piątek, 21 października 2016

21 października

Widziałam kiedyś taką historyjkę obrazkową: dwie dziewczyny emocjonują się, dywagując nad wpisem fejsbukowym Ex-a jednej z nich (link do piosenki). Że tekst i w ogóle, co to może znaczyć, jakieś wersy, nastrój itd. W tym samym czasie Ex opowiada koledze, że właśnie wrzucił fajny kawałek, a szczególnie spodobało mu się obecne w nim solo gitarowe.

To prawdopodobnie najtrafniej oddaje naturę obu płci.

Co za tym idzie, nie powinno się ludziom pozwalać postować piosenkami "z tekstem"

https://www.youtube.com/watch?v=UpM8lZgnRCs

a innym ludziom nie powinno się pozwalać tego lajkować

(już odlajkowałam)

niedziela, 16 października 2016

16 października

To ciekawe, jak teoretycznie niedostępny życiowo kochanek może dowartościować Cię na tyle, byś poczuła się wyjątkowa i zakończyła znajomość z kochankiem, który - mimo wszelkich możliwości - nie robi dla Ciebie (i z Twojego powodu) nic. Oczywiście to nie tylko zasługa A., ale miał w tym swój uprzejmy udział. A chronologicznie..?

Od dłuższego czasu myślałam o jakości mojego życia, tzn. że mam co do niej wątpliwości. Był taki moment (mam nadzieję) graniczny, gdy pisałam dokumentacje dla Kingi i jej programu. Wcześnie rano i późnymi wieczorami, ledwie żywa ślęczałam nad komputerem oglądając, słuchając, pisząc, redagując. W domu panował bałagan, lodówka zaopatrzona w 15%, gotowanie obiadu następowało z tzw. łapanki, przyszedł jakiś polecony, że nie zapłaciłam podatku za mieszkanie przez trzy lata, Łukasz kilka dni wcześniej objaśnił mi swoją filozofię życiową ("czy ja Ci mówiłem, że chcę mieć dziewczynę?"). Mimo dźwięczącego w głowie cytatu z Oysho, iż (w wolnym tłumaczeniu) rzeczy nie są tym, czym są, dopóki nie nadamy im zbyt poważnego znaczenia, byłam mocno podłamana. W dużej mierze zapewne z powodu fizycznego zmęczenia, ale wciąż..

Ten rok jest momentem przemiany duchowej mojego brata. Gdy rozmawialiśmy w wakacje zapierałam się rękami i nogami przed tym, co mi proponował. Szanuję jego doświadczenia i bardzo mu kibicuję, ale wychodzi na to, ze dużo większa ze mnie realistka, niż myślałam. A może po prostu - jak mogłam się przekonać już nie raz - potrzebuję czasu by znaleźć swój sposób i własne tempo zmian. Jakieś dwa tygodnie temu umówiliśmy się na rozmowę telefoniczną. Powiedziałam mu, że zaczęłam sobie afirmować miłość, tymczasem ruch pojawił się w obszarze finansów, tzn. dostałam propozycję ciekawej, dodatkowej pracy, oraz podwyżkę (pierwsza od siedmiu lat) w macierzystej (BTW - ktokolwiek o to zadbał - bardzo mu dziękuję i jestem wdzięczna). Brat powiedział: Widocznie tego potrzebujesz bardziej. A jak będziesz spokojniejsza o finanse, to i szczęśliwsza i bardziej otwarta. Podesłał mi również "medytację światła". Za pierwszym razem usnęłam, za drugim wytrwałam do końca i bardzo się z tego cieszę. Nie osiągnęłam tego, co jest zapowiadane w medytacji, ale po raz kolejny poczułam przekonanie, że między mną, a Łukaszem nic więcej się nie wydarzy. Jednocześnie odebrałam tę wiadomość ze spokojem i bez żalu. W dodatku przyszła do mnie kojąca myśl, że jestem warta dużo więcej, niż mi się proponuje. Po prostu. I tak sobie czekałam, nie narzucając się.

W między czasie, w ostatni piątek odwiedził mnie A. Najpierw mieliśmy razem program, potem pojechał do lekarza i zjawił się około 13-tej z minutami. Zjedliśmy zupę, napiliśmy odrobinę białego wina i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. W między czasie - gdy gdzieś tam w rozmowie znów wyniknął temat powodu mojego bycia samą - powiedział (nie pierwszy raz, ale jakoś bardziej to do mnie dotarło): To dlatego, że faceci nie lubią mądrych kobiet, tym bardziej mądrzejszych od siebie.. Poszliśmy do łóżka dopiero po trzech godzinach, a seks był jak ogień pomieszany z ogromną czułością. Widziałam i słyszałam, jak mocno A. przeżył orgazm (nie pierwszy raz przecież). Z uśmiechem mu potem wypomniałam, on jak zwykle rozbawił mnie odpowiedzią, dziękując dozgonnie. Pożegnałam go bez histerii, spokojna, jakby dodał mi odwagi.

Dziś zagaił Łukasz "A kiedy my coś, gdzieś razem? :-) ". Minęły dwa tygodnie ze śladowym kontaktem. Odpisałam "No patrz, pomyślałam, a zapomniałam napisać. Jeśli o mnie chodzi, to ja już podziękuję za 'coś, gdzieś'". "Rozumiem", odparł i tyle go widziałam.

Trudno powiedzieć, abym się "cieszyła", ale czuję ulgę :)

środa, 5 października 2016

5 października

No więc od sierpnia afirmuję sobie miłość. Nawet dałam się przez chwilę wkręcić, że może coś jest na rzeczy, bo poznałam "zupełnie innego faceta" (pięć lat młodszy, dobrze wygląda - i nie jest to tylko moje zdanie - gotuje, gra w piłkę nożną, pomaga przyjaciołom, na drugiej randce pilnowaliśmy jego bratanka, zaś do łóżka poszliśmy na piątej), jednakowoż gładko nie jest, o nieeeee.

Bardzo lubi ze mną spędzać czas, coś go do mnie przyciąga, ale jednocześnie nie cierpi tych wszystkich "związkowych" minusów, więc dziewczyny mieć nie zamierza (np. nie chce się nikomu tłumaczyć dlaczego poszedł na piwo z kimś innym niż ona itd. itp.) Stopień niezbędnego do życia poczucia niezależności wyczuwalny tak bardzo, że wszystko, co nie jest bieżącą "tu i teraz" rozmową, nazywa się komplikowaniem. Ciepły i przyjazny w obejściu, swoją niechęć do zobowiązywania się zaakcentował dość mocno. Tego rodzaju egoizm (jest go świadomy) wynika - w opinii niezależnych ekspertów - z niedojrzałości, a przecież rzecz dotyczy człowieka, który wkrótce skończy 34 lata, well..... Oczywiście mówić po około dwóch miesiącach znajomości, że się kogoś zna jest nieporozumieniem, ale nie spodziewałam się aż takiej szklanki zimnej wody na głowę.

W dość odpowiednim momencie przyjaciółka podesłała mi artykuł o sile obojętności, który idealnie odzwierciedlał moją sytuację. My, kobiety - podobno - zawsze, chcemy za bardzo. I jak nam człowiek wstępnie pasuje, jesteśmy skłonne do podjęcia różnych, wynikających z otwartości, działań. A tymczasem, borem, lasem, nie nada. Odpuść, zostaw, nie pokazuj. Będzie chciał naprawdę - wie, gdzie Cię znaleźć, jak do Ciebie dotrzeć. I nie mówimy o trudach znalezienia nóżki Kopciuszka pasującej do pantofelka, bo mamy, do cholery, XXI wiek i każdego można namierzyć ot tak. Mówimy o zwykłej chęci utrzymywania realnej znajomości i jej najsubtelniejszych przejawach. O wysłaniu piosenki na YT. O napisaniu na messengerze, że jest zmęczony albo przeciwnie - ma dobry humor. O wysłaniu zdjęcia, bo akurat coś się dzieje, albo nie dzieje się nic. O skomentowaniu bieżącej sytuacji w kraju. O memach na ASZ Dzienniku. Wreszcie o chęci spotkania. Tylko jest taki mały zonk, ponieważ ja, gdy odpuszczam, niekoniecznie mam poczucie "ok, tera nie, ale się dowiaduj", tylko zwyczajnie czuję się bierna i bezwolna w relacji. Wrażenie, że to do NIEGO należy inicjatywa, a ja po prostu czekam. Że jeśli ON zapragnie, to zapyta, czy się dziś nudzę i może bym wpadła. Ja takiego luksusu nie posiadam, bo po pierwsze: a nóż przekroczę tę subtelną acz drażliwą granicę męskiej niezależności i znów mi chłopina pokaże żółtą kartkę, po wtóre: moje życie ma na drugie "Zapierdol", na bierzmowaniu mu dałam "Organizacja". Nigdy nie byłam 20-latką bez zobowiązań, ale przypuszczam, iż wtedy takie wspólne miłe zabijanie nudy mogłoby zdać egzamin. Tymczasem ja wiem, kiedy mam wolny wieczór, a co za tym idzie - chcę by był maksymalnie udany, wliczając dobry seks. I jeśli jest ktoś, z kim mogę to osiągnąć, chcę mieć jakąś ciągłość w perspektywie dostawania tego, czego potrzebuję.

Oddychaj, kobieto.

Obojętność zastosowałam. Sam się odzywał. Nawet się pokłóciliśmy (chciałam ustalić zasady tej znajomości, ale oparcie wyłącznie o seks było dla niego spłycaniem tematu, zaś gdy spytałam "ze mną miłe spędzanie wieczoru, a z kimś innym seks?" też nie okazało się trafne). Następnie w czwartek spotkać się nie mógł, ale ja sobie świetnie zorganizowałam ten wieczór (wino i A. wgapiony jak sroka w kość). Zaanonsowałam poniedziałek. Od 7:30 rano pytał czego się napiję i czy będę głodna, bo on może coś ugotować. Pisaliśmy cały dzień. Ok. 16:00 poszłam na #czarnyprotest i zmokłam jak kura. On już na samą demo nie dotarł bo utknął w korku, ale poczekał nieopodal na swojego przyjaciela, Marcela i na mnie. Po drodze wyprowadziłam psa, a potem pojechaliśmy do Mysiadła. Był bardzo miły i łobuzersko zaczepny, garnął się jak kot. Zjedliśmy przygotowaną przez niego zupę, włączyliśmy "Django" i piliśmy wino & whisky. Od smyrania i drapania przeszliśmy do czynów. Jak wiadomo - jestem mistrzynią "tu i teraz", więc umiem sporo wycisnąć z sytuacji, tak żeby zostało na potem.. Tym razem mieliśmy więcej czasu na seks. Było dużo lepiej, choć jeszcze bez (u mnie) wisienki na torcie. Ośmielona winem i nieobecnością związkowych konwenansów zachęciłam by - skoro ma nam być miło - powiedział co lubi, a potem sama to zrobię. Udało się pogadać, co jest dość niezwykłe i daje pewnego rodzaju nadzieję na lepsze jutro. Chciał, żebym została na noc, ale ja też jestem niezależna i nie nocuję wszędzie, gdzie mnie zapraszają. Pozostajemy w tzw. kontakcie, choć ja nie inicjuję. Dziś napisał, że on to mnie nawet "bardzo lubi", ale w sumie trudno się chłopakowi dziwić.. Taaaaaa....
W przyszły wtorek na WFF jest premiera filmu, w którym wziął udział. Zaprosił mnie, oczywiście poprzez wydarzenie na fb. Koło piątku zamierzam zapytać czy w przyszłym tygodniu się jakoś widzimy i poinformować, iż wybieram się na "Baraż". On pewnie zjawi się ze swoją ekipą, więc nie będę się do nich na siłę przyklejać. Samo wyjdzie. Ja naprawdę mam co robić w życiu.

Może to jest jednak mniejsze kombinowanie niż gdy w grę wchodzi hipotetyczny związek?

Jak to jest, że facet chce mądrej, dowcipnej, ogarniętej kobiety, jej cycków, cipki, ud, ramion, obojczyków, brzucha, a to, co stanowi z powyższym nierozłączny komplet, czyli równie mądra, ogarnięta metafizyczność, celna obserwacja świata i relacji to już too much? Odpowie mi wiatr.. wiejący przez świat..odpowie mi, Siostro, tylko wiatr...

Może też być i tak: