Ostatnie podrygi w miarę wolnego człowieka.. czyli za
tydzień o tej samej porze będę się pocić nad tematami „śniadaniówki”, której nawet
nie lubię oglądać.. Dramat kompromisów..
W telegraficznym skrócie, kilka minionych tygodni było
całkiem porządnie wypełnionych.
Moja Droga J. porodziła córkę, która jest kopią
pierworodnej. Jej bujna czupryna i zadziorne „spojrzenie” wciąż staje mi przed
oczami. Mam nadzieję, że wkrótce cała rodzina G. stanie mi przed oczami w
kontakcie bezpośrednim J
Zdrowia!! No i cierpliwości oczywiście! ;-)
Pojechałam na kolejne dwa koncerty MG. Organizacja owych
wyjazdów (Kraków i Gdańsk) była nieco karkołomna, ale daliśmy – wszyscy – radę.
Przyjemność z uczestnictwa w naprawdę fajnym wydarzeniu oddaliła myśl o całej
kupie roboty wynikającej z formalności dotyczących wydania płyty w
październiku. Muszę to sobie powtarzać: zajmowanie się muzyką jest
najfajniejszą formą pracy!
Nie wyjechaliśmy na zagraniczną wycieczkę. Z kilku powodów.
Czekałam na rozliczenie z Artystą G., a gdy (szczęśliwie) nadeszło, oferty
poszybowały do 2tys. bez wyżywienia za osobę. Prócz tego zbankrutowało kilka biur
podróży i nieco odechciało mi się ryzykować. Mój jakże uczynny Ex postanowił
bardzo pomóc i (ponieważ ja nie dałam rady) uruchomił kontakty oraz załatwił
nam czterodniowy pobyt w Zatoce Sztuki, w Sopocie. Ze zdjęć w internecie
wynikało, że prawdopodobnie dywan będzie nam mówił „dzień dobry”, ale ośrodek
dopiero się rozkręca i nie jest pozbawiony wad. Jednakże jego podstawową
zaletą, z którą trudno polemizować jest bezpośredni widok na plażę und morze. Pogoda
nie rozpieszczała, zjaraliśmy się dopiero ostatniego dnia. Powrót z P. trasą
Sopot – Łódź – Justynów – Warszawa był zaskakująco spokojny, wręcz miły.
Włącznie ze śpiewaniem piosenek Bon Jovi, przeze mnie, a to znaczy, że musiałam
być mocno wyluzowana… Przy P. pierwszy raz od nie wiem kiedy..
Wracając do różnych „od nie wiem kiedy” muszę wspomnieć o
koncercie w Gdańsku, po którym byłam regularnie i klasycznie „wyrywana” przez
jakże utalentowanego muzyka, szanowanego obecnie powszechnie za to, co robi dla
polskiej kultury współpracując m.in. z szefową MG i innymi artystami. Odbywało
się zaglądanie w oczy, mówienie „jesteś wspaniała, wiesz o tym?” oraz całowanie
w dłoń. W między czasie miał miejsce dialog, który – jak określiła moja bliska
koleżanka – wygrałam stosunkiem 30 : 0. Poniekąd jestem z siebie dumna, po
wypiciu kieliszka lub dwóch budzi się we mnie mistrzyni ciętej riposty. Pożegnaliśmy
się słowami: On: Widzę, że teraz nie mam szans, ale w Poznaniu to już ci nie
odpuszczę. Ja: Masz tydzień, kombinuj, wymyśl coś.. zobaczymy. Wiedziałam, iż na
koncert w Poznaniu nie jadę, więc jakże łatwo było rzucać słowa na wiatr. Oczywiście
głupotą jest analizowanie tego zdarzenia, ale tak już mam.. Facet był
nietrzeźwy, prawdopodobnie „w potrzebie”, gdyż w trasie koncertowej, zapomniał
o wszystkim następnego dnia rano, a może nawet tego nie pamiętał… No i tak
właśnie wygląda moje życie „uczuciowo – cielesne”. Emerytura aż trzeszczy.
A wracając do realiów: od dzisiejszego rana mam (przez
tydzień) pod opieką psa mojej znajomej. Mini york jest to niewątpliwie,
spokojny i przytulaśny. Czekam na reakcję Chru, która obecnie przebywa u
swojego taty.
Chru zaś odkąd rozpoczęłam urlop nauczyła się – w miarę
płynnie – korzystać z nocnika. Pieluszkę zakładam jej jedynie na noc, a i tak
często jest sucha do pierwszego siusiania rano. Duma mnie rozpiera! Duma
rozpiera mnie również z powodu syna, który w stosunku do mnie prezentuje
postawę dość zdystansowaną, upartą i niezależną, ale świat chwali go za
umiejętności, inteligencję i bycie fajnym chłopakiem. Chciałabym móc pogodzić
rolę gderliwej/dbającej matki z kimś, kto potrafi wyrazić dobre emocje i go
wspierać. Bywa, że nie potrafię.. L
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz