To chyba już jakieś sto lat od wpisu pt. "dawno nie pisałam".
Jeszcze w trakcie romansu z Panem Przecinkiem, aby zająć głowę kimś innym, zaczęłam się spotykać z K. Bardzo chciałam dać mu i sobie szansę, choć od pierwszego spotkania czułam, że raczej nie pójdzie łatwo.
Po raz pierwszy poszliśmy do łóżka gdy przestał w nim bywać Pan Przecinek. Było zaskakująco dobrze, jednak (po krótkiej analizie uznałam, iż) wynikało to bardziej z dopasowania anatomicznego niż zmysłowego. Jak bardzo może nie być chemii między dwojgiem ludzi, którzy spędzają ze sobą więcej czasu niż z kimkolwiek przedtem...! Uczciwość nakazuje dodać, że to ja nie wyczuwałam absolutnie żadnej chemii. Jemu się wydawało inaczej. Na szczęście systematycznie prowadziliśmy rozmowy typu "update" relacji. Wiedział na bieżąco jak jest. Ja wiedziałam, że się zakochał..
Na początku myślałam, że to Pan Przecinek siedzi mi za głęboko w głowie. Potem, że boję się wejść w poważniejszą relację. Następnie zaczęła mnie męczyć obecność K. i ciągłe zastanawianie się czy powinnam z nim być. Później, mimo najszczerszych chęci, wkurzał mnie już jego (niezmienny od pierwszej wizyty) sposób siedzenia na mojej kanapie, dziwny grymas twarzy, śmiech, fakt, że gubi się w sklepie budowlanym i w kuchni.. Znów - choć postawę w stosunku do mnie miał życzliwą i pomocną - to ja czułam się bardziej... facetem. Aż dotarło do mnie, że jeśli na niego postawię to znowu będzie kompromis. Znowu ktoś wybierze mnie, a nie ja jego - świadomie, z chęcią, radością. Znów "przyjdzie głupi co cię kupi". NIE. NIE. NIE. Albo będę z kimś, kto choć trochę zbliża się do Pana Właściwego, albo sama. Choćby za cenę regularnych orgazmów..
Kolejna trudna rozmowa. Złość, żal.. potem jakby łzy. A we mnie przekonanie, że tak trzeba.
Odetchnęłam z ulgą. Wielkie uffffff.... Po 4 miesiącach..
Tak często się nad wszystkim zastanawiam i dochodzę do - jak na mnie - całkiem zaskakujących wniosków. Np. takich, że raczej (szala się przeważa) nie chcę być z kimś w tzw. normalnym związku. Za dużo to wszystko kosztuje. Za dużo znaków zapytania. Za dużo wątpliwości. Za dużo strachu o jutro i dalszą przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz