wtorek, 7 sierpnia 2012

7 sierpnia


Ostatnie podrygi w miarę wolnego człowieka.. czyli za tydzień o tej samej porze będę się pocić nad tematami „śniadaniówki”, której nawet nie lubię oglądać.. Dramat kompromisów..

W telegraficznym skrócie, kilka minionych tygodni było całkiem porządnie wypełnionych.

Moja Droga J. porodziła córkę, która jest kopią pierworodnej. Jej bujna czupryna i zadziorne „spojrzenie” wciąż staje mi przed oczami. Mam nadzieję, że wkrótce cała rodzina G. stanie mi przed oczami w kontakcie bezpośrednim J Zdrowia!! No i cierpliwości oczywiście! ;-)

Pojechałam na kolejne dwa koncerty MG. Organizacja owych wyjazdów (Kraków i Gdańsk) była nieco karkołomna, ale daliśmy – wszyscy – radę. Przyjemność z uczestnictwa w naprawdę fajnym wydarzeniu oddaliła myśl o całej kupie roboty wynikającej z formalności dotyczących wydania płyty w październiku. Muszę to sobie powtarzać: zajmowanie się muzyką jest najfajniejszą formą pracy!

Nie wyjechaliśmy na zagraniczną wycieczkę. Z kilku powodów. Czekałam na rozliczenie z Artystą G., a gdy (szczęśliwie) nadeszło, oferty poszybowały do 2tys. bez wyżywienia za osobę. Prócz tego zbankrutowało kilka biur podróży i nieco odechciało mi się ryzykować. Mój jakże uczynny Ex postanowił bardzo pomóc i (ponieważ ja nie dałam rady) uruchomił kontakty oraz załatwił nam czterodniowy pobyt w Zatoce Sztuki, w Sopocie. Ze zdjęć w internecie wynikało, że prawdopodobnie dywan będzie nam mówił „dzień dobry”, ale ośrodek dopiero się rozkręca i nie jest pozbawiony wad. Jednakże jego podstawową zaletą, z którą trudno polemizować jest bezpośredni widok na plażę und morze. Pogoda nie rozpieszczała, zjaraliśmy się dopiero ostatniego dnia. Powrót z P. trasą Sopot – Łódź – Justynów – Warszawa był zaskakująco spokojny, wręcz miły. Włącznie ze śpiewaniem piosenek Bon Jovi, przeze mnie, a to znaczy, że musiałam być mocno wyluzowana… Przy P. pierwszy raz od nie wiem kiedy..

Wracając do różnych „od nie wiem kiedy” muszę wspomnieć o koncercie w Gdańsku, po którym byłam regularnie i klasycznie „wyrywana” przez jakże utalentowanego muzyka, szanowanego obecnie powszechnie za to, co robi dla polskiej kultury współpracując m.in. z szefową MG i innymi artystami. Odbywało się zaglądanie w oczy, mówienie „jesteś wspaniała, wiesz o tym?” oraz całowanie w dłoń. W między czasie miał miejsce dialog, który – jak określiła moja bliska koleżanka – wygrałam stosunkiem 30 : 0. Poniekąd jestem z siebie dumna, po wypiciu kieliszka lub dwóch budzi się we mnie mistrzyni ciętej riposty. Pożegnaliśmy się słowami: On: Widzę, że teraz nie mam szans, ale w Poznaniu to już ci nie odpuszczę. Ja: Masz tydzień, kombinuj, wymyśl coś.. zobaczymy. Wiedziałam, iż na koncert w Poznaniu nie jadę, więc jakże łatwo było rzucać słowa na wiatr. Oczywiście głupotą jest analizowanie tego zdarzenia, ale tak już mam.. Facet był nietrzeźwy, prawdopodobnie „w potrzebie”, gdyż w trasie koncertowej, zapomniał o wszystkim następnego dnia rano, a może nawet tego nie pamiętał… No i tak właśnie wygląda moje życie „uczuciowo – cielesne”. Emerytura aż trzeszczy.

A wracając do realiów: od dzisiejszego rana mam (przez tydzień) pod opieką psa mojej znajomej. Mini york jest to niewątpliwie, spokojny i przytulaśny. Czekam na reakcję Chru, która obecnie przebywa u swojego taty.

Chru zaś odkąd rozpoczęłam urlop nauczyła się – w miarę płynnie – korzystać z nocnika. Pieluszkę zakładam jej jedynie na noc, a i tak często jest sucha do pierwszego siusiania rano. Duma mnie rozpiera! Duma rozpiera mnie również z powodu syna, który w stosunku do mnie prezentuje postawę dość zdystansowaną, upartą i niezależną, ale świat chwali go za umiejętności, inteligencję i bycie fajnym chłopakiem. Chciałabym móc pogodzić rolę gderliwej/dbającej matki z kimś, kto potrafi wyrazić dobre emocje i go wspierać. Bywa, że nie potrafię.. L

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz