niedziela, 8 lutego 2015

8 lutego

Złodziejstwo, polegające na utrzymywaniu bliskiej relacji i stosunków z cudzym mężem, trwa do końca czerwca. To ona podejmuje decyzję. Wie, że nie jest jego pierwszą kochanką i nie chce się zastanawiać, czy i kiedy ewentualnie pojawi się następna. Wie również, że on nie chce zmieniać rodzinnego stanu rzeczy. Nigdy nie będzie miała go na wyłączność..
Data "rozstania" jest symboliczna. Impreza służbowa zamykająca sezon programu. Ona wygląda zabójczo i ma duże powodzenie. Bawi się świetnie. On udaje, że na nią nie patrzy. Pełna konspiracja. Wysyła mu sms "Wracasz ze mną, czy z kimś innym?". Jadą razem, całują się na klatce, rozbierają w przedpokoju. Świta, gdy kończą.  Zanim przyjedzie zamówiona dla niego taksówka, ona mówi, że tak będzie lepiej. On trochę nie wierzy.

Kilka kolejnych dni i smsów oraz jedna rozmowa telefoniczna. Jest konsekwentna. Tęskni jak cholera - za wszystkim, ale wie, że robi dobrze... Terapeutka jest z niej dumna, dumna z jej siły. W końcu odebrała sobie to, co było tak bliskie, mimo usłyszanego pierwszej nocy we własnym łóżku prewencyjnego "tylko się nie zakochaj" i mimo intymności, którą później jednak zbudowali.

Są wakacje. Przychodzi mężczyzna, zakochuje się, ona - mimo starań i pracy nad sobą - nie. I znów ona decyduje, tym razem, że jego miłość nie wystarczy...

Jakieś sporadyczne spotkanie w pracy. Miło, ale bez szału. Jakieś ustawianie na nią kamery w trakcie dyżuru, bo on chce ją zobaczyć. Sporadyczne smsy.

Gdy się zastanawia nad tym, jaki powinien być jej facet, uświadamia sobie, że taki jak on. "Żeby się tylko nie kurwił i nie pił tyle", mówi terapeutce i obie się śmieją. To pierwszy taki przypadek, w sensie refleksji, a nie śmiechu.

Jesień. Umiera mu ojciec alkoholik, wkrótce potem babcia. Zaczyna do niej pisać. Ona proponuje, że gdyby chciał pogadać, to znajdzie czas. Jak przyjaciel. Piszą, piszą. Umawiają się u niej w domu. Rozmawiają ponad 3 godziny, do niczego nie dochodzi, chociaż widać, że oboje się męczą. On na chwilę kładzie jej głowę na kolanach. Gdy wychodzi ona pyta "I co, masz wrażenie zmarnowanego czasu?". Nie ma.

Kolejne bicie się z myślami. Doświadczenia ostatnich miesięcy zmieniły ją, ale i zmęczyły. Od niedawna wie, że nie chce czekać na "poważny" związek, pełny wątpliwości, kompromisów i bóg wie czego jeszcze i mocno powątpiewa, czy w ogóle chce, żeby zaistniał.

Postanawia zdjąć z siebie ciężar dylematów i cieszyć się z faktu, że obok niej jest ktoś bliski i mile widziany. Przed samymi Świętami znów spotykają się u niej. Robi sobie prezent. Idą do łóżka. Żadne nie mówi, że tęskniło. Żadne nie mówi, że jest mu dobrze. To niebezpieczne. Uśmiechają się do siebie, mocno przytulają. To musi wystarczyć.

Od tej pory znów kradną.

Co ona ma z tego? Czuje się przy nim sobą. Pod każdym względem. Może być wrażliwa, zmartwiona, bezradna, zabawna, twarda, optymistyczna, sypiąca koszarowym dowcipem, rozgadana i wyciszona. W łóżku odważna, zdecydowana, otwarta, namiętna. Robi rzeczy, na które ma ochotę. Mówi do niego. Śmieją się, świntuszą, są na siebie uważni. Ona chce i lubi go przytulać, okazywać mu czułość, wspierać, rozbawiać, Tak po prostu, bez wysiłku. Wie, że nie jest tylko "lalą do dmuchania", wciąż mają kontakt. Imponuje jej jego pracowitość, szczerość, męskość, umiejętność radzenia sobie z mnóstwem spraw. I umiejętności kulinarne :-) Nakręcają się rozmowami o filmach, książkach (to jemu zawdzięcza miłość do prokuratora Szackiego)
W tej dość specyficznej relacji jest równorzędną partnerką. On równie mocno zabiega o to, by była gdzieś w pobliżu. Wie, że jest świetna, czuje się "wyróżniony". Przytula się do niej tak bardzo, jak nikt wcześniej. Próbuje pomagać. Słucha i reaguje. Rozbraja ją czułością.

Jedyny temat, którego nie poruszają to charakter tego, co jest między nimi. Kiedy leżą nadzy i szczelnie sklejeni, cisza bywa dojmująca. Fajnie byłoby móc powiedzieć coś nie do końca żartem. Niekoniecznie zaraz "kocham cię". Oboje się boją. Każde z innej przyczyny.

Gdy mężczyzna wychodzi, ona nie idzie do łazienki by wziąć prysznic. Chce go mieć na sobie jak najdłużej. Kropelki potu zmieszane ze słodkimi perfumami i wytrawnymi męskimi sokami. Co jakiś czas wącha swoje dłonie, kosmyki włosów, zgięcie w łokciu, albo chowa nos w sweter i się zaciąga. Z uśmiechem patrzy na łóżkowy bałagan, kubek po kawie czy ostatni pączek, którego nie mieli już siły zjeść. Wie, dokąd poszedł. Ale czuje, że wróci.

Zgadnij czego nigdy nie będzie miała..?

niedziela, 1 lutego 2015

1 lutego

To może jakiś apdejt życiowy..?

Mój drogi A. z Poznania wciąż obecny jest na orbicie. Chyba minął nam rok :-) Wciąż męczy go uwikłanie z Katarzyną, która raz na kilka miesięcy przyjeżdża, daje się wybzykać, ugotować obiad, na koncert pójść, a potem znika i jest korespondencyjnie zaangażowana, lecz z poziomu Zamościa, w którym zamieszkuje. Pary z nim i związku tworzyć nie planuje. A.raz udaje, że mu nie zależy, a innym razem popada w przygnębienie i dezorientację. Na swój sposób go kocham..jak uzasadniającego się brata. Oczywiście odwiedziłam go raz jeszcze, znowu spaliśmy razem i się dobierał, ale spacyfikowałam. Czułam, że to rozsądne. Pół roku temu. Wczoraj mi napisał "Masz aksamitną skórę i fajny tyłek, siostro. Oby to się nie skończyło kazirodztwem". Odpisałam, że w moim przypadku wszystko jest możliwe :-) Próbował poprawić mi nastrój. Cenię sobie tę relację bezwzględnie.

Kilka miesięcy temu dokonałam rewolucji na kuchni. Wywalone zostały wszystkie rude szafki z płyty paździerzowej, stara kuchenka. panele, płytki. Remont trudno uznać za zakończony, ale jest niewiarygodnie inaczej niż wcześniej!

Od września pracuję w nowym systemie. To już nie "weekend", ale po prostu program. Robię wszystko. Nauczyłam się pisać scenariusz i jestem podwydawcą, więc bywam także w reżyserce. Oczywiście nie wiąże się to z podwyżką. Układ sił również się zmienił. Mamy trzyosobowe zespoły. Z D. nie mam żadnego kontaktu. Z nowymi koleżankami się nie zaprzyjaźniam. To bezpieczniejsze i nie odbija się czkawką. Co 7 tygodni mam 4 dni wolnego, ale na przykład od jutra pracuję dwa tygodnie bez przerwy. Nie narzekam, doceniam pozytywne strony tej sytuacji.

W grudniu okazało się, że Mart jest w ciąży. Najpierw wpadłam w osłupienie i małą histerię. Nawet psycholożka była zaskoczona moją emo-reakcją. Well.. Czy ja naprawdę muszę to komuś tłumaczyć..? Po tygodniu od otrzymania wiadomości przeszłam na tryb wspierania i wysłuchiwania wszystkiego, co Mart zechce mi opowiedzieć. Jeśli się uda, chcę być przy porodzie. Jeszcze nie wiem czy w powoli rosnącym brzuchu dziewiętnastoletniej siostry rośnie On czy Ona.. W tej chwili najbardziej zależy mi na zdrowiu mamy i dziecka, a na razie raczej go brakuje.

Od końca października Chru chodzi do państwowego przedszkola. To efekt jednej ze stoczonych przeze mnie z P. batalii. Małość z blond włosami do pasa rozwija się pięknie, śpiewa, tańczy. Wspaniały z niej mały uczeń!

Mił ma pierwszą poważną dziewczynę. Niestety, w ubiegłym tygodniu dowiedziałam się od niego, że Monika ma - od jakiegoś czasu - zdiagnozowaną depresję. To by tłumaczyło jej totalną małomówność i oszczędność w uśmiechu. Zmartwiłam się. Pomyślałam, że pierwsza taka relacja  w życiu może być dla niego tym bardziej trudna. Nie chcę by wikłał się w układ, w którym jej stan jest ważniejszy niż on. Jej potrzeby są na pierwszym planie. Z drugiej strony doradziłam mu żeby jednak poczytał o tym, czym jest depresja. Inaczej będzie jeszcze bardziej zdezorientowany.. Chociaż generalnie nie jest źle. Mił zdaje się być w skowronkach..a przynajmniej większość czasu..

Tymczasem tyle..