A tak w ogóle to mam za sobą kolejny, "specyficzny" związek.. przepraszam - relację. Dywagacje na temat Sebastiana z przedostatniego wpisu to był tylko czubek góry lodowej. Uszczypliwości, poprawianie z satysfakcją potknięć językowych (zaczynające się od "nooo..pani dziennikarko..ty to chyba powinnaś wiedzieć, że..."), niejakie prostactwo w "celebrowaniu" życia, wygłaszanie monologów na ważkie tematy (albo zupełnie nieważne, jak na przykład piosenka, której nigdy nie słyszał), seks w celu zaspokojenia (głównie swojej) potrzeby fizjologicznej i codzienne palenie skrętów (bez jakiegokolwiek poczucia niestosowności). Wczoraj weszłam na jego profil, zdjęcie z lipca, niezablokowane. Brzydki. Wiem, jestem zołzą, ale wylał na mnie tyle dziwnych frustracji, że sobie pozwolę..
Poza tym lato całkiem udane. Nie oszczędzałam się towarzysko, ani w tańcu. Chciałabym jeszcze zaliczyć wschód słońca nad Wisłą, o ile wcześniej rzeka nie wyschnie do reszty..
W lipcu przez tydzień mieszkała u mnie Gosia. Znów zadaję sobie pytanie czy jestem dobrą przyjaciółką. Od kilku miesięcy Gocha chodzi do psychiatry i bierze leki. Ma zwyżkę, więc zachowuje się jak nakręcona. Chwilami nie moge jej znieść :/ Neofitka i orędowniczka wyjść, spotkań, poznawania ludzi, teraz, zaraz.. Trudno się odnaleźć. Tym bardziej, że przez ostatnie 7 lat raczej razem nie imprezowałyśmy na tzw. mieście.. Teraz jest na urlopie, a ja.. odpoczywam od tej energii..
Ostatnie dwa tygodnie urlopu zdominowały afrykańskie upały i zbliżający się termin porodu Martynki. Ostatni tydzień spędziłam w Łodzi, jeżdżąc do niej do szpitala dwa razy dziennie. We wtorek, 11 sierpnia rano zadzwoniła, że chyba coś się zaczyna. Po pół godzinie byłam na miejscu. Potem 10 godzin łażenia w tę i z powrotem pod blokiem porodowym (na salę mógł wejść tylko tata dziecka). Majcia urodziła się o 17:35. Zobaczyłam je po 20:00. Dzielna siostra, dzielny szwagier i cudowna mała siostrzenica. Myślę, że zajebiście się do siebie zbliżyliśmy. W czwartek wieczorem dziewczyny wyszły ze szpitala. W piątek rano obudziłam się z bólem gardła i stanem podgorączkowym. Do Warszawy wróciłam w sobotę. W niedzielę pojawiły się dwie opryszczki, wczoraj kolejna. Doszedł kaszel. Inspiracji upatruję w komunikacji miejskiej i międzymiejskiej, z działającą lub nie klimatyzacją, w zaduchu, w przeciągu.. no i stres. Zajebisty stres związany z Martynką i Majeczką. Teraz już jest dobrze.. Ufff....
Co nie zmienia faktu, że w piątek wieczorem wyszłam z Justyną na miasto opić Maleństwo. Miał do nas dołączyć mój kolega ze studiów, którego nie widziałam jakieś 6 lat. Ależ to był wieczór! Podsumowując: obśmiani po pachy, opici prosecco, Justa rzygała w kiblu w Łodzi Kaliskiej, my z Kamilem tańczyliśmy do 4 nad ranem, a potem.. well.. Zostawiłam w jego pracowni opaskę do włosów. Wróciłam do domu o 6.00, nieskonsumowana, ale wyprzytulana i wycałowana.. W niedzielę pomyślałam, że mogłabym się do takich gestów przyzwyczaić. Ech, ta uśpiona czujność.. Jebany Kopciuszek i jej pantofelek..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz