No więc od sierpnia afirmuję sobie miłość. Nawet dałam się przez chwilę wkręcić, że może coś jest na rzeczy, bo poznałam "zupełnie innego faceta" (pięć lat młodszy, dobrze wygląda - i nie jest to tylko moje zdanie - gotuje, gra w piłkę nożną, pomaga przyjaciołom, na drugiej randce pilnowaliśmy jego bratanka, zaś do łóżka poszliśmy na piątej), jednakowoż gładko nie jest, o nieeeee.
Bardzo lubi ze mną spędzać czas, coś go do mnie przyciąga, ale jednocześnie nie cierpi tych wszystkich "związkowych" minusów, więc dziewczyny mieć nie zamierza (np. nie chce się nikomu tłumaczyć dlaczego poszedł na piwo z kimś innym niż ona itd. itp.) Stopień niezbędnego do życia poczucia niezależności wyczuwalny tak bardzo, że wszystko, co nie jest bieżącą "tu i teraz" rozmową, nazywa się komplikowaniem. Ciepły i przyjazny w obejściu, swoją niechęć do zobowiązywania się zaakcentował dość mocno. Tego rodzaju egoizm (jest go świadomy) wynika - w opinii niezależnych ekspertów - z niedojrzałości, a przecież rzecz dotyczy człowieka, który wkrótce skończy 34 lata, well..... Oczywiście mówić po około dwóch miesiącach znajomości, że się kogoś zna jest nieporozumieniem, ale nie spodziewałam się aż takiej szklanki zimnej wody na głowę.
W dość odpowiednim momencie przyjaciółka podesłała mi artykuł o sile obojętności, który idealnie odzwierciedlał moją sytuację. My, kobiety - podobno - zawsze, chcemy za bardzo. I jak nam człowiek wstępnie pasuje, jesteśmy skłonne do podjęcia różnych, wynikających z otwartości, działań. A tymczasem, borem, lasem, nie nada. Odpuść, zostaw, nie pokazuj. Będzie chciał naprawdę - wie, gdzie Cię znaleźć, jak do Ciebie dotrzeć. I nie mówimy o trudach znalezienia nóżki Kopciuszka pasującej do pantofelka, bo mamy, do cholery, XXI wiek i każdego można namierzyć ot tak. Mówimy o zwykłej chęci utrzymywania realnej znajomości i jej najsubtelniejszych przejawach. O wysłaniu piosenki na YT. O napisaniu na messengerze, że jest zmęczony albo przeciwnie - ma dobry humor. O wysłaniu zdjęcia, bo akurat coś się dzieje, albo nie dzieje się nic. O skomentowaniu bieżącej sytuacji w kraju. O memach na ASZ Dzienniku. Wreszcie o chęci spotkania. Tylko jest taki mały zonk, ponieważ ja, gdy odpuszczam, niekoniecznie mam poczucie "ok, tera nie, ale się dowiaduj", tylko zwyczajnie czuję się bierna i bezwolna w relacji. Wrażenie, że to do NIEGO należy inicjatywa, a ja po prostu czekam. Że jeśli ON zapragnie, to zapyta, czy się dziś nudzę i może bym wpadła. Ja takiego luksusu nie posiadam, bo po pierwsze: a nóż przekroczę tę subtelną acz drażliwą granicę męskiej niezależności i znów mi chłopina pokaże żółtą kartkę, po wtóre: moje życie ma na drugie "Zapierdol", na bierzmowaniu mu dałam "Organizacja". Nigdy nie byłam 20-latką bez zobowiązań, ale przypuszczam, iż wtedy takie wspólne miłe zabijanie nudy mogłoby zdać egzamin. Tymczasem ja wiem, kiedy mam wolny wieczór, a co za tym idzie - chcę by był maksymalnie udany, wliczając dobry seks. I jeśli jest ktoś, z kim mogę to osiągnąć, chcę mieć jakąś ciągłość w perspektywie dostawania tego, czego potrzebuję.
Oddychaj, kobieto.
Obojętność zastosowałam. Sam się odzywał. Nawet się pokłóciliśmy (chciałam ustalić zasady tej znajomości, ale oparcie wyłącznie o seks było dla niego spłycaniem tematu, zaś gdy spytałam "ze mną miłe spędzanie wieczoru, a z kimś innym seks?" też nie okazało się trafne). Następnie w czwartek spotkać się nie mógł, ale ja sobie świetnie zorganizowałam ten wieczór (wino i A. wgapiony jak sroka w kość). Zaanonsowałam poniedziałek. Od 7:30 rano pytał czego się napiję i czy będę głodna, bo on może coś ugotować. Pisaliśmy cały dzień. Ok. 16:00 poszłam na #czarnyprotest i zmokłam jak kura. On już na samą demo nie dotarł bo utknął w korku, ale poczekał nieopodal na swojego przyjaciela, Marcela i na mnie. Po drodze wyprowadziłam psa, a potem pojechaliśmy do Mysiadła. Był bardzo miły i łobuzersko zaczepny, garnął się jak kot. Zjedliśmy przygotowaną przez niego zupę, włączyliśmy "Django" i piliśmy wino & whisky. Od smyrania i drapania przeszliśmy do czynów. Jak wiadomo - jestem mistrzynią "tu i teraz", więc umiem sporo wycisnąć z sytuacji, tak żeby zostało na potem.. Tym razem mieliśmy więcej czasu na seks. Było dużo lepiej, choć jeszcze bez (u mnie) wisienki na torcie. Ośmielona winem i nieobecnością związkowych konwenansów zachęciłam by - skoro ma nam być miło - powiedział co lubi, a potem sama to zrobię. Udało się pogadać, co jest dość niezwykłe i daje pewnego rodzaju nadzieję na lepsze jutro. Chciał, żebym została na noc, ale ja też jestem niezależna i nie nocuję wszędzie, gdzie mnie zapraszają. Pozostajemy w tzw. kontakcie, choć ja nie inicjuję. Dziś napisał, że on to mnie nawet "bardzo lubi", ale w sumie trudno się chłopakowi dziwić.. Taaaaaa....
W przyszły wtorek na WFF jest premiera filmu, w którym wziął udział. Zaprosił mnie, oczywiście poprzez wydarzenie na fb. Koło piątku zamierzam zapytać czy w przyszłym tygodniu się jakoś widzimy i poinformować, iż wybieram się na "Baraż". On pewnie zjawi się ze swoją ekipą, więc nie będę się do nich na siłę przyklejać. Samo wyjdzie. Ja naprawdę mam co robić w życiu.
Może to jest jednak mniejsze kombinowanie niż gdy w grę wchodzi hipotetyczny związek?
Jak to jest, że facet chce mądrej, dowcipnej, ogarniętej kobiety, jej cycków, cipki, ud, ramion, obojczyków, brzucha, a to, co stanowi z powyższym nierozłączny komplet, czyli równie mądra, ogarnięta metafizyczność, celna obserwacja świata i relacji to już too much? Odpowie mi wiatr.. wiejący przez świat..odpowie mi, Siostro, tylko wiatr...
Może też być i tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz