poniedziałek, 17 kwietnia 2017

17 kwietnia

Kiedy myślisz, że najważniejszą rzeczą, jaka może ci się przytrafić w tym roku to własna 40tka i nagle okazuje się, że się myliłaś.. No więc nie 40tka. Zakochujesz się od (prawie) pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością. I to jest dopiero ambaras. Bo facet co prawda jest w separacji, ale mają z żoną dziecko i kredyt na dom. I nie wiadomo, co będzie. Nikt niczego nie planował…

Kuźwa… Kiedy się to napisze, brzmi strasznie banalnie.. Jak milion podobnych przypadków, które polegały na pokątnym bzykaniu się pod niczego nieświadomym bokiem ślubnej, a kończyły (lub biegły równolegle z) płaczem w poduszkę, że on ma swoje życie rodzinne, a ty kolejne zmarszczki i nikogo, kto kupiłby ci krople na katar i przykrył kocem, gdy marzną ci stopy.. Brzmi znajomo..?


Pominąwszy byłego członka reprezentacji Polski, trenera, który zagiął na mnie parol podczas wyjazdu integracyjnego sto lat temu, nie miałam do czynienia z mężczyznami zajętymi. Do momentu poznania Piotrka.

Jakieś 12 lat temu, niedługo po śmierci mamy…Pewnego dnia napisałam do niego mail, jako słuchaczka, zachwycona piosenką Placebo. I tak się zaczęło. To były jakieś mniej lub bardziej sporadyczne wiadomości. Najpierw na temat muzyki, radia, a później spraw osobistych. Pewnego razu pojechałam na imprezę służbową do Warszawy, a on obiecał pokazać Trójkę. Podobno to, jak wyglądałam, zrobiło na nim kolosalne wrażenie. On na mnie – jako mężczyzna – specjalnego wrażenia nie zrobił. Potem przyjechał do Łodzi i poszliśmy na pizzę. Rozglądał się nerwowo, bojąc, że ktoś zrobi mu zdjęcie i wyśle do żony.. Między nimi było kiepsko. Powoli poznawałam szczegóły. Teść był wysoko postawionym wojskowym, ona też robiła karierę w MON. Była bardzo atrakcyjna i miewała kochanków. Podobno dochodziło do rękoczynów. Piotrek bał się, że – jeśli zechce od niej odejść - jego kariera legnie w gruzach, no i przysięgali sobie przed Bogiem, więc nie widział możliwości jakiejkolwiek zmiany. W miarę upływu czasu oczarowywał mnie tym, że mi ufał i zwierzał się ze swoich spraw, był elokwentny, adorował kobiecość itd.. Pochlebiało mi to. Ja czułam się nijaka. W moim małżeństwie z Michałem nie działo się dobrze. Piotrek jakoś mi imponował. Któregoś dnia zaprosił mnie do mieszkania swojej (nieobecnej wtedy) mamy. Całowaliśmy się. To było przyjemne. Co nie zmienia faktu, że (logistycznie) nasza znajomość opierała się głównie na tym, że on się odzywał, kiedy chciał i gdy było mu źle. Pisywałam do niego maile, które tygodniami pozostawały bez odpowiedzi. Nie miałam też numeru jego telefonu. Kontakt się urwał. W między czasie pojawił się Jacek, a ja odeszłam od Michała. Gdy nagle, po jakimś miesiącu, czy dwóch udanego życia z nowym kochankiem, Piotrek zadzwonił z zastrzeżonego numeru, byłam w zupełnie satysfakcjonującej relacji. Tymczasem jego zostawiła żona. Był sam. Myślał, że ma mnie - zawsze wyrozumiałą Darię, a tu niespodzianka. Wkrótce poprosił o spotkanie i w czasie spaceru okazało się, że chciałby przyjeżdżać do Łodzi częściej… z mojego powodu.. I tak zaczęło się po raz drugi.
Wiedziałam, że Jacek sobie poradzi, a on nie. Uwikłałam się wtedy. Na maksa. W związek z kimś, kto mówił, że beze mnie nie ma życia. Że beze mnie nie da rady.. W łóżku szło nam kiepsko. Mimo to chciałam go uszczęśliwić, uleczyć… Okropność.. Piotrek był trochę moją mamą – budził poczucie winy, obarczał odpowiedzialnością za swoje humory, cokolwiek mogło sprawić, że wpadał w niezadowolenie.. Co było później, jest powszechnie wiadome.

Drugim wstydliwym rozdziałem w moim intymnym życiorysie jest A. Nie raz opisywany w tym miejscu. Pewnego dnia, w czasie służbowego wyjazdu, wybrał mnie sobie na kolejną zdobycz. Podobał mi się jako mężczyzna, niedowierzałam, że ktoś taki może zainteresować się mną, średnio atrakcyjną kobietą. To było trzy lata temu, w czasie majówki. Już wtedy zaznaczył, że kocha żonę (sypiają ze sobą rzadko i byle jak) i nie zamierza od niej odchodzić. Miewa romanse bo kobiety do niego lgną, a on sam chętnie z tego korzysta. Gdy odwiedził mnie po raz pierwszy powiedział: „Tylko się nie zakochaj. Pamiętaj, że jestem po prostu przecinkiem w Twoim życiu”. Przyjęłam to do wiadomości. Żegnałam się z nim jakieś dwa razy. On ze mną raz (któregoś dnia zwrócił się do żony moim imieniem i się przestraszył). Nie umiałam zrezygnować ze spotkań, bo to była prawdziwa chemia.
Przede wszystkim spotykaliśmy się na seks. Zazwyczaj jedliśmy (on gotował, a gotuje wyśmienicie) i piliśmy wino. W miarę upływu czasu okazało się jednak, że dużo nas łączy. Zdarzało nam się pójść na śniadanie albo zrobić sobie piknik w parku. Wiele razy przegadaliśmy większość wieczoru, który u mnie spędzał. Otworzyłam się przy nim jako kobieta. Co prawda w łóżku czułam, że ogląda za dużo porno, ale aż tak mi to nie przeszkadzało, no i w tym wszystkim dawał mi poczucie intymnego bezpieczeństwa. Poza tym potrafił być szczery, czuły, wspierający. Wiedział jak mnie rozbawić. Z drugiej strony ja również mnóstwo mu dawałam. Przede wszystkim epickie orgazmy, ale i uwagę, zrozumienie, czułość, dowartościowywałam jako mężczyznę no i… świetnie się sprawdzałam w roli kogoś, kto poruszał się w ramach wyznaczonych mu wcześniej granic. Wiedział, że nigdy nie będzie miał przeze mnie żadnych kłopotów. Oczywiście byłam w nim w pewnym momencie w jakimś sensie zakochana. Zwykłam mawiać: „gdyby tyle nie pił i się tak nie kurwił, to byłby facet dla mnie”, ale nie opuszczała mnie świadomość swojej określonej sytuacji. Ostatnio doszłyśmy z panią psycholog do wniosku, że wracałam do niego po różnych relacjach „w między czasie” z głodu. Bo przy nim czułam się - mimo wszystko – lubiana, akceptowana, podziwiana jako kobieta i kochanka. Dobre i dwie godziny raz na kilka tygodni… Po raz ostatni poszłam z nim do łóżka w listopadzie. Kilka razy próbował zagadywać a propos, ale ja potrafię być chłodna jak styczniowy poranek, a taki układ przestał mi wystarczać. Jestem warta dużo, dużo więcej..

W Sylwestra płakałam. Upiłam się i płakałam.

W styczniu pojechałam do Łodzi, poszłam na tańce i kiedy wydawało się, że „jeszcze dwie piosenki i wychodzimy” bo impreza słaba, stanęłam przy barze by zamówić ostatniego drinka i spotkałam Jego.. Wiele razy byłam podrywana w Kaliskiej. Beznadziejne przypadki eliminowałam od razu, resztę zawsze traktowałam w kategoriach rozrywki - tu i teraz. Taniec, czasami jakieś obściski i to wszystko. On był inny. Nie umiem tego wyjaśnić. Miał takie dobre oczy. Po kilku minutach rozmowy zapytałam, czy tańczy. Nieśmiało przytaknął. Weszliśmy na parkiet i na kolejnych kilka godzin staliśmy się nierozłączni. Uśmiechał się promiennie, a ja nie mogłam przestać uśmiechać do niego. Nie mam pojęcia dlaczego, ale budził we mnie poczucie bezpieczeństwa. Miałam wrażenie, jakbyśmy przyszli do klubu razem i po prostu fajnie spędzali sobotni wieczór. Okazało się, że zobaczył mnie gdy wchodziłam i zdecydowanie przykułam Jego uwagę. W tańcu często trzymał moją rękę na swojej piersi, a ja nie wiedziałam, co się dzieje - było mi tak dobrze. Jednocześnie, jako że moja przyjaciółka również znalazła kompana do zabawy, przestało nam się spieszyć do domu. Nie chciałam się z Nim rozstawać. Był gentlemanem, ani razu nie próbował przekroczyć granicy dobrego wychowania. Nie mniej w pewnym momencie, przytulając się z czułością i mając na to niespodziewaną ochotę – pocałowaliśmy się. Jakie to było cudowne uczucie! Delikatne w swojej nieśmiałości i wyjątkowo przyjemne.. Na dodatek w trakcie pocałunku dotykał dłonią mojego policzka.. Bożeeee! Tymczasem przyjaciółka (upewniwszy się, że u mnie wszystko w porządku) wróciła do domu, a On zapytał, czy – skoro tak dobrze się razem bawimy – moglibyśmy to kiedyś powtórzyć, np. gdybym po raz kolejny odwiedzała miasto, a w związku z tym, czy mogę dać mu jakiś kontakt do siebie? Włączyła mi się standardowa śpiewka, że dziś było fajnie i niech tak zostanie, że nie chcę nikomu komplikować życia, bo moje na co dzień wygląda dość specyficznie, ale bardzo dziękuję za wspaniałe towarzystwo. On wtedy powiedział „Ja też nie chcę nikomu komplikować życia. Dziś przyszedłem się wyluzować, ale na co dzień też mam sporo swoich kłopotów.. To może dasz mi kontakt do siebie jak koleżanka? Tak będzie bezpiecznie”. Zgodziłam się po 20 minutach. Zaproponował, że odwiezie mnie do przyjaciółki, u której nocowałam. Wcześniej nigdy na to nie przystawałam, tym razem owszem. Jechaliśmy taksówką, a on trzymał mnie za rękę. Odprowadził pod drzwi klatki i ładnie się pożegnał. Kładłam się spać z myślą: Co tu się dzieje i czy wydarzy się coś jeszcze…? Nazajutrz po południu zaprosił do znajomych na FB, wieczorem napisał.. Po dwóch dniach wyjaśniliśmy sobie nasze sytuacje. Okazało się, że jest w wieloletnim związku, obecnie w separacji, ale ma 4,5letniego syna (którego przez trzy lata wychowywał). W skrócie: ze względu na chłopca nie wie, jak się ułożą sprawy, zrozumie, jeśli w związku z tym nie będę chciała kontynuować tej znajomości, choć jemu byłoby bardzo miło, bo wciąż o mnie myśli, czego nie przewidział jako, że nie jest typem szukającym mocnych wrażeń i nie z taką intencją wyszedł w sobotę przewietrzyć głowę. Pisaliśmy jeszcze o wielu rzeczach, próbując wyjaśnić to, co się dzieje, ale i to, z czym oboje siebie zastajemy. Zaskoczyła mnie jego szczerość i uważność.
Tydzień później przyjechał do Warszawy. Żeby mnie po prostu zobaczyć. Spędziliśmy dwie godziny w knajpie, rozmawiając i wciąż uśmiechając się do siebie. Przestawaliśmy tylko wtedy, gdy wracał temat jego zobowiązań i niewiadomej przyszłości. Podwiózł mnie do sklepu. Zanim wysiadłam z samochodu zapytał, czy może mnie pocałować. Znów dotknął dłonią mojego policzka, ale tym razem w trakcie poczułam totalne smyranie w żołądku. Pomyślałam „O-o…” Przez godzinę chodziłam po sklepie nieprzytomna, wracając słuchałam piosenek i wszystkie mnie wkurzały. Nienormalna sytuacja. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że się zakochałam.. On przyznał to kilka dni później. „Gdyby nie było Tomka, nie zastanawiałbym się w ogóle. Już bym Cię nie wypuścił..”. Spędzaliśmy ze sobą niemal całe dnie na Messengerze, czasami rozmawiając przez telefon. Zawsze szczerze, obszernie omawiając to, co czujemy i myślimy. Nie przypominam sobie podobnego doświadczenia z mężczyzną. Zauważył we mnie wiele rzeczy, które wcześniej zauważali jedynie bliscy, przyjaciele. Takich tylko moich. „Masz w sobie tyle ciepła!”, „Potrafisz się cieszyć z małych, niepozornych rzeczy”, „Jesteś taka dzielna!” itd..  Jednak rzeczywistość krzyczała „On ma żonę”. Oboje postanowiliśmy się wycofać. Wytrzymaliśmy dobę. Wyznaczyliśmy sobie mój najbliższy przyjazd do Łodzi jako moment graniczny. Ten tydzień, który nas dzielił od spotkania był cudowny. Zachowywaliśmy się jak szczęśliwie zakochani. W codziennym kontakcie dominowała czułość i radość.
Spotkaliśmy się ponownie po czterech tygodniach od momentu poznania. Wynajął pokój w hotelu. Spędziliśmy noc rozmawiając, przytulając się, całując. Nie poszliśmy do łóżka. Ja, jak wiadomo, nie jestem aż tak rozsądna, ale On owszem. Mimo to oboje czuliśmy się cudownie. Nazajutrz po raz pierwszy powiedział do mnie „Kochanie”. W poniedziałek poniekąd wyjaśniło się, dlaczego w sobotę do niczego nie doszło. Między nim, a żoną trwają jakieś rozmowy i wszystko skłania się ku temu, że spróbują jeszcze raz. Dla synka. Dlatego nie chciał się ze mną kochać, żebym nie pomyślała, że po prostu wykorzystał sytuację. Po raz pierwszy od dawna ktoś zatroszczył się bardziej o mnie, niż o swoją przyjemność. Z drugiej strony byłam przygnębiona informacją. Poczułam, że znowu wygrywa inna kobieta, a ja zostaję z niczym.. Postanowiłam się z Nim pożegnać. Wytrzymaliśmy dobę. Omawiając wszystkie za i przeciw, ustaliliśmy, że – mimo wszystko – nie chcemy tracić kontaktu. Po kolejnych kilku dniach zarezerwowałam hotel w Sopocie. Zamierzałam wyjechać dzień po urodzinach, żeby zebrać myśli. Kolejna trudna rozmowa i okazało się, że On zrobi wszystko, by do mnie dołączyć. W ramach urodzinowego prezentu. Owszem, taka była moja sugestia i wola. Bez względu na to, co potem. Jeśli mamy się rozstać, niech przynajmniej zostaną nam po sobie pełne wspomnienia. W końcu jesteśmy (bardzo) dorośli. W między czasie napisał do mnie list, analogowy. Z serduszkami i kartką Tylkowskich, jak dzieciak..
Mieliśmy wyjąć ten weekend z rzeczywistości. Nie do końca nam się udało, za to intymność była cudowna. Nawet jeśli nie perfekcyjna (co zrozumiałe), to dająca cudowną podstawę do bycia baaaardzo udaną. Nigdy mnie nikt tyle nie przytulał, nie głaskał, nie uśmiechał się do mnie w taki sposób. Nie budził mnie całusem w czoło. Nie dotykał policzka, nie odgarniał włosów. Podobno mam najcudowniejsze dłonie, które idealnie pasują do jego dłoni. Dostałam łańcuszek z serduszkiem i poduszkę z gęsiego puchu, żebym miała się do czego przytulać.. 
Korzystając z danego nam czasu, przyglądałam mu się ze szczerym, kobiecym zadowoleniem. Ma taką przyjemną powierzchowność. Jest przystojny, zadbany, a jednocześnie nie da mu się odmówić prawdziwej męskości. I jeszcze ta dziurka w brodzie, jak u Travolty, a podobno po dziadku :)
Tym, co nas usztywniało, była chłodna rzeczywistość. Nie chciałam o tym rozmawiać. Wracaliśmy do Łodzi jego samochodem, prawie w milczeniu. Ja się hibernowałam przed rozstaniem. Przez ostatnią godzinę kurczowo trzymał mnie za rękę. Wysiadając, dałam mu swój list. Po 20 minutach, gdy już siedziałam w pociągu do Warszawy, napisał, że stoi na poboczu, czyta to, co napisałam i bez powodzenia próbuje powstrzymać łzy.
W naszej znajomości wykorzystywaliśmy różne metody, by się ze sobą kontaktować, m.in. nagrywaliśmy sobie wiadomości. Po powrocie z Sopotu wysłaliśmy sobie po kilka - wszystkie świadome sytuacji i pełne smutku, że trzeba to skończyć, bo na ten moment On nie może mi niczego obiecać, a prosić mnie, bym jakkolwiek na Niego poczekała nie chce, bo to byłby całkowity brak szacunku. A przecież ja jestem taka cudna, że powinnam być szczęśliwa i mieć kogoś, kto jest wolny i kto da mi wszystko, na co zasługuję... Dowiedziałam się również, iż wciąż jeszcze nie wrócił do rodziny. Po raz pierwszy ograniczyliśmy codzienny kontakt. Po trzech dniach zapytał, czy gdyby przyjechał, to znalazłabym trochę czasu by wypić z Nim kawę. Odpowiedź była prosta. Spędziliśmy cztery ciepłe i słoneczne godziny nad Wisłą. Przytulaliśmy się, głaskaliśmy. Trudno mi powstrzymać czułe gesty w stosunku do Niego, ale to On wykonuje ich więcej. Było cudownie. Wieczorem nagrałam mu wiadomość, że tak właśnie powinno to wszystko wyglądać, nie mniej nic się przecież nie zmieniło, więc dajmy temu spokój.
Wysłałam mu też list, z czterolistną koniczynką, którą dostałam od astrolożki. Mój prezent na pożegnanie, na szczęście. Znów ograniczyliśmy kontakt. Jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie powstrzymaliśmy się jednak przed wysłaniem wiadomości. Powiedział, że bardzo mnie kocha i jest kompletnie rozdarty. Nie wie, co robić. W końcu umówiliśmy na telefon. Rozmawialiśmy 1,5 godziny. Mimo, że trudno nazwać tę rozmowę radosną, obojgu nam było dużo, dużo lepiej. Życzyliśmy sobie spokojnych Świąt.
Dojechałam do Łodzi w piątek późnym popołudniem. Miałyśmy spać z Hanią w hotelu, bo u mojego taty się nie da… Wieczorem nie wytrzymałam i zapytałam Go, czy znajdzie czas, by się ze mną spotkać. To nie było coś, czego się spodziewał, ale szybko poprzekładał sprawy i umówiliśmy się nazajutrz o 14:00. Przyjechał, wsiadłam. Pojechaliśmy do parku i poszliśmy na spacer. Znów nie mógł się powstrzymać – przytulał, głaskał, odgarniał włosy z czoła.. Przez dwie godziny byłam szczęśliwa. Wracaliśmy do auta trzymając się za ręce. Po kolejnych 30 minutach całowania się w samochodzie tak, że smyrało mnie już w całym ciele, oboje przyznaliśmy, że myśleliśmy i myślimy o tym, by się kochać. Zareagowaliśmy spontanicznie - pojechaliśmy do hotelu. Nie mogłabym wyobrazić sobie czulszego kochanka. Bez pośpiechu, przede wszystkim z uważnością na mnie. Jednocześnie z uśmiechem i radością. Niestety, wszystko podszyte świadomością sytuacji. I tym samym blokujące Jego przyjemność. Sam nie wie, co się z Nim dzieje. Gdy odwoził mnie do siostry rozmawialiśmy żywo, a On wciąż trzymał mnie za rękę. Znowu usłyszałam, że coś takiego jak nam powinno się przytrafić każdemu, chociaż raz w życiu, choćby na chwilę. Wieczorem dostał gorączkę, w nocy nie spał, bolał go żołądek. Dziś pisaliśmy pół dnia. Co będzie jutro?

Za kilka dni miną trzy miesiące, od kiedy się znamy.

Na ostatnim spotkaniu z psycholożką doszłyśmy do wniosku, że to kolejny przypadek żonatego mężczyzny w moim życiu. Stąd ten dzisiejszy wpis i próba przyjrzenia się sobie w trzech, „formalnie” podobnych sytuacjach. Moja głowa - nauczona doświadczeniem - mówi, że nie chcę być tą Trzecią, chcę być Pierwszą i Jedyną.. Dlatego powinnam się zdystansować i tego trzymać, a Jemu dać czas by zatęsknił i rozważył co dalej i z kim tak naprawdę chce być..

Nie zamierzam wdawać się w rozmyślania dotyczące jego małżeństwa, ale jeśli mają z żoną spróbować poukładać relacje dla syna, powinien być w tym w 100%. No jakoś tego nie widzę.. Może i można odpuścić własne szczęście, ale czym to się skończy..? No i druga rzecz: wciąż nie wrócił do domu. Słyszę o tym od co najmniej 2,5 miesiąca. O co chodzi?

Bez kontaktu z Nim jest mi bardzo źle. Jemu bez kontaktu ze mną podobnie. Czasami mówimy, że działamy na siebie jak narkotyk. Gdy ze sobą nie rozmawiamy, czujemy się jak na głodzie…  Nie pamiętam takiego uczucia w swoim życiu - pojawiło się znikąd, z dnia na dzień coraz bardziej uzasadnia swoją obecność. Nie pamiętam też takiej wzajemności, szczerości, czułości. Przeżywania faktu, że dziś nie może być tak, jak bym chciała, jak na to zasługuję. Nie umiem z tego zrezygnować. Jestem w nim zakochana.
Taka sytuacja..  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz