poniedziałek, 11 września 2017

11 września

Pod koniec października minie 6 lat odkąd odeszłam od Piotrka i przez ten czas zebrałam pokaźny bagaż doświadczeń. Żaden z poznanych przeze mnie mężczyzn (a na pewno 99% z nich) nie stawiał mnie w roli podmiotu, partnerki, ciekawego człowieka, którego należy traktować z szacunkiem, uczciwością i z adekwatną dozą lojalności oraz uwagi.

Ostatni rok był niewątpliwie rokiem sporych zmian. We mnie, ale i w kontekście ludzi, którzy mnie otaczają.

Poprzedni wpis zakończyłam zdaniem pełnym strachu i obaw, jakie wzbudziła we mnie najnowsza relacja. Terapeutka kazała mi się zastanowić i odróżnić strach od lęku. Czy to On mnie przeraża, czy moje wspomnienia z poprzednich relacji? Czy to On robi coś, co mnie odpycha, czy boję się powtórki sprzed lat? Czy to strach przed konkretnym człowiekiem, oparty na jego zachowaniu, czy lęk, który uruchamia się w ramach flashback'u z próby zbudowania relacji? Na razie wychodzi na to, że głównie lęk. Pracuję nad tym. Staram się i staram się zachować zimną krew. Czwarty miesiąc.

Jakoś tak do nas przylgnął. Bez wahania. Z pełnym entuzjazmem, radością, troską, realnymi działaniami i chęcią trwania, blisko. Mówi "z uczuciami się nie dyskutuje" i przytula mnie jak niedźwiedź. Seks jest wielkim wsparciem w przekraczaniu granic intymności i przywiązywaniu się do siebie. Nie było to łatwe, ale dość wcześnie powiedziałam Mu, co mi w tej sferze nie pasuje, a co wręcz przeciwnie. Jest uważny, progresywny. Nie mam czasu na kurtuazję i permanentny brak orgazmu. Podrzędność mnie nie interesuje. Czy to dlatego bzykamy się (On mówi "kochamy") kiedy tylko możemy? Śmiejemy się równie dużo i intensywnie. Wiele sytuacji (ale nie zasadniczych, spornych, bo takich prawie nie ma) obracamy w żart. Tak jest dobrze. Nam obojgu.

Lubimy razem jeść, podróżować i oglądać seriale na Netflixie.

W piątek powiedział: "Ej.. w zasadzie to ja Ciebie nigdy nie poprosiłem o chodzenie. To co, będziesz ze mną chodzić?". Odpowiedziałam, że się zastanowię i w sobotnie przedpołudnie się zgodziłam. No więc mam chłopaka. LOL.

Że jestem najcudowniejsza, piękna, mądra, dzielna, że mnie uwielbia i w ogóle słyszałam już mnóstwo razy. Zawsze wtedy mówię "Całe szczęście, że mam dystans do takich zachwytów, bo inaczej popadłabym w zarozumialstwo".  W sobotę wieczorem powiedział mi po raz pierwszy, że mnie kocha. Odpowiedziałam: Udam, że tego nie słyszałam.. Nie umiem tego przyjąć. Nie umiem przyjąć wielu rzeczy, które mnie z Jego strony spotykają, ale wyznania są najgorsze. Nie dlatego, że jest mi obojętny, niemiły, że nic do Niego nie czuję itd. Po prostu trudno mi uwierzyć w takie wyznania. W taki entuzjazm. W takie zaangażowanie. Milion razy się zastanawiałam "O co tu chodzi??", bo przecież nie o miłość. Taką miłość, jaka podobno się ludziom zdarza, ale przecież nie mi.

Ma świadomość mojego oporu, mojej powściągliwości i nieufności. Podobno - mimo to - jestem dla Niego bardzo dobra, a on czuje się ze mną szczęśliwy.

Z żoną rozstał się w ubiegłym roku. Nie lubią się. Bardzo. Łączą ich dwaj synowie i kredyty. U notariusza ws rozdzielności majątkowej już byli. Czy byli już u adwokata ws rozwodu? Nie mam pewności. Wydaje mi się, że nie. Trochę mnie to uwiera, ale nie aż tak, by sądzić, iż grozi mi kolejna powtórka z rozrywki, czyli separacja + wielka miłość + powrót do żony.

Jest jedna rzecz, której nie mogę przeskoczyć. Nie lubię z Nim spać. Moje cudne łóżko (a w zasadzie materac) świetnie się sprawdza w kontekście seksu, ale gdy zasypiamy razem, męczę się okropnie. On śpi bardzo niespokojnie. Chrapie, wierci się, gestykuluje, ma swoje podświadome "obyczaje" (o których mu zresztą powiedziałam). Budzę się w nocy sto razy, wbita w ścianę. Dlatego najczęściej albo śpimy osobno, albo ja emigruję na kanapę. Przyzwyczaiłam się do spokojnego snu Pojedynczej, więc nie drę szat z powodu tej niedogodności, jednakowoż..

Nie wiem, co będzie. Mam nadzieję, że to, co dzieje się teraz nie jest kupą kłamstwa i nie ściągnie mi (i mojej rodzinie) na głowę niepotrzebnych smutków czy kłopotów. Po cichu myślę, że wyczerpałam już limit w tym względzie. Prawda?

PS. A gdy się trochę uspokoję to patrzę na moją teraźniejszość i przyszłość w taki oto sposób (motywy "dziewczyny z liceum" i "bezdzietnej singielki" można pominąć, a skupić się na określeniu "dziewczyna, która była sama przez długi okres czasu")
https://thoughtcatalog.com/holly-riordan/2017/08/girls-who-stay-single-for-large-gaps-of-time-actually-end-up-the-happiest/