poniedziałek, 11 września 2017

11 września

Pod koniec października minie 6 lat odkąd odeszłam od Piotrka i przez ten czas zebrałam pokaźny bagaż doświadczeń. Żaden z poznanych przeze mnie mężczyzn (a na pewno 99% z nich) nie stawiał mnie w roli podmiotu, partnerki, ciekawego człowieka, którego należy traktować z szacunkiem, uczciwością i z adekwatną dozą lojalności oraz uwagi.

Ostatni rok był niewątpliwie rokiem sporych zmian. We mnie, ale i w kontekście ludzi, którzy mnie otaczają.

Poprzedni wpis zakończyłam zdaniem pełnym strachu i obaw, jakie wzbudziła we mnie najnowsza relacja. Terapeutka kazała mi się zastanowić i odróżnić strach od lęku. Czy to On mnie przeraża, czy moje wspomnienia z poprzednich relacji? Czy to On robi coś, co mnie odpycha, czy boję się powtórki sprzed lat? Czy to strach przed konkretnym człowiekiem, oparty na jego zachowaniu, czy lęk, który uruchamia się w ramach flashback'u z próby zbudowania relacji? Na razie wychodzi na to, że głównie lęk. Pracuję nad tym. Staram się i staram się zachować zimną krew. Czwarty miesiąc.

Jakoś tak do nas przylgnął. Bez wahania. Z pełnym entuzjazmem, radością, troską, realnymi działaniami i chęcią trwania, blisko. Mówi "z uczuciami się nie dyskutuje" i przytula mnie jak niedźwiedź. Seks jest wielkim wsparciem w przekraczaniu granic intymności i przywiązywaniu się do siebie. Nie było to łatwe, ale dość wcześnie powiedziałam Mu, co mi w tej sferze nie pasuje, a co wręcz przeciwnie. Jest uważny, progresywny. Nie mam czasu na kurtuazję i permanentny brak orgazmu. Podrzędność mnie nie interesuje. Czy to dlatego bzykamy się (On mówi "kochamy") kiedy tylko możemy? Śmiejemy się równie dużo i intensywnie. Wiele sytuacji (ale nie zasadniczych, spornych, bo takich prawie nie ma) obracamy w żart. Tak jest dobrze. Nam obojgu.

Lubimy razem jeść, podróżować i oglądać seriale na Netflixie.

W piątek powiedział: "Ej.. w zasadzie to ja Ciebie nigdy nie poprosiłem o chodzenie. To co, będziesz ze mną chodzić?". Odpowiedziałam, że się zastanowię i w sobotnie przedpołudnie się zgodziłam. No więc mam chłopaka. LOL.

Że jestem najcudowniejsza, piękna, mądra, dzielna, że mnie uwielbia i w ogóle słyszałam już mnóstwo razy. Zawsze wtedy mówię "Całe szczęście, że mam dystans do takich zachwytów, bo inaczej popadłabym w zarozumialstwo".  W sobotę wieczorem powiedział mi po raz pierwszy, że mnie kocha. Odpowiedziałam: Udam, że tego nie słyszałam.. Nie umiem tego przyjąć. Nie umiem przyjąć wielu rzeczy, które mnie z Jego strony spotykają, ale wyznania są najgorsze. Nie dlatego, że jest mi obojętny, niemiły, że nic do Niego nie czuję itd. Po prostu trudno mi uwierzyć w takie wyznania. W taki entuzjazm. W takie zaangażowanie. Milion razy się zastanawiałam "O co tu chodzi??", bo przecież nie o miłość. Taką miłość, jaka podobno się ludziom zdarza, ale przecież nie mi.

Ma świadomość mojego oporu, mojej powściągliwości i nieufności. Podobno - mimo to - jestem dla Niego bardzo dobra, a on czuje się ze mną szczęśliwy.

Z żoną rozstał się w ubiegłym roku. Nie lubią się. Bardzo. Łączą ich dwaj synowie i kredyty. U notariusza ws rozdzielności majątkowej już byli. Czy byli już u adwokata ws rozwodu? Nie mam pewności. Wydaje mi się, że nie. Trochę mnie to uwiera, ale nie aż tak, by sądzić, iż grozi mi kolejna powtórka z rozrywki, czyli separacja + wielka miłość + powrót do żony.

Jest jedna rzecz, której nie mogę przeskoczyć. Nie lubię z Nim spać. Moje cudne łóżko (a w zasadzie materac) świetnie się sprawdza w kontekście seksu, ale gdy zasypiamy razem, męczę się okropnie. On śpi bardzo niespokojnie. Chrapie, wierci się, gestykuluje, ma swoje podświadome "obyczaje" (o których mu zresztą powiedziałam). Budzę się w nocy sto razy, wbita w ścianę. Dlatego najczęściej albo śpimy osobno, albo ja emigruję na kanapę. Przyzwyczaiłam się do spokojnego snu Pojedynczej, więc nie drę szat z powodu tej niedogodności, jednakowoż..

Nie wiem, co będzie. Mam nadzieję, że to, co dzieje się teraz nie jest kupą kłamstwa i nie ściągnie mi (i mojej rodzinie) na głowę niepotrzebnych smutków czy kłopotów. Po cichu myślę, że wyczerpałam już limit w tym względzie. Prawda?

PS. A gdy się trochę uspokoję to patrzę na moją teraźniejszość i przyszłość w taki oto sposób (motywy "dziewczyny z liceum" i "bezdzietnej singielki" można pominąć, a skupić się na określeniu "dziewczyna, która była sama przez długi okres czasu")
https://thoughtcatalog.com/holly-riordan/2017/08/girls-who-stay-single-for-large-gaps-of-time-actually-end-up-the-happiest/


niedziela, 11 czerwca 2017

11 czerwca

Kiedy pisałam trzy tygodnie temu miałam okropny nastrój.. Czułam się rozczarowana, przygnębiona, wykluczona poza nawias.. Długo by wymieniać.
Wygląda na to, że sytuacja trochę się zmieniła/zmienia i jest mi lepiej.
Po pierwsze: dzięki zakończeniu pracy przy "Szkole.." mam mniejsze poczucie presji, a - jako że i karnet na trampoliny się skończył - dużo więcej wolnego czasu. Udaje mi się wyjść do kina, połazić po mieście, a wczoraj i dziś z premedytacją kupiłam bilet na festiwal "Co jest grane" i cieszyłam się jak dziecko mogąc obcować z muzyką w pięknych okolicznościach CSW (niestety, Chrupa wciąż marudziła, pytała kiedy wychodzimy i trochę psuła tę radość).
Po drugie: sezon DD zbliża się do końca. Jutro wydanie, za tydzień ostatnie. 19go impreza na zakończenie sezonu, w Dziku, więc przystanek ode mnie. Miałam nie pójść (głównie ze względu na A.), ale moja szefowa powiedziała, że nie przyjmuje do wiadomości bo musimy się wódki napić. Od połowy sierpnia pracowałam bez urlopu, na dwa "etaty". W maju i czerwcu dodatkowo w każdą niedzielę. Dyżur wakacyjny mam 1,2 lipca i wreszcie upragnione wakacje! Czas najwyższy bo czuję się fizycznie zajechana.
Po trzecie: po raz pierwszy w życiu, zupełnie samodzielnie i za własnoręcznie i -głownie zarobione pieniądze kupiłam tygodniowy wyjazd do Grecji dla siebie i Chrupy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że za nieco ponad 3 tygodnie zamoczymy stopy w ciepłym morzu! :) Jutro muszę pójść do urzędu i złożyć wniosek o dowód dla Młodej, bo poprzedni stracił ważność. Mam nadzieję, że się wyrobimy. Kolejna rzecz - na której Chrupie zależało - to zarezerwowanie pobytu w Bieszczadach, u pani Jagody, u której byłyśmy w poprzednie wakacje. Tym razem będzie to sama końcówka mojego urlopu, po 14 sierpnia, ale cieszę się, że zwolnił się termin i pani Jagoda dała znać. Mił w lipcu leci do mojego brata na 5 dni. Kupiłam mu na Dzień Dziecka bilet na samolot. Można więc powiedzieć, że w tym roku sprawa wakacji jest w miarę ogarnięta.
Po czwarte: muszę się jakoś zorganizować z tym malowaniem mieszkania, bo ludzkie pojęcie przechodzi nad tym, jak brudne są ściany.. Oby mi tylko pieniędzy starczyło...
Po piąte: staram się zapomnieć o Przemku. Przyszły mi do głowy różne refleksje. Na przykład (ponownie) takie, że On sobie nas nie wyobrażał razem bo moje życie tutaj było dla Niego zbyt odmienne od tego, jakie prowadzi w Łodzi. Druga refleksja to taka, że On się bardzo starał, ale intelektualnie były między nami spore rozbieżności. Mądry chłopak, ale niespecjalnie zorientowany. I ja nie mówię o biegłości w nazwiskach celebrytów bo komu to w ogóle potrzebne, tylko o orientacji w świecie. Nie czyta książek (bo nie ma czasu), w życiu nie leciał samolotem, w Warszawie się gubił, a wegetarianizm to dla Niego czarna magia. Oczywiście to duże uproszczenie, ale zamiast emocjonalnie staram się sobie to wszystko zracjonalizować. Może nie chciał zmieniać swojego życia, bo czuł, że to by się nie udało? Może i ja podświadomie też to czułam? Dziś wrzucił na fb dwa zdjęcia. Na obydwu wygląda wspaniale. Przypominam sobie jak mnie całował, jak dotykał, przytulał.. To było po prostu idealne. Szkoda, że tak trudno połączyć wszystko w jedną całość.
Po szóste: Chwilę po ostatnim wpisie poznałam Jarka. Po 4 dniach internetu poszliśmy na tatara i spacer na dach BUWu. Od tej pory jesteśmy prawie nierozłączni (co brzmi trochę dziwnie, bo człowiek właśnie leci na 6 dni do Szanghaju). Cała inicjatywa jest po Jego stronie. Ja się nie opieram jakoś strasznie, bo w zasadzie wszystko, co robi jest dla mnie i z myślą o mnie. Oczywiście On też ma z tego sporą przyjemność, wygląda na to, że chyba się we mnie zadurzył. Od roku rozstany z żoną (są w trakcie rozwodu, zdecydowanie się nie lubią, w czwartek ustalili u notariusza podział majątku, mają dwóch synów). Jest bardzo inteligentny, ogarnięty z ludźmi i w świecie, ma adekwatne poczucie humoru, bardzo się o mnie troszczy i zachowuje, jakbym była ósmym cudem świata. Chce mi pomagać, przywozi do pracy kawę i ciastka, już zadeklarował, że zawiezie (i przywiezie) mnie i Chrupę w (i z) Bieszczady w sierpniu. Bardzo chciałby, żebyśmy i my we dwoje dokądś razem pojechali. Mówi mi mnóstwo miłych i dobrych rzeczy. Cokolwiek mu dam - czy dosłownie trzy placki ziemniaczane, których upiekłam za dużo, czy poleżę na kocu w Łazienkach, czy zabiorę się z nim do Ikei bo i tak będzie przejeżdżał obok, czy zjemy wspólne śniadanie w moim domu, czy zaproponuję aby przespał się trzy godziny na kanapie i stąd pojechał o 5tej rano na lotnisko - On się ze wszystkiego cieszy jak dzieciak. Generalnie to taki "facetowy" facet, nie jakaś pipa. W pracy zarządza ludźmi, od 12 lat pracuje w tej samej firmie, robi tabelki, raporty, szkolenia. Ja Go najwyraźniej jakoś rozmiękczam. Mówi, że czuje się jak nastolatek.. Nazywa mnie "Najmilejszą", "Kotkiem", "Kochaniem", "Duszką" i "Dariunią". Jest straszną przylepą. Okropną! :) Gdy się spotykamy przytula mnie jak niedźwiedź. Całuje po rękach, głowie i w szyję. Nie miał łatwego zadania, bo ja się strasznie usztywniałam w obliczu takiej czułości, ale nie ustawał w próbach, konsekwentnie przytulał i łapał za rękę i jest ze mną trochę lepiej. Raz przyjechał późnym wieczorem i poszliśmy z psem. Mieszczę mu się pod pachą. Przyjemnie. Tęskni za mną. Całuje mnie łapczywie, powiedziałabym - z radością. I tu jest mały kłopot, bo nie jesteśmy tak kompatybilni jak byłam np. z Przemkiem. Tam grało od muśnięcia dłonią, policzkiem. Kiedyś powiedziałam, że dlatego tak lubimy, gdy nasze dłonie się smyrają bo one się po prostu całują i to najdoskonalej.
Póki co Jarek nie naciska przesadnie na sytuacje intymne. Nawet nie próbował mnie obściskiwać w miejscach strategicznych. Ja wolałabym sprawdzić co i jak, ale z drugiej strony to wymaga więcej czasu, a my nie mieliśmy go zbyt dużo (mimo częstych spotkań). Boję się, że między nami nie zagra i co ja wtedy zrobię? Poruszyliśmy nawet ten temat, ale skwitował go stwierdzeniem: "Nie martw się, Słonko. Zapewniam, że będziesz bardzo zadowolona". Well.. Dziś, gdy budziłam go rano, był kompletnie rozanielony. Bo ja się krzątałam po kuchni i robiłam Mu śniadanie (w ogóle wow!) a On na mnie patrzył... Kiedy kilka dni temu zapytałam go, na czym mu zależy w życiu, powiedział "Szybki seks pewnie mógłbym sobie zorganizować, ale mnie to nie interesuje. Ja chcę stabilizacji, chcę kochać i być kochanym". Mam takie hasło, którym zatrzymuję Jego nadmierną wylewność - "Wycieczka STOP :) ", a on wtedy pisze "I już awantura! :) ". Dużo się do siebie uśmiechamy i gadamy o wszystkim. Jak mi wlazł do łazienki gdy się malowałam to mnie przytulił przed lustrem i powiedział "Fajnie razem wyglądamy! No nie mów, że nie! :)"
Lubię Go. I strasznie się Go boję. Ostatnio tak bardzo mną zachwycony był Piotrek... :( :( :(

niedziela, 21 maja 2017

21 maja

Tak się jakoś składa, że czuję, jak narasta we mnie złość. Okropna, straszna, kąśliwa złość. Nie wiem, czy dotąd kiedykolwiek czułam coś podobnego..
Chodzę po mieście, gapię się na ludzi, są ich miliony - razem, w grupach, w dwójkach, parach. Ja czuję się coraz bardziej osamotniona. Coraz bardziej wycofana. Również wykluczona. Wykluczona ze zbiorowości. Dookoła mnie jest pusto. Nigdzie nie chodzę, z nikim. Oczywiście "chodzę" z Hanią, której staram się jakoś sensownie wypełnić wolny czas, ale to przecież dziecko i takie też są te nasze przyjemności - dziecięce.
Ju funkcjonuje w promilu swojej obecności sprzed 2 lat, czy 1,5 roku. Czasami zjawia się Gosia, ale oni mają kiepską sytuację finansową, więc gdy wychodzimy we dwie to w 99,99% sytuacji płacę rachunek, a to średnio komfortowe.. Z kolegą Marcinem widziałam się trzy razy w ciągu ośmiu miesięcy, z Bartkiem dwa razy w ciągu pół roku. Nie pamiętam, kiedy byłam na koncercie, w teatrze. Ciągle w biegu, ciągle sama.. Całe szczęście, że zdarzył się ten wyjazd do Szkocji, do brata. I wycieczka do parku krajobrazowego. Poczułam jak oddycham, jak j e s t e m. Chwilami - razem z Robertem, Martyną i Tatą - byłam częścią rodziny, której na co dzień nie mam, chwilami czułam się totalnie pojedyncza.. Potem pojechaliśmy do Paula, mistrza reiki. Strasznie się popłakałam w trakcie seansu. Okropnie. Cały mój ból i smutek wylazły na światło dzienne. Sam fakt, że ktoś poświęcił mi uwagę, pochylił z troskę nad moim ciałem, duchowością, sprawiły, że poczułam się kompletnie bezbronna..

Mam wrażenie, że jestem wytrącona z życia, które powinnam mieć. Jakby to obecne nie do końca było mi pisane..

Mój Ukochany wrócił do żony.

Trzy dni temu zaczęłam przeglądać Tindera. Wczoraj trafił mi się do rozmowy jakiś koleżka, zupełnie inteligentny, z poczuciem humoru, 6 lat starszy. Po godzinie chciał gadać o seksie, manipulując lekko, że to przecież "temat, jak każdy inny". Postawiłam granice, spasował. Po kolejnych dwóch godzinach całkiem sympatycznej rozmowy nagle wrócił z tematem i wyznaniami typu: "Wyczuwam Cię, masz temperament, pewnie lubisz ostro i długo. Ja tak lubię" itd. itp. Powiedziałam, że idę spać, już się nie odezwał. Jakby tego było mało, również wczoraj zagadnął mnie A. Gadka była taka sobie, z elementami żartu, bez jakichkolwiek podtekstów erotyczno-pornograficznych. Nie wiem, co mu przyszło do głowy - po prostu przysłał mi zdjęcie swojego gotowego na wszystko fiuta. Kurwa. To się już kiedyś zdarzyło, ze dwa razy, ale zawsze mówiłam, że mi to nie odpowiada. Kto by się tym przyjmował, gdy fiut stoi, a żona śpi.. No więc najpierw ten koleżka z Tindera, potem A.
Poczułam się trochę zgwałcona.. Jakby mnie dwóch facetów obmacało w tramwaju pełnym ludzi...
Rozpłakałam się na wspomnienie tego, jak traktował mnie Przemek. Z szacunkiem, delikatnością, czułością.. Jego naiwność i prostota bywały chwilami odrobinę irytujące, ale w zderzeniu z tym, czego doświadczałam kiedyś, oraz czego - nieoczekiwanie i po dłuższej przerwie - doświadczyłam wczorajszego wieczoru, dotarło do mnie, że stanowiły niezbywalną wartość i miały na mnie zupełnie terapeutyczny wpływ....
No więc rozpłakałam się z obrzydzenia tym, co mnie spotkało, z samotności i poczucia rezygnacji, a potem włożyłam słuchawki, włączyłam sobie Jego ostatnie dwa nagrania (z piątku), przytuliłam do poduszki, którą od Niego dostałam i chlipiąc usnęłam..

A. napisał dziś "Przepraszam"

Niech to wszystko chuj strzeli..


niedziela, 23 kwietnia 2017

23 kwietnia

Tak się zastanawiam, czy uruchomiła mi się podejrzliwość, czy coś jest na rzeczy..
Rozmawialiśmy w piątek przez telefon i ja kilka razy zapytałam: No i co tam w ogóle? Jak życie? Jak sprawy? Chyba chciałam usłyszeć "Od wtorku znowu mieszkam w domu... zobaczymy, co z tego wyniknie". A on mi odpowiadał "Nic ciekawego. Bez zmian", aż w końcu usłyszałam "A co Ty tak dopytujesz, co u mnie?" i śmiech. Oczywiście nasza sytuacja jest wciąż w zakładce "bez szans". O co chodzi? Nie raz myślałam, że on nie wierzy w to, co się między nami dzieje. Nie wierzy, że to jest na dłuższą metę możliwe. Że nie chce ryzykować zmian bo kto wie, ile to potrwa. Bo ja mieszkam tu, a on tam. Bo się nie uda. Mimo wszystko, jak dziwnie to nie zabrzmi, w tej chwili ma jakąś bezpieczną stabilizację.
Wczoraj podziękowałam mu za te trzy miesiące (mieliśmy rocznicę).
Pierwszy raz od początku tej znajomości poczułam się zmęczona i zdemotywowana.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

17 kwietnia

Kiedy myślisz, że najważniejszą rzeczą, jaka może ci się przytrafić w tym roku to własna 40tka i nagle okazuje się, że się myliłaś.. No więc nie 40tka. Zakochujesz się od (prawie) pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością. I to jest dopiero ambaras. Bo facet co prawda jest w separacji, ale mają z żoną dziecko i kredyt na dom. I nie wiadomo, co będzie. Nikt niczego nie planował…

Kuźwa… Kiedy się to napisze, brzmi strasznie banalnie.. Jak milion podobnych przypadków, które polegały na pokątnym bzykaniu się pod niczego nieświadomym bokiem ślubnej, a kończyły (lub biegły równolegle z) płaczem w poduszkę, że on ma swoje życie rodzinne, a ty kolejne zmarszczki i nikogo, kto kupiłby ci krople na katar i przykrył kocem, gdy marzną ci stopy.. Brzmi znajomo..?


Pominąwszy byłego członka reprezentacji Polski, trenera, który zagiął na mnie parol podczas wyjazdu integracyjnego sto lat temu, nie miałam do czynienia z mężczyznami zajętymi. Do momentu poznania Piotrka.

Jakieś 12 lat temu, niedługo po śmierci mamy…Pewnego dnia napisałam do niego mail, jako słuchaczka, zachwycona piosenką Placebo. I tak się zaczęło. To były jakieś mniej lub bardziej sporadyczne wiadomości. Najpierw na temat muzyki, radia, a później spraw osobistych. Pewnego razu pojechałam na imprezę służbową do Warszawy, a on obiecał pokazać Trójkę. Podobno to, jak wyglądałam, zrobiło na nim kolosalne wrażenie. On na mnie – jako mężczyzna – specjalnego wrażenia nie zrobił. Potem przyjechał do Łodzi i poszliśmy na pizzę. Rozglądał się nerwowo, bojąc, że ktoś zrobi mu zdjęcie i wyśle do żony.. Między nimi było kiepsko. Powoli poznawałam szczegóły. Teść był wysoko postawionym wojskowym, ona też robiła karierę w MON. Była bardzo atrakcyjna i miewała kochanków. Podobno dochodziło do rękoczynów. Piotrek bał się, że – jeśli zechce od niej odejść - jego kariera legnie w gruzach, no i przysięgali sobie przed Bogiem, więc nie widział możliwości jakiejkolwiek zmiany. W miarę upływu czasu oczarowywał mnie tym, że mi ufał i zwierzał się ze swoich spraw, był elokwentny, adorował kobiecość itd.. Pochlebiało mi to. Ja czułam się nijaka. W moim małżeństwie z Michałem nie działo się dobrze. Piotrek jakoś mi imponował. Któregoś dnia zaprosił mnie do mieszkania swojej (nieobecnej wtedy) mamy. Całowaliśmy się. To było przyjemne. Co nie zmienia faktu, że (logistycznie) nasza znajomość opierała się głównie na tym, że on się odzywał, kiedy chciał i gdy było mu źle. Pisywałam do niego maile, które tygodniami pozostawały bez odpowiedzi. Nie miałam też numeru jego telefonu. Kontakt się urwał. W między czasie pojawił się Jacek, a ja odeszłam od Michała. Gdy nagle, po jakimś miesiącu, czy dwóch udanego życia z nowym kochankiem, Piotrek zadzwonił z zastrzeżonego numeru, byłam w zupełnie satysfakcjonującej relacji. Tymczasem jego zostawiła żona. Był sam. Myślał, że ma mnie - zawsze wyrozumiałą Darię, a tu niespodzianka. Wkrótce poprosił o spotkanie i w czasie spaceru okazało się, że chciałby przyjeżdżać do Łodzi częściej… z mojego powodu.. I tak zaczęło się po raz drugi.
Wiedziałam, że Jacek sobie poradzi, a on nie. Uwikłałam się wtedy. Na maksa. W związek z kimś, kto mówił, że beze mnie nie ma życia. Że beze mnie nie da rady.. W łóżku szło nam kiepsko. Mimo to chciałam go uszczęśliwić, uleczyć… Okropność.. Piotrek był trochę moją mamą – budził poczucie winy, obarczał odpowiedzialnością za swoje humory, cokolwiek mogło sprawić, że wpadał w niezadowolenie.. Co było później, jest powszechnie wiadome.

Drugim wstydliwym rozdziałem w moim intymnym życiorysie jest A. Nie raz opisywany w tym miejscu. Pewnego dnia, w czasie służbowego wyjazdu, wybrał mnie sobie na kolejną zdobycz. Podobał mi się jako mężczyzna, niedowierzałam, że ktoś taki może zainteresować się mną, średnio atrakcyjną kobietą. To było trzy lata temu, w czasie majówki. Już wtedy zaznaczył, że kocha żonę (sypiają ze sobą rzadko i byle jak) i nie zamierza od niej odchodzić. Miewa romanse bo kobiety do niego lgną, a on sam chętnie z tego korzysta. Gdy odwiedził mnie po raz pierwszy powiedział: „Tylko się nie zakochaj. Pamiętaj, że jestem po prostu przecinkiem w Twoim życiu”. Przyjęłam to do wiadomości. Żegnałam się z nim jakieś dwa razy. On ze mną raz (któregoś dnia zwrócił się do żony moim imieniem i się przestraszył). Nie umiałam zrezygnować ze spotkań, bo to była prawdziwa chemia.
Przede wszystkim spotykaliśmy się na seks. Zazwyczaj jedliśmy (on gotował, a gotuje wyśmienicie) i piliśmy wino. W miarę upływu czasu okazało się jednak, że dużo nas łączy. Zdarzało nam się pójść na śniadanie albo zrobić sobie piknik w parku. Wiele razy przegadaliśmy większość wieczoru, który u mnie spędzał. Otworzyłam się przy nim jako kobieta. Co prawda w łóżku czułam, że ogląda za dużo porno, ale aż tak mi to nie przeszkadzało, no i w tym wszystkim dawał mi poczucie intymnego bezpieczeństwa. Poza tym potrafił być szczery, czuły, wspierający. Wiedział jak mnie rozbawić. Z drugiej strony ja również mnóstwo mu dawałam. Przede wszystkim epickie orgazmy, ale i uwagę, zrozumienie, czułość, dowartościowywałam jako mężczyznę no i… świetnie się sprawdzałam w roli kogoś, kto poruszał się w ramach wyznaczonych mu wcześniej granic. Wiedział, że nigdy nie będzie miał przeze mnie żadnych kłopotów. Oczywiście byłam w nim w pewnym momencie w jakimś sensie zakochana. Zwykłam mawiać: „gdyby tyle nie pił i się tak nie kurwił, to byłby facet dla mnie”, ale nie opuszczała mnie świadomość swojej określonej sytuacji. Ostatnio doszłyśmy z panią psycholog do wniosku, że wracałam do niego po różnych relacjach „w między czasie” z głodu. Bo przy nim czułam się - mimo wszystko – lubiana, akceptowana, podziwiana jako kobieta i kochanka. Dobre i dwie godziny raz na kilka tygodni… Po raz ostatni poszłam z nim do łóżka w listopadzie. Kilka razy próbował zagadywać a propos, ale ja potrafię być chłodna jak styczniowy poranek, a taki układ przestał mi wystarczać. Jestem warta dużo, dużo więcej..

W Sylwestra płakałam. Upiłam się i płakałam.

W styczniu pojechałam do Łodzi, poszłam na tańce i kiedy wydawało się, że „jeszcze dwie piosenki i wychodzimy” bo impreza słaba, stanęłam przy barze by zamówić ostatniego drinka i spotkałam Jego.. Wiele razy byłam podrywana w Kaliskiej. Beznadziejne przypadki eliminowałam od razu, resztę zawsze traktowałam w kategoriach rozrywki - tu i teraz. Taniec, czasami jakieś obściski i to wszystko. On był inny. Nie umiem tego wyjaśnić. Miał takie dobre oczy. Po kilku minutach rozmowy zapytałam, czy tańczy. Nieśmiało przytaknął. Weszliśmy na parkiet i na kolejnych kilka godzin staliśmy się nierozłączni. Uśmiechał się promiennie, a ja nie mogłam przestać uśmiechać do niego. Nie mam pojęcia dlaczego, ale budził we mnie poczucie bezpieczeństwa. Miałam wrażenie, jakbyśmy przyszli do klubu razem i po prostu fajnie spędzali sobotni wieczór. Okazało się, że zobaczył mnie gdy wchodziłam i zdecydowanie przykułam Jego uwagę. W tańcu często trzymał moją rękę na swojej piersi, a ja nie wiedziałam, co się dzieje - było mi tak dobrze. Jednocześnie, jako że moja przyjaciółka również znalazła kompana do zabawy, przestało nam się spieszyć do domu. Nie chciałam się z Nim rozstawać. Był gentlemanem, ani razu nie próbował przekroczyć granicy dobrego wychowania. Nie mniej w pewnym momencie, przytulając się z czułością i mając na to niespodziewaną ochotę – pocałowaliśmy się. Jakie to było cudowne uczucie! Delikatne w swojej nieśmiałości i wyjątkowo przyjemne.. Na dodatek w trakcie pocałunku dotykał dłonią mojego policzka.. Bożeeee! Tymczasem przyjaciółka (upewniwszy się, że u mnie wszystko w porządku) wróciła do domu, a On zapytał, czy – skoro tak dobrze się razem bawimy – moglibyśmy to kiedyś powtórzyć, np. gdybym po raz kolejny odwiedzała miasto, a w związku z tym, czy mogę dać mu jakiś kontakt do siebie? Włączyła mi się standardowa śpiewka, że dziś było fajnie i niech tak zostanie, że nie chcę nikomu komplikować życia, bo moje na co dzień wygląda dość specyficznie, ale bardzo dziękuję za wspaniałe towarzystwo. On wtedy powiedział „Ja też nie chcę nikomu komplikować życia. Dziś przyszedłem się wyluzować, ale na co dzień też mam sporo swoich kłopotów.. To może dasz mi kontakt do siebie jak koleżanka? Tak będzie bezpiecznie”. Zgodziłam się po 20 minutach. Zaproponował, że odwiezie mnie do przyjaciółki, u której nocowałam. Wcześniej nigdy na to nie przystawałam, tym razem owszem. Jechaliśmy taksówką, a on trzymał mnie za rękę. Odprowadził pod drzwi klatki i ładnie się pożegnał. Kładłam się spać z myślą: Co tu się dzieje i czy wydarzy się coś jeszcze…? Nazajutrz po południu zaprosił do znajomych na FB, wieczorem napisał.. Po dwóch dniach wyjaśniliśmy sobie nasze sytuacje. Okazało się, że jest w wieloletnim związku, obecnie w separacji, ale ma 4,5letniego syna (którego przez trzy lata wychowywał). W skrócie: ze względu na chłopca nie wie, jak się ułożą sprawy, zrozumie, jeśli w związku z tym nie będę chciała kontynuować tej znajomości, choć jemu byłoby bardzo miło, bo wciąż o mnie myśli, czego nie przewidział jako, że nie jest typem szukającym mocnych wrażeń i nie z taką intencją wyszedł w sobotę przewietrzyć głowę. Pisaliśmy jeszcze o wielu rzeczach, próbując wyjaśnić to, co się dzieje, ale i to, z czym oboje siebie zastajemy. Zaskoczyła mnie jego szczerość i uważność.
Tydzień później przyjechał do Warszawy. Żeby mnie po prostu zobaczyć. Spędziliśmy dwie godziny w knajpie, rozmawiając i wciąż uśmiechając się do siebie. Przestawaliśmy tylko wtedy, gdy wracał temat jego zobowiązań i niewiadomej przyszłości. Podwiózł mnie do sklepu. Zanim wysiadłam z samochodu zapytał, czy może mnie pocałować. Znów dotknął dłonią mojego policzka, ale tym razem w trakcie poczułam totalne smyranie w żołądku. Pomyślałam „O-o…” Przez godzinę chodziłam po sklepie nieprzytomna, wracając słuchałam piosenek i wszystkie mnie wkurzały. Nienormalna sytuacja. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że się zakochałam.. On przyznał to kilka dni później. „Gdyby nie było Tomka, nie zastanawiałbym się w ogóle. Już bym Cię nie wypuścił..”. Spędzaliśmy ze sobą niemal całe dnie na Messengerze, czasami rozmawiając przez telefon. Zawsze szczerze, obszernie omawiając to, co czujemy i myślimy. Nie przypominam sobie podobnego doświadczenia z mężczyzną. Zauważył we mnie wiele rzeczy, które wcześniej zauważali jedynie bliscy, przyjaciele. Takich tylko moich. „Masz w sobie tyle ciepła!”, „Potrafisz się cieszyć z małych, niepozornych rzeczy”, „Jesteś taka dzielna!” itd..  Jednak rzeczywistość krzyczała „On ma żonę”. Oboje postanowiliśmy się wycofać. Wytrzymaliśmy dobę. Wyznaczyliśmy sobie mój najbliższy przyjazd do Łodzi jako moment graniczny. Ten tydzień, który nas dzielił od spotkania był cudowny. Zachowywaliśmy się jak szczęśliwie zakochani. W codziennym kontakcie dominowała czułość i radość.
Spotkaliśmy się ponownie po czterech tygodniach od momentu poznania. Wynajął pokój w hotelu. Spędziliśmy noc rozmawiając, przytulając się, całując. Nie poszliśmy do łóżka. Ja, jak wiadomo, nie jestem aż tak rozsądna, ale On owszem. Mimo to oboje czuliśmy się cudownie. Nazajutrz po raz pierwszy powiedział do mnie „Kochanie”. W poniedziałek poniekąd wyjaśniło się, dlaczego w sobotę do niczego nie doszło. Między nim, a żoną trwają jakieś rozmowy i wszystko skłania się ku temu, że spróbują jeszcze raz. Dla synka. Dlatego nie chciał się ze mną kochać, żebym nie pomyślała, że po prostu wykorzystał sytuację. Po raz pierwszy od dawna ktoś zatroszczył się bardziej o mnie, niż o swoją przyjemność. Z drugiej strony byłam przygnębiona informacją. Poczułam, że znowu wygrywa inna kobieta, a ja zostaję z niczym.. Postanowiłam się z Nim pożegnać. Wytrzymaliśmy dobę. Omawiając wszystkie za i przeciw, ustaliliśmy, że – mimo wszystko – nie chcemy tracić kontaktu. Po kolejnych kilku dniach zarezerwowałam hotel w Sopocie. Zamierzałam wyjechać dzień po urodzinach, żeby zebrać myśli. Kolejna trudna rozmowa i okazało się, że On zrobi wszystko, by do mnie dołączyć. W ramach urodzinowego prezentu. Owszem, taka była moja sugestia i wola. Bez względu na to, co potem. Jeśli mamy się rozstać, niech przynajmniej zostaną nam po sobie pełne wspomnienia. W końcu jesteśmy (bardzo) dorośli. W między czasie napisał do mnie list, analogowy. Z serduszkami i kartką Tylkowskich, jak dzieciak..
Mieliśmy wyjąć ten weekend z rzeczywistości. Nie do końca nam się udało, za to intymność była cudowna. Nawet jeśli nie perfekcyjna (co zrozumiałe), to dająca cudowną podstawę do bycia baaaardzo udaną. Nigdy mnie nikt tyle nie przytulał, nie głaskał, nie uśmiechał się do mnie w taki sposób. Nie budził mnie całusem w czoło. Nie dotykał policzka, nie odgarniał włosów. Podobno mam najcudowniejsze dłonie, które idealnie pasują do jego dłoni. Dostałam łańcuszek z serduszkiem i poduszkę z gęsiego puchu, żebym miała się do czego przytulać.. 
Korzystając z danego nam czasu, przyglądałam mu się ze szczerym, kobiecym zadowoleniem. Ma taką przyjemną powierzchowność. Jest przystojny, zadbany, a jednocześnie nie da mu się odmówić prawdziwej męskości. I jeszcze ta dziurka w brodzie, jak u Travolty, a podobno po dziadku :)
Tym, co nas usztywniało, była chłodna rzeczywistość. Nie chciałam o tym rozmawiać. Wracaliśmy do Łodzi jego samochodem, prawie w milczeniu. Ja się hibernowałam przed rozstaniem. Przez ostatnią godzinę kurczowo trzymał mnie za rękę. Wysiadając, dałam mu swój list. Po 20 minutach, gdy już siedziałam w pociągu do Warszawy, napisał, że stoi na poboczu, czyta to, co napisałam i bez powodzenia próbuje powstrzymać łzy.
W naszej znajomości wykorzystywaliśmy różne metody, by się ze sobą kontaktować, m.in. nagrywaliśmy sobie wiadomości. Po powrocie z Sopotu wysłaliśmy sobie po kilka - wszystkie świadome sytuacji i pełne smutku, że trzeba to skończyć, bo na ten moment On nie może mi niczego obiecać, a prosić mnie, bym jakkolwiek na Niego poczekała nie chce, bo to byłby całkowity brak szacunku. A przecież ja jestem taka cudna, że powinnam być szczęśliwa i mieć kogoś, kto jest wolny i kto da mi wszystko, na co zasługuję... Dowiedziałam się również, iż wciąż jeszcze nie wrócił do rodziny. Po raz pierwszy ograniczyliśmy codzienny kontakt. Po trzech dniach zapytał, czy gdyby przyjechał, to znalazłabym trochę czasu by wypić z Nim kawę. Odpowiedź była prosta. Spędziliśmy cztery ciepłe i słoneczne godziny nad Wisłą. Przytulaliśmy się, głaskaliśmy. Trudno mi powstrzymać czułe gesty w stosunku do Niego, ale to On wykonuje ich więcej. Było cudownie. Wieczorem nagrałam mu wiadomość, że tak właśnie powinno to wszystko wyglądać, nie mniej nic się przecież nie zmieniło, więc dajmy temu spokój.
Wysłałam mu też list, z czterolistną koniczynką, którą dostałam od astrolożki. Mój prezent na pożegnanie, na szczęście. Znów ograniczyliśmy kontakt. Jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie powstrzymaliśmy się jednak przed wysłaniem wiadomości. Powiedział, że bardzo mnie kocha i jest kompletnie rozdarty. Nie wie, co robić. W końcu umówiliśmy na telefon. Rozmawialiśmy 1,5 godziny. Mimo, że trudno nazwać tę rozmowę radosną, obojgu nam było dużo, dużo lepiej. Życzyliśmy sobie spokojnych Świąt.
Dojechałam do Łodzi w piątek późnym popołudniem. Miałyśmy spać z Hanią w hotelu, bo u mojego taty się nie da… Wieczorem nie wytrzymałam i zapytałam Go, czy znajdzie czas, by się ze mną spotkać. To nie było coś, czego się spodziewał, ale szybko poprzekładał sprawy i umówiliśmy się nazajutrz o 14:00. Przyjechał, wsiadłam. Pojechaliśmy do parku i poszliśmy na spacer. Znów nie mógł się powstrzymać – przytulał, głaskał, odgarniał włosy z czoła.. Przez dwie godziny byłam szczęśliwa. Wracaliśmy do auta trzymając się za ręce. Po kolejnych 30 minutach całowania się w samochodzie tak, że smyrało mnie już w całym ciele, oboje przyznaliśmy, że myśleliśmy i myślimy o tym, by się kochać. Zareagowaliśmy spontanicznie - pojechaliśmy do hotelu. Nie mogłabym wyobrazić sobie czulszego kochanka. Bez pośpiechu, przede wszystkim z uważnością na mnie. Jednocześnie z uśmiechem i radością. Niestety, wszystko podszyte świadomością sytuacji. I tym samym blokujące Jego przyjemność. Sam nie wie, co się z Nim dzieje. Gdy odwoził mnie do siostry rozmawialiśmy żywo, a On wciąż trzymał mnie za rękę. Znowu usłyszałam, że coś takiego jak nam powinno się przytrafić każdemu, chociaż raz w życiu, choćby na chwilę. Wieczorem dostał gorączkę, w nocy nie spał, bolał go żołądek. Dziś pisaliśmy pół dnia. Co będzie jutro?

Za kilka dni miną trzy miesiące, od kiedy się znamy.

Na ostatnim spotkaniu z psycholożką doszłyśmy do wniosku, że to kolejny przypadek żonatego mężczyzny w moim życiu. Stąd ten dzisiejszy wpis i próba przyjrzenia się sobie w trzech, „formalnie” podobnych sytuacjach. Moja głowa - nauczona doświadczeniem - mówi, że nie chcę być tą Trzecią, chcę być Pierwszą i Jedyną.. Dlatego powinnam się zdystansować i tego trzymać, a Jemu dać czas by zatęsknił i rozważył co dalej i z kim tak naprawdę chce być..

Nie zamierzam wdawać się w rozmyślania dotyczące jego małżeństwa, ale jeśli mają z żoną spróbować poukładać relacje dla syna, powinien być w tym w 100%. No jakoś tego nie widzę.. Może i można odpuścić własne szczęście, ale czym to się skończy..? No i druga rzecz: wciąż nie wrócił do domu. Słyszę o tym od co najmniej 2,5 miesiąca. O co chodzi?

Bez kontaktu z Nim jest mi bardzo źle. Jemu bez kontaktu ze mną podobnie. Czasami mówimy, że działamy na siebie jak narkotyk. Gdy ze sobą nie rozmawiamy, czujemy się jak na głodzie…  Nie pamiętam takiego uczucia w swoim życiu - pojawiło się znikąd, z dnia na dzień coraz bardziej uzasadnia swoją obecność. Nie pamiętam też takiej wzajemności, szczerości, czułości. Przeżywania faktu, że dziś nie może być tak, jak bym chciała, jak na to zasługuję. Nie umiem z tego zrezygnować. Jestem w nim zakochana.
Taka sytuacja..  

wtorek, 29 listopada 2016

29 listopada

Zbliża się grudzień i jakoś naturalnie chce się podsumować ostatnie dwanaście miesięcy. Tym bardziej, że kilka dni temu dotarł do mnie komentarz chłopaka przyjaciółki: "Ona (czyli ja) tak narzeka na tych facetów, a ja naliczyłem już chyba szóstego narzeczonego w tym roku". No więc wspaniale, niech sobie przypomnę..

W 2016r. wchodziłam tanecznie, z moim kolegą ze studiów, który chętnie przystawał na spotkania, kiedy przyjeżdżałam do Łodzi i sama się zgłaszałam. W okolicy Walentynek wszystko się rozwiązało - kolega siedząc przede mną przy stole, po upojnej nocy, postanowił po prostu nie zareagować (ani werbalnie, ani jakkolwiek) na moją wypowiedź, że nie mogę być "z dostawą do domu" i tylko do tego ograniczać swoją z nim relacyjną działalność. Po prostu odprowadził na przystanek i westchnął "No czeeeść". Od tej pory nie mieliśmy żadnego kontaktu.
Postanowiłam wtedy przestać próbować czegokolwiek, co miałoby poważniejszy związek z mężczyzną.
Niestety, chwilę później pojawił się nieco starszy kolega z Londynu i zagiął parol. Mimo mojego otwartego komunikowania, że nie mam ochoty na żadne romanse. Ujął ilością poświęcanego czasu i zainteresowaniem, jakie mi okazywał. Rozmowy przez telefon nawet się kleiły, ale pozostawałam powściągliwa. Przyjechał na początku kwietnia i wszystko się wyjaśniło. Nie czułam absolutnie nic. Kolega wpatrzony jak wrona w kość, ale i przekonany o swej atrakcyjności, chyba miał nadzieję, że zachowam się jak klasyczna asystentka działu sprzedaży na obczyźnie i przepadnę w jego męskiej aparycji. Niestety, progi okazały się za wysokie. Seks był okropny, z elementami impotencji. Wyjechał, a ja odetchnęłam, by za chwilę popaść w przygnębienie. To wtedy miałam stany depresyjne. To wtedy po raz ostatni poszłam po pomoc do mojej wieloletniej terapeutki.
Szukając pomysłu na zmiany w obszarze, który nie wymaga kontaktu z drugim człowiekiem, w maju przeszłam na dietę czyli - jak to mówi Ju - weganizm z ludzką twarzą. Nie jem czerwonego mięsa, wędlin, nie piję mleka krowiego i generalnie nabiału. Lepiej się czuję i to jest dobre.
Zaczęłam więcej czytać. Co prawda w tej chwili mam rozgrzebanych pięć książek i małe widoki na ich dokończenie, ale co się odwlecze to wiadomo..
W sierpniu pomyślałam, że może jednak wrócę do kontaktowania się z ludźmi płci przeciwnej i zapisałam na Tindera. Po spotkaniu z panem "znamy się już godzinę, więc wpadnę do Ciebie wieczorem z winem, maleńka.." zaczęłam się spotykać z Łukaszem. Posiadał szereg zalet, które mnie ujęły i nie zaciągał od razu do łóżka. Po zupełnie udanej konsumpcji na piątej randce i zapadnięciem się chwilowym pod ziemię, kolega oszołomił mnie pytaniem - a czy ja Ci mówiłem, że chcę mieć dziewczynę?! Nijak również nie mogliśmy ustalić, na czym w takim razie ma polegać nasza znajomość. Najprawdopodobniej miała polegać na kontakcie ze mną, gdy zajdzie w nim taka chęć przyjemnego spędzenia wieczoru. Podziękowałam.
Następnie dwutygodniowy kontakt z inteligentnym i obdarzonym sarkastycznym poczuciem humoru człowiekiem, któremu pół godziny przed naszym spotkaniem ukradli portfel, więc musiałam zapłacić za naszą kawę, a który okazał się drobnym, łysiejącym, mieszkającym z matką sympatycznym chłopakiem, ale na pewno nie materiałem na mojego chłopaka.
No i last but not least - kolega "nie ma między nami chemii" Marek. W ubiegłą środę, na koncercie Shury napisałam do niego smsa. Zareagował entuzjastycznie. Przeprosił za wtedy ("to było chujowe"), przyznał, że wciąż wchodzi na mój instagram, słucha piosenek, myśli. Chciałby wyjaśnić, ale nie wie, czy dam mu taką szansę. Przez następnych kilka dni ciągły kontakt, przesyłanie utworów, zdjęć, damsko-męskie zaczepki (z jego strony), komplementy (z jego strony), uśmiechy, zapowiedzi wspólnych działań (z jego strony). Umówiliśmy się na poniedziałek. Po godzinie opowieści o jego ex, która obrabia mu dupę, córkach, kolegach z pracy i biurowych romansach, poprosiłam by wreszcie opowiedział o sobie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że.. między nami nie ma chemii. I w zasadzie to przecież on nie pisał już do mnie, to ja się do niego odezwałam... Jakbyśmy przez te pięć ostatnich dni nie mieli kontaktu! Jakbym to ja prosiła o spotkanie! Wpadłam w taką konsternację, że zamiast wypunktować na głos jego chujowe zagrywki, powiedziałam tylko kilka zdań i zaczęłam nerwowo rozglądać za najkrótszą drogą do wyjścia. Zapłaciłam za swoją niezjedzoną kolację i wino. Kolejny mężczyzna, kolejna porażka.
W między czasie przelatują jak komety jacyś kolesie np. na tańcach. To są incydenty, nic dla mnie nie znaczą. Ja dla nich nie jestem nawet wspomnieniem, bo przecież każdy kiedyś trzeźwieje i wraca do rzeczywistości.
Gdzieś na orbicie wciąż pozostaje A. Zawsze, gdy zaczynam się z kimś spotykać, ograniczam z nim kontakt. Chcę być lojalna. Druga strona - jak wyżej. Wiem, że to ciągłe przelewanie z pustego w próżne, ale przy A. - w kontekście wszystkich nowych znajomości - czuję się po prostu bezpieczna i najbliższa spełnienia. Jesteśmy umówieni na sobotę. W okolicy Świąt to on przepadnie i zajmie rodziną.

Prawie Czterdziestka, bogata w doświadczenia, rozchwytywana, szanowana, podziwiana i pożądana... i wciąż narzeka na facetów, prawda..?

sobota, 19 listopada 2016

19 listopada

Gdy po raz setny nie potrafisz odpowiedzieć sobie na pytanie "dlaczego znowu?" sięgasz po najbardziej absurdalne - jak Ci się dotąd wydawało - metody znalezienia odpowiedzi. W moim przypadku oznacza to kontakt z wizjonerką, osobą odczyniającą uroki i zdejmującą obciążenia sprzed lat. Do spotkania dopiero dojdzie, ale wymieniłyśmy dwa maile.

Wspomniana przeze mnie jakiś czas temu intuicja własna specjalizuje się, niestety, w przeczuwaniu relacyjnych fakapów. Kolejne doświadczenie za mną. Wydawał się ocierać o ideał (czyli posiadać zestaw cech bardzo przeze mnie pożądanych), zachowywał zupełnie inaczej niż poprzednicy, rozmawialiśmy o wszystkim, jeśli coś tłumaczyliśmy to żeby lepiej się zrozumieć, dominowała wzajemna ciekawość i coś na kształt troski, a w krąg wspólnych tematów wchodziły również podrastające dzieci. Od "dzień dobry" po "dobrej nocy". Spotkanie na kawę, winko, kino. Wciąż wszystko fajnie. Sama radość. Nagle cisza, kontakt o tyle o ile. Po trzech dniach znów to ja musiałam zapytać czy to już wszystko. W odpowiedzi dostałam lakoniczne "Czesc. Miedzy nam nic, jakos nie ma chemii a ja nie chce na sile sobie tłumaczyć, ze potrzeba czasu... choc wiem, ze moze tak wlasnie byc". Odpisałam, że to zupełnie nieoczekiwana refleksja, ale skoro on uważa, że nie ma chemii, to co ja mogę.. Cisza. To była sobota. Wyrzuciłam go ze znajomych na fb, cofnęłam dostęp do Spotify w ramach abonamentu "Rodzina". Z jakiś perwersyjnych pobudek nie usunęłam z Insta. W środę wrzuciłam zdjęcie. Lajknął jako pierwszy. Wieczorem dostałam wiadomość. Taki łańcuszek z aniołami. Pomyślałam, że to spam. Napisałam mu, że rozsyła. Odpisał "Jesteś aniołem". Zignorowałam. W piątek rano dostałam link do piosenki. Zapytał, czy znam. Znałam. Odpisał "Ja poznałem niedawno". W odpowiedzi wkleiłam mu to, co w sobotę napisał o braku chemii. Cisza. Wczoraj wieczorem wrzucił na Insta zdjęcie z jakąś panną. Wystawa w galerii. Kulturalnie. Ja wrzuciłam zdjęcie Amy Schumer, którą oglądaliśmy razem (tzn. każdy u siebie, ale komentowaliśmy via messenger), lajknął od razu.

No i teraz pytanie: czy dorosły facet może sądzić, że zaczepianiem mnie w taki dziecinny sposób sprawi, że ja przejdę nad tekstem "Między nami nic, jakoś nie ma chemii" do porządku dziennego i podejmę kontakt, rozmowę? Przecież napisać, że między dwojgiem ludzi nie ma chemii to jak napisać, że się jest gejem - na poziomie emocji, uczuć i namiętności totalna kaplica. Dlaczego, wydawałoby się, przyzwoici ludzie nie mają tyle odwagi, by coś wyjaśnić, przeprosić..? Brat mi powiedział: Siostra, jeśli mu na Tobie zależy, to nie zrazi go Twój chłód i brak entuzjazmu, bo one są całkowicie zrozumiałe.

Nie mam wrażenia, że komukolwiek jakoś specjalnie na mnie zależy..