piątek, 28 lutego 2014

28 lutego

A jednak pojechałam do Poznania. Bo jednak temat się pojawił i był baaardzo podtrzymywany. Nie żałuję, przeciwnie, spędziłam fajny czas, bez stresu i ciśnienia. Byliśmy razem w sklepie, ugotowaliśmy obiad, potem wymknęłam się na spotkanie z Tomkiem z ex-zespołu, po powrocie wypiliśmy razem wino i do 4 rano słuchaliśmy muzyki. Od jakiejś 2:30 leżąc w gaciach pod jedną kołdrą, nie robiąc NIC! :-) oprócz gadania i śmiania się. Spaliśmy w jednym łóżku, chwilami stykając się plecami, raz nawet nieświadomie A. położył mi dłoń na biodrze :) :) No i chciał żebym została na weekend. Być może w przyszłym tygodniu człowiek wybierze się do W-wy celem odbycia kilku zawodowych spotkań. Już mu zapowiedziałam, żeby się meldował celem wiktu i noclegu. Się zobaczy.

Leżałam sobie obok niego uśmiechnięta i nic nie musiałam :-) Czułam i czuję się dobrze, nic mnie nie gryzie. Fajowo! Dziękuję komu tam powinnam :-)

poniedziałek, 24 lutego 2014

24 lutego

A z tą damsko - męską przyjaźnią to ściema jakaś. Tzn. ona istnieje, ale tak się zastanawiam - jeśli on jest sam i ona jest sama, na dodatek iskry się podczas rozmów sypią, intelektualnie i humorystycznie niebywale to jak to tak, że nie bardzo jest wola sprawdzić czy o coś kaman?

To przez muzykę. Wystarczy, że włączę wywrotowe piosenki i chce mi się coś zmajstrować. Bez sensu.

Zaraz mi minie i nawrócę się na ten swój tryb zdroworozsądkowy. Zabrzmiało ironicznie, ale wiem, że taki jest dla mnie lepszy niż ten pełen emocjonalnej dekadencji..

Sama uznałam, że powinniśmy ograniczyć ten bezustanny kontakt, a teraz mi dziwnie.. Przedwczoraj wpadłam na pomysł (ponieważ mam urlop do końca tygodnia) wyrwę się na 1 dzień, może nad morze or sth., pomyślałam - w sumie dlaczego nie Poznań? Taniej oraz nocleg niekonieczny. Mogłabym spotkać się z Tomkiem, Sydą, no i Augim. Well.. gdy obwieściłam swój wstępny plan, pan A. zareagował kompletnie bez entuzjazmu. Zapytał jedynie kiedy przyjeżdżałabym. Na tym koniec. Hmm.. No jak na przyjaciela (bez podtekstów) to słabo, kuźwa, słabooo... Raczej się chyba nie wybiorę, bo nie ma co ludzi uszczęśliwiać na siłę.

Poszłabym na pilates i na zumbę, ale skończył mi się karnet, a na nowy obecnie mnie nie stać... Pożyczyłam 1 tys. zł. od koleżanek z pracy.. Tata przyjeżdża dziś malować mieszkanie, więc kupiłam jakieś duperele na okoliczność.. Ubezpieczyciel, dzięki któremu komornik zablokował mi bezprawnie konto, ma dwa tygodnie na rozpatrzenie mojej sprawy (choć w czwartek dostarczyłam dokument, z powodu braku którego ruszyła cała machina..), potem jeszcze jakieś wyjaśnienia u komornika i - mam nadzieję - zdjęcie blokady z maszyny.. Nie wiem, kurwa, ile to jeszcze potrwa! Niech ich piekło pochłonie!

Żyję więc w przyczajeniu, by mi już nic więcej na łeb nie spadło..

środa, 19 lutego 2014

19 lutego

Krótko:

Chujnia jest taka, że komornik zablokował mi konto. Odkryłam to po 18.00. Wszystkie pieniądze jakie miałam (na życie + drobne oszczędności, prócz ocalałych 200zł.) są niedostępne. A to z powodu, iż w 2011r. jakaś pizda nie odnotowała wpłynięcia pisma rozwiązującego umowę dot. ubezpieczenia samochodu, który (kurwa!) był na mnie, a który P. sprzedał po naszym rozstaniu. Oczywiście naliczono 1400zł należności.. Sprawę załatwiałam w czerwcu ubiegłego roku, ale ponownie jakaś pizda nie przesłała dostarczonego przeze mnie potwierdzenia i Allianz przekazał sprawę do komornika. Zajęłam się tym w ubiegłym tygodniu - dzwoniłam do komornika, firmy pośredniczącej i samego ubezpieczyciela, dział windykacji Allianz miał rozwiązać problem w trybie przyspieszonym.. Efekt jak widać.. Od rana dzwonię do wszystkich świętych i interweniuję! Mił miał 15 urodziny, w niedzielę tata przyjeżdża umalować mi mieszkanie.. tak w ogóle - do 10 marca jeszcze fchuj daleko, więc.. :/

Wracałam do domu na piechotę. Przy pl. Zbawiciela wryło mnie kompletnie. Co prawda motocykl się nie zgadzał, ale facet w kombinezonie i kasku (postura, ruchy) do złudzenia przypominał Rafała... Kuźwa.. Przeszłam szybko, schowałam się za filarem i próbowałam to jakoś zweryfikować. Przez jakąś minutę gapiłam się, a serce waliło mi jak młot. Ostatecznie to chyba nie był on (człowiek miał za mały nos, a i oczy mi jakoś dziwnie zachodziły mgłą), ale gdy wszedł do budynku przy placu, nagle poczułam się zupełnie zdezorientowana. Rozglądałam się na boki.. nie wiedziałam gdzie jestem :/ Bez sensu..

A teraz z cyklu: "Mężczyźni w moim życiu" i "Wiem, czego NIE chcę" :

Po pierwsze: dwukrotny kochanek. Zarówno na jego jak i zapewne na moim miejscu, mógłby być ktokolwiek inny. Ascetycznie na poziomie intelektualnym, w słowach, gestach oraz namiętności i czułości. Uświadomił mi, że jestem za dobra by sprowadzać kontakt ze mną do zdawkowych smsów i seksu zaspokajającego jedynie potrzeby samca uczestniczącego w czynnościach. Uczcijmy go minutą ciszy.

Po drugie: mój nietknięty cielesnością totalny kompan w muzyce/metafizyce/mroku codzienności. Dochodzę właśnie do wniosku, że znajomość z A. stanęła w dziwnym punkcie. Poświęcam tej relacji bardzo dużo czasu. Gadamy na FB codziennie, czasami wiele godzin (chodzę spać o 2 w nocy), pokłóciliśmy się (ale bez obrażania się), a ja potrafię być "przy nim" konkretna, z jajami i - generalnie - sobą być potrafię. Tylko po co mi to? Nie mówię o "byciu sobą", tylko .. no właśnie.. Znam siebie, przyzwyczaję się. Tymczasem ostatnio zakomunikował, że w marcu, w zasadzie na pewno, wyjeżdża do pracy do UK. Maksymalnie na pół roku. Musi zarobić pieniądze na utrzymanie, zmienić otoczenie. Rozumiem go. Do W-wy, do mnie, raczej się nie wybiera. Oczywiście gdy rozmawiamy używamy sformułowań pt. "dokończymy gdy się spotkamy" itp., ale.. Ja nie chcę mieć "przyjaciela", z którym gadam godzinami na fejsie, a którego nie widuję w realu, i który wciąż przeżywa swój burzliwy związek z jedyną dziewczyną jaką kochał w życiu oraz z nią rozstanie.
To naprawdę super, że A. mnie lubi i uważa, że jestem zajebista, ale ja potrzebuję kogoś kto prócz tego, że będzie to wszystko wiedział, właśnie dlatego będzie chciał ze mną/przy mnie być. Jako mój mężczyzna. Ot i fanaberia.

Uczę się. Całe życie. Aż mi głowa pęka. Dosłownie..

niedziela, 16 lutego 2014

15 lutego

Dziwny tydzień. Bardzo.

W sobotę odwiedził mnie mój natenczas kochanek. Rozmowny taki jakiś. Zaskakująco. Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy film, którego nigdy bym nie obejrzała gdyby nie On. A potem nastąpiło zbliżenie. Kiedy tak leżał i z zamkniętymi oczami przeżywał absolutną ekstazę poczułam, iż ja i moje ciało jesteśmy warci dużo więcej niż to, co nam się proponuje, a proponuje nam się naprawdę niewiele. Za pierwszym razem zrzuciłam to na karb debiutu. Tym razem nie tłumaczyło go już nic. Jako praktyczna pani, bardzo się cieszę z tego, co się wydarzyło. Dało mi bowiem absolutną pewność, że już nigdy nie pójdę do łóżka z kimś, kto choć trochę mnie nie "kocha". Bo przecież najbardziej zajebiste powinno być to, że AKURAT JA leżę obok niego, a AKURAT ON obok mnie oraz możemy się całować i przytulać w nieograniczonych ilościach. Cóż.. najwyżej umrę zachowując totalną czystość cielesną :-) A "kochanek"? Dopiero dziś odezwał się jakimś bezpłciowym smsem. Ciekawe czy wie, że wyleczył mnie z braku szacunku do samej siebie..?

W poniedziałek jazda z P. Oczywiście o kasę. Musiałam pożyczyć 700 zł żeby zapłacić za przedszkole.. Nie chce mi się pisać. Usłyszałam wszystkie możliwe frazesy w kontekście pazernych kobiet, które zamiast znaleźć sobie dodatkową pracę uważają, że muszą ją wyciągnąć od swoich ex, którzy "ledwo ciągną". Chuj.

W środę poszłam z Anią na koncert. Dominik spoko. Zauważyłam, że się trochę zmieszał gdy byliśmy sobie przedstawiani, ale.. okazało się, że ma dziewczynę. Trudno. Gorzej, że to była przyjaciółka Ani, z która Ania ostatnio widziała się 6 lat temu.. Nielojalna, chętnie otaczająca się wielbicielami, aktorka.. Ania nie wróży im długiego związku. No cóż. Koncert porażka, tzn. nigdy więcej nie chcę mieć kontaktu z muzyką (?!) nowoczesną! Pani po 70-tce gwiżdżąca do muszli.. Na szczęście poznałam chłopaka Ani, Michała. Dalsza część wieczoru upłynęła przemiło. Łącznie z wizytą w McDonaldzie :-)

W pracy dziwnie. Ciężko i pod presją. Coraz większą. Nic więcej nie napiszę, bo nie chcę się pogrążać..

Od początku tygodnia przeziębienie. W czwartek już galopujące. Na szczęście - wreszcie! - P. wziął Chru do siebie, a ja popracowałam do 21.00 i mogłam się położyć pod kołdrę. Obejrzałam "Her". Słusznie. Kameralny i bardzo intymny. W nastroju mocno przypominający "Między słowami", choć dosłownie łączący się jedynie poprzez głos Scarlett J.

Trwa transmisja między Poznaniem a Warszawą. Cieszę się, bo czuję, że dodaje fajnej treści mojemu życiu, a ja rozwijam nieznaną dotąd stronę swojej osobowości, czyli autonomiczną i niezależną jednostkę w zetknięciu z inną autonomiczną i niezależną jednostką! Nigdy w życiu nie chcę już stracić tego nonszalanckiego poczucia, że jestem mną :-) Wartość dodaną stanowią przemiłe stwierdzenia "gdybym tam był to podałbym ci to mleko podgrzane z miodem" (gdy smarkałam i walczyłam z gorączką), "przecież ja ciepło o Tobie myślę" (w chwili słabości 14-go) oraz "długo mam jeszcze tęsknić?" (bo się umówiłam, że zadzwonię i ... usnęłam razem z Chru). A gdy dzisiaj przechodziłam z Chru przez przejście dla pieszych, na którym jako pierwszy stał samochód Michała i wiem, że mnie ten... ch.. widział i zrobiło mi się przykro (bo na dodatek rano widziałam go popierdalającego z Kasią na zakupy) to A. rzekł "Zajebać chuja widelcem! Wykorzystał Twoje dobre serce. Zaraz tam wjadę i mu wpuszczę wpierdol!".  Jest to swego rodzaju perwersja, ale mi się z nim zajebiście używa wyrazów powszechnie uznawanych za... Także miło. Na razie nie dokonuję nadinterpretacji, nadmiernych oczekiwań itd. Co ma być, to będzie, a tymczasem bycie friendką (se wymyśliłam słowo) jest fajowe :-)

Rano jedziemy do Łodzi. Moja przyjaciółka podjęła wyzwanie nakarmienia cudownymi efektami swych rąk osób obcych i znajomych w ramach "restaurant day". Z czystego łakomstwa się wybieram.. i z chęci uczestniczenia w czymś, co jest dla Niej ważne :-) Tak rzadko mi się udaje..

piątek, 7 lutego 2014

7 lutego

Siedzę. Wysmarowałam się "dawsamergloł" i podczas smarowania odkryłam ostatecznie, że mam "gigantyczną mega-dupę"! Z jednej strony - wystają mi niezidentyfikowane kości w ramionach, natomiast z drugiej - moja dupa ściele się gęsto na kanapie... Co z nią zrobić?

Jutro i w niedzielę dyżur w studio. Piotrek zabiera rano Chru i jedzie do Szklarskiej poprowadzić audycję. Wracają w niedzielę wieczorem, ale poprosiłam by - ze względu na moją wizytę u lekarza - przywiózł ją w poniedziałek koło południa. Zgodził się. Oprócz obowiązków służbowych wreszcie będę miała trochę czasu dla siebie.

Jutro wieczorem odwiedzi mnie ponownie kochanek sprzed kilku tygodni. Już wiem, że mogę chodzić do łóżka z kimś, w kim nigdy się nie zakocham. Że nie muszę ciągle prosić o zainteresowanie, o wysyłanie mi sygnałów i że nie wypełnia i nie nadaje to sensu mojemu życiu. Ponieważ nie mamy jakiegoś intensywnego kontaktu na co dzień, pomyślałam nawet, iż znalazł jakiś inny obiekt, być może zakochania.. Nie czułam rozczarowania czy żalu.
Jeśli się okaże, że spotkanie zostanie odwołane (bo on jest jutro cały dzień na zajęciach fotograficznych i może mu się nie chcieć) zamierzam albo pójść do kina, albo spędzić spokojny i leniwy wieczór z samą sobą :-) Eliminacja nadmiernych oczekiwań (w tym przypadku) jest słuszną koncepcją. Jego - ewentualna - strata :-)

Oprócz tego mam poniekąd wielbiciela. Oczywiście to duży skrót myślowy. Po prostu mój znajomy muzyk z Poznania (o co chodzi z tym miastem??) znalazł we mnie dobrą powierniczkę, a ja w nim. Od iluś tam tygodni pisujemy do siebie na FB, ostatnio nawet godzinami. Poza tym zdarzyło nam się rozmawiać ponad godzinę przez telefon, ze dwa razy. Kilka dni temu słuchaliśmy jednocześnie piosenek Niwea, a przedwczoraj Haliny Kunickiej i Girls Against Boys. Ponieważ posługujemy się z lubością brzydkimi wyrazami, a poruszamy wszelakie tematy (łącznie z seksem, np. moim jutro) czuję się jak legendarny "kolega z wojska". Taka jest ta nasza relacja. Choć dziś, gdy się żegnaliśmy napisał, że życzy mi powodzenia, ale rano, bo wieczorem to już nie :-) Uśmiałam się i nazwałam go zazdrośnikiem. Żadnych tam porywów. A jeśli, to intelektualne i dźwiękowe. Takie lubię! :-)

W środę natomiast idę na dość eksperymentalny koncert. Mam też poznać jednego z muzyków, Dominika. Spoko, mogę poznać. Lepiej mieć więcej ciekawych ludzi dookoła siebie niż mniej.

Dziwne to moje życie. Nie złe, zupełnie nie. Inne jakieś po prostu..