Wczoraj poszłam do kina. Z premedytacją na film, który nie wymaga intelektualnego wysiłku. "Magic Mike" traktuje o striptizerach i jest pełen scen z rozbierającymi się facetami oraz tp.. Było zabawnie. Oczywiście do momentu gdy wyszłam po zakończonym seansie.. Szłam Chmielną do Nowego Światu na autobus, patrzyłam na ludzi. Czasami w człowieku / kobiecie budzą się siłą rzeczy utajone potrzeby.. Ech.. Znikąd pomocy..
Dziś P. wziął Małą do siebie na noc. Jest chłodno i mokro, ale zdecydowałam się pójść do HRCafe na koncert (darmowy) zespołu Plazmatikon. Wszystko mi jedno, byle nie siedzieć w domu z nosem na kwintę. Zaliczenie fajnego wydarzenia muzycznego to nic złego, ale trochę mi dziwnie z tym, że podświadomie mam nadzieję spotkać kogoś .. ciekawego.. Czuję się trochę tak jak wtedy gdy zaczynała się moja znajomość z P. W wakacje przed rozstaniem z M. byłam przez dwa miesiące sama w domu (M. po pracy jechał na letnisko, ja dojeżdżałam w weekendy). Codziennie czekałam na kontakt do P. , na jakiś sygnał, że może przyjechał, czeka na ulicy, może zadzwoni, może wejdzie do domu... Wtedy nic się nie wydarzyło.. P. był zajęty sobą i swoim małżeństwem.. Aż do chwili gdy rozstałam się z M. a w moim życiu pojawił się J. Może i mogłabym wrócić w jakiś sposób (chociażby cielesny) to znajomości z J., ale nie mam wątpliwości, iż sprawa miałaby rację bytu tylko i wyłącznie na poziomie sporadycznych spotkań i potrzeby "dziania się" czegokolwiek w tej sferze. A to już za dużo kosztowałoby i mnie i J., który sobie na to nie zasłużył.. Tak więc impas.
Trzeba się zbierać, zakręcić loka, przypudrować nos, wcisnąć w spodnie..