wtorek, 29 listopada 2016

29 listopada

Zbliża się grudzień i jakoś naturalnie chce się podsumować ostatnie dwanaście miesięcy. Tym bardziej, że kilka dni temu dotarł do mnie komentarz chłopaka przyjaciółki: "Ona (czyli ja) tak narzeka na tych facetów, a ja naliczyłem już chyba szóstego narzeczonego w tym roku". No więc wspaniale, niech sobie przypomnę..

W 2016r. wchodziłam tanecznie, z moim kolegą ze studiów, który chętnie przystawał na spotkania, kiedy przyjeżdżałam do Łodzi i sama się zgłaszałam. W okolicy Walentynek wszystko się rozwiązało - kolega siedząc przede mną przy stole, po upojnej nocy, postanowił po prostu nie zareagować (ani werbalnie, ani jakkolwiek) na moją wypowiedź, że nie mogę być "z dostawą do domu" i tylko do tego ograniczać swoją z nim relacyjną działalność. Po prostu odprowadził na przystanek i westchnął "No czeeeść". Od tej pory nie mieliśmy żadnego kontaktu.
Postanowiłam wtedy przestać próbować czegokolwiek, co miałoby poważniejszy związek z mężczyzną.
Niestety, chwilę później pojawił się nieco starszy kolega z Londynu i zagiął parol. Mimo mojego otwartego komunikowania, że nie mam ochoty na żadne romanse. Ujął ilością poświęcanego czasu i zainteresowaniem, jakie mi okazywał. Rozmowy przez telefon nawet się kleiły, ale pozostawałam powściągliwa. Przyjechał na początku kwietnia i wszystko się wyjaśniło. Nie czułam absolutnie nic. Kolega wpatrzony jak wrona w kość, ale i przekonany o swej atrakcyjności, chyba miał nadzieję, że zachowam się jak klasyczna asystentka działu sprzedaży na obczyźnie i przepadnę w jego męskiej aparycji. Niestety, progi okazały się za wysokie. Seks był okropny, z elementami impotencji. Wyjechał, a ja odetchnęłam, by za chwilę popaść w przygnębienie. To wtedy miałam stany depresyjne. To wtedy po raz ostatni poszłam po pomoc do mojej wieloletniej terapeutki.
Szukając pomysłu na zmiany w obszarze, który nie wymaga kontaktu z drugim człowiekiem, w maju przeszłam na dietę czyli - jak to mówi Ju - weganizm z ludzką twarzą. Nie jem czerwonego mięsa, wędlin, nie piję mleka krowiego i generalnie nabiału. Lepiej się czuję i to jest dobre.
Zaczęłam więcej czytać. Co prawda w tej chwili mam rozgrzebanych pięć książek i małe widoki na ich dokończenie, ale co się odwlecze to wiadomo..
W sierpniu pomyślałam, że może jednak wrócę do kontaktowania się z ludźmi płci przeciwnej i zapisałam na Tindera. Po spotkaniu z panem "znamy się już godzinę, więc wpadnę do Ciebie wieczorem z winem, maleńka.." zaczęłam się spotykać z Łukaszem. Posiadał szereg zalet, które mnie ujęły i nie zaciągał od razu do łóżka. Po zupełnie udanej konsumpcji na piątej randce i zapadnięciem się chwilowym pod ziemię, kolega oszołomił mnie pytaniem - a czy ja Ci mówiłem, że chcę mieć dziewczynę?! Nijak również nie mogliśmy ustalić, na czym w takim razie ma polegać nasza znajomość. Najprawdopodobniej miała polegać na kontakcie ze mną, gdy zajdzie w nim taka chęć przyjemnego spędzenia wieczoru. Podziękowałam.
Następnie dwutygodniowy kontakt z inteligentnym i obdarzonym sarkastycznym poczuciem humoru człowiekiem, któremu pół godziny przed naszym spotkaniem ukradli portfel, więc musiałam zapłacić za naszą kawę, a który okazał się drobnym, łysiejącym, mieszkającym z matką sympatycznym chłopakiem, ale na pewno nie materiałem na mojego chłopaka.
No i last but not least - kolega "nie ma między nami chemii" Marek. W ubiegłą środę, na koncercie Shury napisałam do niego smsa. Zareagował entuzjastycznie. Przeprosił za wtedy ("to było chujowe"), przyznał, że wciąż wchodzi na mój instagram, słucha piosenek, myśli. Chciałby wyjaśnić, ale nie wie, czy dam mu taką szansę. Przez następnych kilka dni ciągły kontakt, przesyłanie utworów, zdjęć, damsko-męskie zaczepki (z jego strony), komplementy (z jego strony), uśmiechy, zapowiedzi wspólnych działań (z jego strony). Umówiliśmy się na poniedziałek. Po godzinie opowieści o jego ex, która obrabia mu dupę, córkach, kolegach z pracy i biurowych romansach, poprosiłam by wreszcie opowiedział o sobie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że.. między nami nie ma chemii. I w zasadzie to przecież on nie pisał już do mnie, to ja się do niego odezwałam... Jakbyśmy przez te pięć ostatnich dni nie mieli kontaktu! Jakbym to ja prosiła o spotkanie! Wpadłam w taką konsternację, że zamiast wypunktować na głos jego chujowe zagrywki, powiedziałam tylko kilka zdań i zaczęłam nerwowo rozglądać za najkrótszą drogą do wyjścia. Zapłaciłam za swoją niezjedzoną kolację i wino. Kolejny mężczyzna, kolejna porażka.
W między czasie przelatują jak komety jacyś kolesie np. na tańcach. To są incydenty, nic dla mnie nie znaczą. Ja dla nich nie jestem nawet wspomnieniem, bo przecież każdy kiedyś trzeźwieje i wraca do rzeczywistości.
Gdzieś na orbicie wciąż pozostaje A. Zawsze, gdy zaczynam się z kimś spotykać, ograniczam z nim kontakt. Chcę być lojalna. Druga strona - jak wyżej. Wiem, że to ciągłe przelewanie z pustego w próżne, ale przy A. - w kontekście wszystkich nowych znajomości - czuję się po prostu bezpieczna i najbliższa spełnienia. Jesteśmy umówieni na sobotę. W okolicy Świąt to on przepadnie i zajmie rodziną.

Prawie Czterdziestka, bogata w doświadczenia, rozchwytywana, szanowana, podziwiana i pożądana... i wciąż narzeka na facetów, prawda..?

sobota, 19 listopada 2016

19 listopada

Gdy po raz setny nie potrafisz odpowiedzieć sobie na pytanie "dlaczego znowu?" sięgasz po najbardziej absurdalne - jak Ci się dotąd wydawało - metody znalezienia odpowiedzi. W moim przypadku oznacza to kontakt z wizjonerką, osobą odczyniającą uroki i zdejmującą obciążenia sprzed lat. Do spotkania dopiero dojdzie, ale wymieniłyśmy dwa maile.

Wspomniana przeze mnie jakiś czas temu intuicja własna specjalizuje się, niestety, w przeczuwaniu relacyjnych fakapów. Kolejne doświadczenie za mną. Wydawał się ocierać o ideał (czyli posiadać zestaw cech bardzo przeze mnie pożądanych), zachowywał zupełnie inaczej niż poprzednicy, rozmawialiśmy o wszystkim, jeśli coś tłumaczyliśmy to żeby lepiej się zrozumieć, dominowała wzajemna ciekawość i coś na kształt troski, a w krąg wspólnych tematów wchodziły również podrastające dzieci. Od "dzień dobry" po "dobrej nocy". Spotkanie na kawę, winko, kino. Wciąż wszystko fajnie. Sama radość. Nagle cisza, kontakt o tyle o ile. Po trzech dniach znów to ja musiałam zapytać czy to już wszystko. W odpowiedzi dostałam lakoniczne "Czesc. Miedzy nam nic, jakos nie ma chemii a ja nie chce na sile sobie tłumaczyć, ze potrzeba czasu... choc wiem, ze moze tak wlasnie byc". Odpisałam, że to zupełnie nieoczekiwana refleksja, ale skoro on uważa, że nie ma chemii, to co ja mogę.. Cisza. To była sobota. Wyrzuciłam go ze znajomych na fb, cofnęłam dostęp do Spotify w ramach abonamentu "Rodzina". Z jakiś perwersyjnych pobudek nie usunęłam z Insta. W środę wrzuciłam zdjęcie. Lajknął jako pierwszy. Wieczorem dostałam wiadomość. Taki łańcuszek z aniołami. Pomyślałam, że to spam. Napisałam mu, że rozsyła. Odpisał "Jesteś aniołem". Zignorowałam. W piątek rano dostałam link do piosenki. Zapytał, czy znam. Znałam. Odpisał "Ja poznałem niedawno". W odpowiedzi wkleiłam mu to, co w sobotę napisał o braku chemii. Cisza. Wczoraj wieczorem wrzucił na Insta zdjęcie z jakąś panną. Wystawa w galerii. Kulturalnie. Ja wrzuciłam zdjęcie Amy Schumer, którą oglądaliśmy razem (tzn. każdy u siebie, ale komentowaliśmy via messenger), lajknął od razu.

No i teraz pytanie: czy dorosły facet może sądzić, że zaczepianiem mnie w taki dziecinny sposób sprawi, że ja przejdę nad tekstem "Między nami nic, jakoś nie ma chemii" do porządku dziennego i podejmę kontakt, rozmowę? Przecież napisać, że między dwojgiem ludzi nie ma chemii to jak napisać, że się jest gejem - na poziomie emocji, uczuć i namiętności totalna kaplica. Dlaczego, wydawałoby się, przyzwoici ludzie nie mają tyle odwagi, by coś wyjaśnić, przeprosić..? Brat mi powiedział: Siostra, jeśli mu na Tobie zależy, to nie zrazi go Twój chłód i brak entuzjazmu, bo one są całkowicie zrozumiałe.

Nie mam wrażenia, że komukolwiek jakoś specjalnie na mnie zależy..

piątek, 21 października 2016

21 października

Widziałam kiedyś taką historyjkę obrazkową: dwie dziewczyny emocjonują się, dywagując nad wpisem fejsbukowym Ex-a jednej z nich (link do piosenki). Że tekst i w ogóle, co to może znaczyć, jakieś wersy, nastrój itd. W tym samym czasie Ex opowiada koledze, że właśnie wrzucił fajny kawałek, a szczególnie spodobało mu się obecne w nim solo gitarowe.

To prawdopodobnie najtrafniej oddaje naturę obu płci.

Co za tym idzie, nie powinno się ludziom pozwalać postować piosenkami "z tekstem"

https://www.youtube.com/watch?v=UpM8lZgnRCs

a innym ludziom nie powinno się pozwalać tego lajkować

(już odlajkowałam)

niedziela, 16 października 2016

16 października

To ciekawe, jak teoretycznie niedostępny życiowo kochanek może dowartościować Cię na tyle, byś poczuła się wyjątkowa i zakończyła znajomość z kochankiem, który - mimo wszelkich możliwości - nie robi dla Ciebie (i z Twojego powodu) nic. Oczywiście to nie tylko zasługa A., ale miał w tym swój uprzejmy udział. A chronologicznie..?

Od dłuższego czasu myślałam o jakości mojego życia, tzn. że mam co do niej wątpliwości. Był taki moment (mam nadzieję) graniczny, gdy pisałam dokumentacje dla Kingi i jej programu. Wcześnie rano i późnymi wieczorami, ledwie żywa ślęczałam nad komputerem oglądając, słuchając, pisząc, redagując. W domu panował bałagan, lodówka zaopatrzona w 15%, gotowanie obiadu następowało z tzw. łapanki, przyszedł jakiś polecony, że nie zapłaciłam podatku za mieszkanie przez trzy lata, Łukasz kilka dni wcześniej objaśnił mi swoją filozofię życiową ("czy ja Ci mówiłem, że chcę mieć dziewczynę?"). Mimo dźwięczącego w głowie cytatu z Oysho, iż (w wolnym tłumaczeniu) rzeczy nie są tym, czym są, dopóki nie nadamy im zbyt poważnego znaczenia, byłam mocno podłamana. W dużej mierze zapewne z powodu fizycznego zmęczenia, ale wciąż..

Ten rok jest momentem przemiany duchowej mojego brata. Gdy rozmawialiśmy w wakacje zapierałam się rękami i nogami przed tym, co mi proponował. Szanuję jego doświadczenia i bardzo mu kibicuję, ale wychodzi na to, ze dużo większa ze mnie realistka, niż myślałam. A może po prostu - jak mogłam się przekonać już nie raz - potrzebuję czasu by znaleźć swój sposób i własne tempo zmian. Jakieś dwa tygodnie temu umówiliśmy się na rozmowę telefoniczną. Powiedziałam mu, że zaczęłam sobie afirmować miłość, tymczasem ruch pojawił się w obszarze finansów, tzn. dostałam propozycję ciekawej, dodatkowej pracy, oraz podwyżkę (pierwsza od siedmiu lat) w macierzystej (BTW - ktokolwiek o to zadbał - bardzo mu dziękuję i jestem wdzięczna). Brat powiedział: Widocznie tego potrzebujesz bardziej. A jak będziesz spokojniejsza o finanse, to i szczęśliwsza i bardziej otwarta. Podesłał mi również "medytację światła". Za pierwszym razem usnęłam, za drugim wytrwałam do końca i bardzo się z tego cieszę. Nie osiągnęłam tego, co jest zapowiadane w medytacji, ale po raz kolejny poczułam przekonanie, że między mną, a Łukaszem nic więcej się nie wydarzy. Jednocześnie odebrałam tę wiadomość ze spokojem i bez żalu. W dodatku przyszła do mnie kojąca myśl, że jestem warta dużo więcej, niż mi się proponuje. Po prostu. I tak sobie czekałam, nie narzucając się.

W między czasie, w ostatni piątek odwiedził mnie A. Najpierw mieliśmy razem program, potem pojechał do lekarza i zjawił się około 13-tej z minutami. Zjedliśmy zupę, napiliśmy odrobinę białego wina i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. W między czasie - gdy gdzieś tam w rozmowie znów wyniknął temat powodu mojego bycia samą - powiedział (nie pierwszy raz, ale jakoś bardziej to do mnie dotarło): To dlatego, że faceci nie lubią mądrych kobiet, tym bardziej mądrzejszych od siebie.. Poszliśmy do łóżka dopiero po trzech godzinach, a seks był jak ogień pomieszany z ogromną czułością. Widziałam i słyszałam, jak mocno A. przeżył orgazm (nie pierwszy raz przecież). Z uśmiechem mu potem wypomniałam, on jak zwykle rozbawił mnie odpowiedzią, dziękując dozgonnie. Pożegnałam go bez histerii, spokojna, jakby dodał mi odwagi.

Dziś zagaił Łukasz "A kiedy my coś, gdzieś razem? :-) ". Minęły dwa tygodnie ze śladowym kontaktem. Odpisałam "No patrz, pomyślałam, a zapomniałam napisać. Jeśli o mnie chodzi, to ja już podziękuję za 'coś, gdzieś'". "Rozumiem", odparł i tyle go widziałam.

Trudno powiedzieć, abym się "cieszyła", ale czuję ulgę :)

środa, 5 października 2016

5 października

No więc od sierpnia afirmuję sobie miłość. Nawet dałam się przez chwilę wkręcić, że może coś jest na rzeczy, bo poznałam "zupełnie innego faceta" (pięć lat młodszy, dobrze wygląda - i nie jest to tylko moje zdanie - gotuje, gra w piłkę nożną, pomaga przyjaciołom, na drugiej randce pilnowaliśmy jego bratanka, zaś do łóżka poszliśmy na piątej), jednakowoż gładko nie jest, o nieeeee.

Bardzo lubi ze mną spędzać czas, coś go do mnie przyciąga, ale jednocześnie nie cierpi tych wszystkich "związkowych" minusów, więc dziewczyny mieć nie zamierza (np. nie chce się nikomu tłumaczyć dlaczego poszedł na piwo z kimś innym niż ona itd. itp.) Stopień niezbędnego do życia poczucia niezależności wyczuwalny tak bardzo, że wszystko, co nie jest bieżącą "tu i teraz" rozmową, nazywa się komplikowaniem. Ciepły i przyjazny w obejściu, swoją niechęć do zobowiązywania się zaakcentował dość mocno. Tego rodzaju egoizm (jest go świadomy) wynika - w opinii niezależnych ekspertów - z niedojrzałości, a przecież rzecz dotyczy człowieka, który wkrótce skończy 34 lata, well..... Oczywiście mówić po około dwóch miesiącach znajomości, że się kogoś zna jest nieporozumieniem, ale nie spodziewałam się aż takiej szklanki zimnej wody na głowę.

W dość odpowiednim momencie przyjaciółka podesłała mi artykuł o sile obojętności, który idealnie odzwierciedlał moją sytuację. My, kobiety - podobno - zawsze, chcemy za bardzo. I jak nam człowiek wstępnie pasuje, jesteśmy skłonne do podjęcia różnych, wynikających z otwartości, działań. A tymczasem, borem, lasem, nie nada. Odpuść, zostaw, nie pokazuj. Będzie chciał naprawdę - wie, gdzie Cię znaleźć, jak do Ciebie dotrzeć. I nie mówimy o trudach znalezienia nóżki Kopciuszka pasującej do pantofelka, bo mamy, do cholery, XXI wiek i każdego można namierzyć ot tak. Mówimy o zwykłej chęci utrzymywania realnej znajomości i jej najsubtelniejszych przejawach. O wysłaniu piosenki na YT. O napisaniu na messengerze, że jest zmęczony albo przeciwnie - ma dobry humor. O wysłaniu zdjęcia, bo akurat coś się dzieje, albo nie dzieje się nic. O skomentowaniu bieżącej sytuacji w kraju. O memach na ASZ Dzienniku. Wreszcie o chęci spotkania. Tylko jest taki mały zonk, ponieważ ja, gdy odpuszczam, niekoniecznie mam poczucie "ok, tera nie, ale się dowiaduj", tylko zwyczajnie czuję się bierna i bezwolna w relacji. Wrażenie, że to do NIEGO należy inicjatywa, a ja po prostu czekam. Że jeśli ON zapragnie, to zapyta, czy się dziś nudzę i może bym wpadła. Ja takiego luksusu nie posiadam, bo po pierwsze: a nóż przekroczę tę subtelną acz drażliwą granicę męskiej niezależności i znów mi chłopina pokaże żółtą kartkę, po wtóre: moje życie ma na drugie "Zapierdol", na bierzmowaniu mu dałam "Organizacja". Nigdy nie byłam 20-latką bez zobowiązań, ale przypuszczam, iż wtedy takie wspólne miłe zabijanie nudy mogłoby zdać egzamin. Tymczasem ja wiem, kiedy mam wolny wieczór, a co za tym idzie - chcę by był maksymalnie udany, wliczając dobry seks. I jeśli jest ktoś, z kim mogę to osiągnąć, chcę mieć jakąś ciągłość w perspektywie dostawania tego, czego potrzebuję.

Oddychaj, kobieto.

Obojętność zastosowałam. Sam się odzywał. Nawet się pokłóciliśmy (chciałam ustalić zasady tej znajomości, ale oparcie wyłącznie o seks było dla niego spłycaniem tematu, zaś gdy spytałam "ze mną miłe spędzanie wieczoru, a z kimś innym seks?" też nie okazało się trafne). Następnie w czwartek spotkać się nie mógł, ale ja sobie świetnie zorganizowałam ten wieczór (wino i A. wgapiony jak sroka w kość). Zaanonsowałam poniedziałek. Od 7:30 rano pytał czego się napiję i czy będę głodna, bo on może coś ugotować. Pisaliśmy cały dzień. Ok. 16:00 poszłam na #czarnyprotest i zmokłam jak kura. On już na samą demo nie dotarł bo utknął w korku, ale poczekał nieopodal na swojego przyjaciela, Marcela i na mnie. Po drodze wyprowadziłam psa, a potem pojechaliśmy do Mysiadła. Był bardzo miły i łobuzersko zaczepny, garnął się jak kot. Zjedliśmy przygotowaną przez niego zupę, włączyliśmy "Django" i piliśmy wino & whisky. Od smyrania i drapania przeszliśmy do czynów. Jak wiadomo - jestem mistrzynią "tu i teraz", więc umiem sporo wycisnąć z sytuacji, tak żeby zostało na potem.. Tym razem mieliśmy więcej czasu na seks. Było dużo lepiej, choć jeszcze bez (u mnie) wisienki na torcie. Ośmielona winem i nieobecnością związkowych konwenansów zachęciłam by - skoro ma nam być miło - powiedział co lubi, a potem sama to zrobię. Udało się pogadać, co jest dość niezwykłe i daje pewnego rodzaju nadzieję na lepsze jutro. Chciał, żebym została na noc, ale ja też jestem niezależna i nie nocuję wszędzie, gdzie mnie zapraszają. Pozostajemy w tzw. kontakcie, choć ja nie inicjuję. Dziś napisał, że on to mnie nawet "bardzo lubi", ale w sumie trudno się chłopakowi dziwić.. Taaaaaa....
W przyszły wtorek na WFF jest premiera filmu, w którym wziął udział. Zaprosił mnie, oczywiście poprzez wydarzenie na fb. Koło piątku zamierzam zapytać czy w przyszłym tygodniu się jakoś widzimy i poinformować, iż wybieram się na "Baraż". On pewnie zjawi się ze swoją ekipą, więc nie będę się do nich na siłę przyklejać. Samo wyjdzie. Ja naprawdę mam co robić w życiu.

Może to jest jednak mniejsze kombinowanie niż gdy w grę wchodzi hipotetyczny związek?

Jak to jest, że facet chce mądrej, dowcipnej, ogarniętej kobiety, jej cycków, cipki, ud, ramion, obojczyków, brzucha, a to, co stanowi z powyższym nierozłączny komplet, czyli równie mądra, ogarnięta metafizyczność, celna obserwacja świata i relacji to już too much? Odpowie mi wiatr.. wiejący przez świat..odpowie mi, Siostro, tylko wiatr...

Może też być i tak:


piątek, 30 września 2016

30 września

Leżała w ramionach ukochanego i powtarzała w myślach "zasługuję na mądrą, inspirującą miłość i mnóstwo czułości".

czwartek, 14 lipca 2016

14 lipca

Potwierdza się stara prawda, że dobry seks rozwiązuje niektóre problemy, a i nastrój dużo lepszy niż poprzednio..

wtorek, 12 lipca 2016

11 lipca cz.2

A fakty są takie, że po imprezie na koniec sezonu znowu przyjechał do mnie. Napisałam mu sms: czekam w taksówce minutę i jadę. Zaczęliśmy się przytulać już w trakcie drogi. Na klatce całowaliśmy się i wspominaliśmy półpiętro, na którym kiedyś... W domu włączyłam Foals "London Thunder" i to było najczulsze 5 minut od początku roku. Czułam, jak budzę się do życia. Po czterech dniach przyjechał znowu. To ja zaproponowałam. Gadaliśmy o wszystkim, przytuleni. On mnie smyrał po udzie, ja go po plecach. Bez przerwy. Seks był taki, jak powinien być seks, który chce się uprawiać najczęściej. Mogłabym mu zrobić wszystko. Mogłabym być facetem, który się z nim bzyka. Jednocześnie nie tracąc nic ze swojej kobiecości. Przy nim mam jej nieograniczoność. Po orgazmie jakieś obustronne refleksje. On odnosi się do swojego życia i doświadczeń faceta, który nigdy nie stronił od kobiet, przeciwnie. Ja w tym czasie próbuję się ze wszystkiego otrząsnąć. Pożyczam mu "Shantaram" z zaznaczonymi przez siebie, dość szczególnymi fragmentami. Wychodzi. Biorę chłodny prysznic, oglądam mecz w telewizji.
Nazajutrz wyjazd do Łodzi, a potem w Bieszczady. Chcę chłonąć to piękne miejsce, pomyśleć. Czasu jest niewiele. Ciągle z Chru, a gdy ona idzie spać, czytam książkę i wypijam kieliszek wina. Potem padam i śpię zabita, jakbym odsypiała cały rok.. Patrzę na męża właścicielki. Jest wysoki, barczysty, twardy od roboty, wyobrażam go sobie.. Mężczyzna.
W sklepie kolejny. Stoi przy kasie i miło rozmawia z ekspedientką. Przystojny, męski, gapię się na jego tyłek. Zastanawiam się, czy to jakiś miejscowy Casanova, czy fajny człowiek. Okazuje się być w jakimś sensie znajomym ludzi, z którymi jestem w sklepie (goście tego samego gospodarstwa). Wymiana uprzejmości, dłuższa niż by to nakazywał stopień znajomości. Patrzy jasnym, szczerym spojrzeniem. Żegna się i wychodzi. Płacimy i też wychodzimy ze sklepu. Stoi przy samochodzie, ale jeszcze się odwraca. "Każdy, z kim tutaj rozmawiam jest absolutnie zakochany... w tym, co dookoła" rzucam w jego stronę. Uśmiecha się do mnie i mówi "No tak.. to jest prawdziwa miłość!". Dziwnie brzmią słowa "zakochany" i "miłość", wypowiadane przez zupełnie obcych sobie ludzi. Wsiada do auta. Mijając nas jeszcze się odwraca, macha przez szybę na pożegnanie.. Mam wrażenie, że to do mnie. Jestem poruszona tym spotkaniem. Jego czystością, szczerością, bez odrobiny fałszu. Tak mi podpowiada moja niedawno odzyskana intuicja, a w zasadzie zaufanie do niej. To bardzo przyjemne.
A. odzywa się, gdy wracam do Łodzi. Gdy nazajutrz jestem już w domu pyta, czy może wpaść z winem, albo bez niego. Ostudzona jego wcześniejszą "dobrą radą", abym pozbyła się go z głowy poprzez "wyparcie" albo "zamianę" nie jestem zbyt entuzjastyczna. Poza tym z wyjazdu z kolegami wraca Mił, więc nie ma warunków na spontaniczne spotkanie z kochankiem. Nie mówię mu tego, chyba się trochę obraża. Śni mi się fajny facet, który mnie przytula i całuje w czoło. Gdy sen przechodzi w jawę, świadomość tego faktu jest bardzo przygnębiająca.
Rano wykorzystujemy z Miłem sytuację i - ponieważ Chru jest u ojca - gadamy do południa, a potem idziemy na rowery. Do Wilanowa i z powrotem. 10 km. Nigdzie nam się nie spieszy. Jest super. Robię sobie zdjęcie bez makijażu, lekko obrabiam i wrzucam na Instagram. Prawie jak Alicia Keys - #nomakeup..
Jutro też pójdę na rower. Sama.

poniedziałek, 11 lipca 2016

11 lipca

Tyle myśli w głowie, a gdy siadam, żeby to jakoś sensownie spisać, to strzelają we wszystkie strony i tak trudno je złapać..
Co ja mam z tą cholerną potrzebą bycia z kimś? Z tą nieodpartą chęcią przytulania, obejmowania, dotykania? Żeby mnie ktoś w czoło całował. Żebym się mogła wtulić. Żebym mogła go złapać za tyłek rano, w południe i wieczorem. Żeby dotykał palcami moich ust. Żeby się przyklejał do moich pleców gdy zmywam, albo odwrotnie. Żeby gładził mój obojczyk kiedy zsunie mi się ramiączko od sukienki. Żebym mogła pocałować go w brzuch gdy jedziemy windą. Żeby pił wino z mojego pępka. I żebyśmy nigdy nie brali prysznica zaraz po seksie... Wiem, że mogłabym, tylko co ja mam z tym wszystkim począć? Bywa, że decyduję się na chwile z kimś, kto w dużej mierze odpowiada powyższym wyobrażeniom, ale nigdy nie będzie mój. Wiem to od dwóch lat. Rzeczy się dzieją tak, jak powinny, a potem on zamawia taksówkę i wychodzi. Napisałam mu : Miałam za mało czasu na myślenie, jak pozbyć się Ciebie z głowy.  Odpisał: Najlepiej wyparciem, albo przez zamianę. A potem: Jesteś sama? Może wpadnę z winem? Bardzo chciałabym jednocześnie wyprzeć i zamienić. Podejmuję próby. Niestety, nieudane. Udane są tylko w snach, a kiedy zyskuję świadomość, i zaczyna do mnie docierać, że to nie ma związku z rzeczywistością, jest mi tak cholernie smutno... A ten mój smutek mogę sobie wsadzić gdziekolwiek, bo kogo to interesuje? Na jawie może być tylko złodziejstwo z kimś, kto mówi, że ma ze mną "najlepszy seks". Co ciekawe, ostatnio coraz częściej pojawia się myśl o czerpaniu z tego tylko fizycznej i zmysłowej przyjemności, bez tych cholernych didaskaliów (na pewno nie w kontekście tego faceta), ale ile można się oszukiwać? Z drugiej strony, ani z M., ani z P. nie miałam nawet 0,01 tego, co wydarza się między mną, a Panem Przecinkiem.. Po czym on wraca do domu, a ja wchodzę pod chłodny prysznic..

Czy to już wszystko? Czy tylko tyle dla mnie? Zostanę sama do końca życia?

Niedługo to wszystko będzie groteskowe.

niedziela, 12 czerwca 2016

12 czerwca

Postanowiłam ufać swojej intuicji w kontekście ludzi, których poznaję. Ciekawy eksperyment. Zdrowo dystansuje. Poprawia samopoczucie i podwyższa poziom bezpieczeństwa. Czuję się od nich mądrzejsza.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

6 czerwca

Kolejne doświadczenie za mną. Miałam się tym (mężczyznami, związkami) nie zajmować, zajęłam się. A w zasadzie ktoś chyba bardzo chciał sobie udowodnić, że będę go chciała. Zaczęło się od kwiatów na urodziny przysłanych zza morza, a skończyło na filmiku, na którym pani robi loda bananowi. Bo podobno mam poczucie humoru..i żebym nie przesadzała. No więc chyba jednak nie mam. I jednak nie chciałam człowieka. Szczegółów nawet nie chce mi się opisywać. Znajomość się wycisza, a ja oddycham z ulgą.

Od kilku tygodni szukam dla siebie inspiracji - do zmiany, do wypełnienia treścią życia w pojedynkę, do poskromienia tej dojmującej tęsknoty za bliskością i strachu o to, że do końca będę sama - równie silnego, jak strach o to, że zaufam, a potem znów będzie bolało. Szukam, bo czuję ciężar uwieszonej do (póki co jednej) nogi depresji. Kwiecień, maj były straszne. Ledwie zwlekałam się z łóżka, wciąż byłam przygnębiona, obowiązki wykonywałam z poczucia obowiązku, miałam stany lękowe, chciałam uciec, w nocy na przemian budziłam się zmarznięta lub zlana potem, w domu brudno, gdy Chru szła spać po prostu leżałam i gapiłam się w telewizor..
Na początek zaplanowałam wyjazd w wakacje. Odcięcie się od wszystkiego. Pierwszy raz odkąd odeszłam od Piotrka. Jedziemy z Hanią w lipcu na 5 dni w Bieszczady. Daleka droga przed nami, ale poczułam, że naprawdę potrzebuję odmiany i izolacji.
Potem sięgnęłam po książkę, czego od dawna nie robiłam bo nie mogłam się skupić na papierze. "Shantaram" dostałam od Justyny na urodziny. Leżała i czekała. Ponad 800 stron. Poddałam się historii, opisom relacji i zasad w świecie pozornie bez zasad.. Przepadłam. Gdy skończyłam poczułam się opuszczona. W czwartek weszłam do księgarni i zdumiona dostrzegłam wydaną chwilę temu kontynuację! Kupię ją za kilka dni.
Zmieniłam też sposób odżywiania. Prawie trzy tygodnie temu zrezygnowałam z mięsa, nabiału, do minimum ograniczam pszenicę - to podobno sprzyja osobom z moją grupą krwi. Przez zimę przybyło mi kilogramów i źle się z nimi czułam. To jedno, ale drugie to po prostu złe samopoczucie. Jedzenie od dawna mnie nie cieszyło. Nie ważyłam się, więc nie kontroluję ewentualnych efektów na wadze, ale coś tam się chyba rusza. Co najważniejsze - teraz mi po prostu lepiej fizycznie. Nie mogę się zmusić do biegania, ale zawsze gdy mogę, idę na piechotę. Tak to, póki co, wygląda...

Nieco ponad tydzień temu byłam na śniadaniu z A. Gadaliśmy o wszystkim. W pewnym momencie zaczął nawet odnosić się do naszej relacji, ale pech chciał, że do kawiarni weszła dziewczyna, z którą kiedyś studiowałam i od razu się przysiadła. Rozmowa przerwana, moment minął. Wracałam do domu niesiona przyjemnym nastrojem. Po prawie trzech miesiącach ciężaru z panem z pierwszego akapitu, poczułam się naprawdę dobrze. W dalszym ciągu nie daję się skusić na nic więcej. Jestem z siebie dumna bo to już ponad pół roku.

"Mam pewne skrzywienie. Nazywa się tęsknota za pełnią"


niedziela, 6 marca 2016

5/6 marca

Od kilku tygodni mam mnóstwo myśli w głowie. Wszystkie kręcą się wokół przekonania, że to, co dobre i nieprzewidywalne - związane ze mną samą, jako kobietą - minęło, starzeję się i po prostu nie chce mi się dłużej udawać (?), że tak nie jest. Nie chcę być karykaturą samej siebie.
Dwa tygodnie temu byłam w Łodzi na tańcach i znowu trafił się jakiś facet. Oczywiście młodszy. Baaaardzo chciał mnie lepiej poznać. Nawet nie zaciągnąć od razu do łóżka, ale pójść na spacer, a nazajutrz na obiad. Zgodnie z nowym postanowieniem, przekonywałam go, iż tak mu się tylko wydaje i w ogóle tego nie chce. Potem, niestety, musiałam poprosić go o pomoc (prawie ukradli mi torebkę, znalazła się w drugim końcu miasta), co z chęcią zrobił. Nie był nachalny, nie próbował obściskiwać, trzymał wspierająco za rękę, przytulał, nawet raz w czoło pocałował. Gdy rozstaliśmy się około 5 rano napisał sms "mimo wszystko polubiłem Cię". We wtorek pomyślałam, że może jednak zrujnowałam człowiekowi życie tak jednoznacznym koszem i zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Wysłałam krótką wiadomość, bez odpowiedzi.
No bo po co to komu?
Miałam się z nim umówić i po miłej rozmowie o pracy i zainteresowaniach pójść do łóżka? Może i byłoby przyjemnie, ale co potem? Zaliczone, odhaczone, si ju nara (Tak mu zresztą powiedziałam. Zarzekał się, że nie. No jasne....) Miałam się z nim umówić i uraczyć informacją o dwójce dzieci? Bitch, pliiiiz... Brzydłabym i traciła na zmysłowości z każdym wypowiadanym słowem. Miałam się z nim spotkać i nie powiedzieć mu o swojej sytuacji rodzinnej, i jeśli nawet coś by się tam zadziało na poziomie emocji, to przecież to jest zwykłe oszustwo, więc... Innych ciągów dalszych nie przewiduję. Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć..
Gorzknieję. Entuzjazm i "hej, przygodo" się wyczerpują (wyczerpały?). Przybyło mi kilka kilogramów. Nie chce mi się z nimi walczyć.  Nie chce mi się słuchać, że to wszystko nieprawda i że wszystko przede mną i na pewno znajdzie się ktoś odpowiedni i będę szczęśliwa. Gdzieś bardzo, bardzo, bardzo głęboko (coraz głębiej?) siedzi we mnie miękka kulka, która na to liczy. Niestety, otacza ją coraz gęstsza i coraz bardziej dominująca przestrzeń podszyta złością i niechęcią do takich wypowiedzi, ale przede wszystkim do tej mętnej i mocno podejrzanej wizji.

Legia wygrała z Górnikiem. Michał Szpak jedzie na Eurowizję. Mój brat rozstaje się z żoną. Jutro malujemy z Chru na kartonie jej ulubiony most w Warszawie. Na obiad będzie risotto. Muszę odkurzyć mieszkanie.

wtorek, 2 lutego 2016

Początek i - zupełnie inny - koniec miesiąca

- Za tydzień będę w mieście, więc...
- O! To może jakieś kino? :-)
- No.. czemu nie? Albo herbata jakaś..
- Super! :-)
I jeszcze godzina rozmowy.

Przez następny tydzień zero kontaktu. Dzień przed przyjazdem zastanawiała się, czy się przypomnieć, czy nic nie mówić i tylko pierdolnąć drzwiami na do widzenia. Chłopak przyjaciółki (z którym postanowiła się skonsultować) doradził by ten ostatni raz dała znać, spotkała się i po prostu (!?!) rozmówiła. A potem albo "żyli długo i szczęśliwie", albo "ok, mijasz pana i jedziesz dalej, dziewczyno".
Napisała z pociągu. Zareagował z entuzjazmem. OK, czyli kino aktualne. Późnym popołudniem znów napisała "To na co idziemy?". Ustalili, że powtórnie (bo każde już widziało z osobna) na "Przebudzenie mocy". Spotkali się na miejscu, on postawił bilety, ona popcorn i colę, w trakcie seansu siedzieli blisko, przez dłuższą chwilę (gdy Kylo Ren zabija Hana Solo) nawet trzymała go za przedramię, a on ją za dłoń, na bieżąco komentowali akcję, zachwycali zdjęciami. Potem ustalili, że pojadą do niego. Wciąż rozmawiali, śmiali się, wypili kilka drinków. Ona włączyła muzykę. Mimochodem zaczęli tańczyć do The National "I Need My Girl". Potem morze czułości, namiętności, intymności.. Kilka razy zażartowała lekko zahaczając o temat ich "relacji", bez komentarza. Usnęli przytuleni. Za każdym razem gdy się budziła głaskał ją, smyrał, delikatnie dotykał.. Rano szybki prysznic, lekki podkład na twarz, jakiś tusz do rzęs, bo przecież on idzie do pracy..no ale... nie może być tak, że znowu pożegnają się i ona zostanie z niczym, bez jakiegokolwiek punktu zaczepienia.. Tymczasem on już zakłada sweter.. Może to nie jest idealna chwila, ale zaraz zaraz!
Poprosiła go, by jeszcze na chwilę usiadł.
- Wiesz - zaczęła spokojnie - na pozór wydajesz się być takim otwartym facetem, bezpośrednim, łatwo nawiązującym kontakty, ale poza tym jesteś..no dla mnie jesteś..totalnie nieodgadniony (pauza). Nie wiem nic (dodała zrezygnowana), kompletnie... Gdy w nocy mówiłam, że masz mnie "z dostawą do domu", to to było tylko trochę "pół-żartem", bo właśnie tak się czuję. I...to nie jest dla mnie fajne.. No więc dziękuję, ale..odwiedzam cię ostatni raz..
Siedział naprzeciwko i dziwnie się uśmiechał. Czekała na jakąś reakcję. Rozumiała, że może być zaskoczony, ale z drugiej strony...
- No.. hmm... i w dalszym ciągu jesteś nieodgadniony. Konsekwencja w działaniu (udawała dziarską). Świetnie.. Która godzina? Pewnie musimy wychodzić..
Wstali od stołu, on wciąż dziwnie się uśmiechając. Chcąc ukryć zakłopotanie, w jakie wprawiła ją ta sytuacja (a szczególnie brak jakiegokolwiek komentarza z jego strony [prawdopodobne były zarówno "ochujałaś?!" jak i "na nic więcej mnie w tej chwili nie stać" oraz "to jeszcze nie koniec tej rozmowy, odezwę się wieczorem" ale NA PEWNO NIE "..."!! ]), wyjęła kurtkę z szafy, założyła buty. W tym czasie on zrobił to samo, wymienili jakieś sympatyczne komunikaty dotyczące pogody. Nawet chciał ją podwieźć do centrum, ale odmówiła (tramwaj, który dowiezie ją do domu zatrzymuje się nieopodal, żaden to kłopot..). Odprowadził ją do końca ulicy. Krótki pocałunek (przypadkiem w usta). "Cześć" - rzuciła. "No czeeeść", z niejakim smutkiem odpowiedział on. Odwróciła się i ruszyła na przystanek. Było rześko, świeciło słońce. Miasto wyglądało pięknie..

Od tej pory (póki co 5 dni) nie odezwał się.

On jej minie, musi minąć. Sama sytuacja, niestety, zostanie w jej głowie na dłużej..

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Niekoniecznie dlatego, że dziś "blue monday"

Nie sądzę, abym kiedykolwiek odkryła zasady poruszania się po świecie damsko-męskim.

Bez względu na to, czy mam do czynienia z gówniarzem, z którym bawię się pół nocy na parkiecie, czy z trzydziestokilku latkiem, który mieszka z rodzicami i jeszcze nie wie czy chce się w cokolwiek zaangażować, bo może jednak wolałby podróżować, czy z troskliwym ojcem, wożącym swoje córki na treningi karate i balet, czy z niezależnym finansowo fanem motocykli, który "nigdy się nie zakocha", a od dwóch lat jest z tą samą kobietą, czy z cudzym mężem pragnącym uwagi i wrażeń przy minimalnych kosztach własnych, czy ze starym znajomym, który niedawno odzyskał "wolność" i w chwilach kontaktu bezpośredniego wyraźnie sympatyzuje i nie szczędzi czułości itd itp. - no więc chcę przez to powiedzieć, że żadne uwarunkowania, żadna historia stojąca za takim człowiekiem, miejsce, w którym się poznaliśmy, to, jak długo czy krótko się znamy, żaden wiek, wykształcenie, poczucie humoru, status materialny, zawodowy - nic, zupełnie nic, kompletnie nic nie decyduje o tym/nie zwiastuje tego, czy taki koleś potraktuje mnie z uwagą, szacunkiem, wykona jakikolwiek wysiłek wykraczający poza rozpięcie zamka w mojej sukience i zdjęcie swoich gaci..

Rzygam tym, rzygam tą niewiedzą, rzygam brakiem jakiejkolwiek orientacji, rzygam brakiem punktu zaczepienia, rzygam tą swoją mistrzowską specjalizacją "tu i teraz" (bo zaraz nie będziesz miała niczego), rzygam swoim dobrym humorem i skłonnością do prowadzenia lekkich rozmów opartych na bystrym umyśle i pogodnym usposobieniu, rzygam skłonnością do cieszenia się czymkolwiek fajnym, wynikającym ze spotkania z drugim człowiekiem (głównie płci przeciwnej), rzygam tą swoją wieczną gotowością do przygody, rzygam czekaniem na ruch, na inicjatywę, na "tęsknię", na "chciałbym znów Cię zobaczyć". Rzygam tym wszystkim razem i z osobna.

niedziela, 10 stycznia 2016

10 stycznia

Nie przewidziałam rozwoju wydarzeń w Sylwestra.  W zasadzie wszystko zawdzięczam Ju, która podłączyła Kamila pod werbalne elektrowstrząsy, aż się wziął i pojawił w klubie. Może powinnam się bardziej szanować, ale jestem tylko człowiekiem i nad ranem znów wylądowałam u niego. Tym razem zdecydowałam się zostać "na noc". A potem na sok, śniadanie, rozmawianie, prysznic itp. Chrupa była pod opieką dziadka, postanowiłam więc nie przejmować się histerycznie jej losem.
To najlepszy koniec i początek roku od baaaaardzo dawna, a może od zawsze? Takie wagary z życia - zdecydowanie, ale i ze spokojem. Gdy po południu w Nowy Rok wracałam w sylwestrowej sukience do domu, pan taksówkarz powiedział, że może mnie zawieźć choćby na koniec świata, a na pożegnanie życzył pieniędzy i miłości..

Chciałabym sobie wyciąć ten czas od 21-ej do 15-ej pierwszego stycznia i postawić na półce.

Mam też sporo świeżych, choć w zasadzie mało odkrywczych przemyśleń, które zapewne opiszę wkrótce.