No więc poznałam go na wiadomym portalu. To on mnie
zaczepił, akurat jechałam pociągiem do Krakowa na koncert Sigur Ros.
Wymienialiśmy wiadomości przez całą moją podróż.. Dlaczego? Pewnie dlatego, że
jako miejsca na ziemi podawał Warszawę (mieszka i pracuje) /Kraków (studiuje zarządzanie
w sporcie na UJ) i dlatego, że był miły, uprzejmy i … taki niewinny w tym co
pisał. Na zdjęciach też wyglądał sympatycznie (choć nie jest zbyt wysoki). No i tak się jakoś zaczęło.
Korzystając z nieobecności dzieciaków (mój dyżur w studio)
umówiłam się z nim do kina w kolejną niedzielę. Jechałam do tej Sadyby i w
głowie miałam jedno podstawowe pytanie – po co to robię? Z czystej ciekawości,
odpowiadałam sobie szybko, byle to tylko nie była kolejna wtopa.. Po raz
pierwszy od dawna, witając się z nieznajomym, poczułam, że się czerwienię.. Kupiliśmy
bilety na najgłupszy film świata i wiadro popcornu. Po raz pierwszy od kiedykolwiek
zrobiłam bydło w kinie za pomocą prażonej kukurydzy rzucanej we współoglądającego (z wzajemnością) oraz nie pamiętam bym
siedziała tak blisko kogokolwiek na seansie, chcąc kontynuować sytuację kolejne dwadzieścia cztery godziny..
Następne spotkanie to była czwartkowa kolacja w „Dziurce od
klucza”. Zarezerwował stolik. Jedzenie okazało się przepyszne! Już dawno tak
smacznie nie jadłam. Chłopak najwyraźniej się rozkręcił. Opowiadał o
dotychczasowych miejscach, w których pracował, o wyjeździe do Danii. Miły,
pozytywny, smakosz dobrej kuchni i kawy. Podobała mu się i moja sukienka i
buty.. Poszliśmy na spacer po odległym Powiślu, Mariensztacie, aż do Cudu nad
Wisłą. Trochę mnie przygarniał, trochę ja jego.. Odprowadził mnie prawie pod
dom. Cmoknęliśmy się w policzki..
Kolejny weekend spędził w Krakowie i na smsowaniu ze mną po
zajęciach. Padały jakieś nieśmiałe komplementy, deklaracje. A ja, jak ten kosmita,
z dystansem, choć z kiełkującą myślą, że może jednak fajnie kontynuować tę
znajomość..
W poniedziałek poszliśmy na herbatę, potem na piechotę na „Nudle
w pudle”, które wzięliśmy na wynos i skonsumowaliśmy w romantycznej scenerii (
z lewej most, z prawej stadion, przed nami Wisła, za nami rozgrzebana stacja
metra), a potem przegoniłam go na Francuską i grzane wino… Czekaliśmy niejako
objęci na autobus, który przyjechał za szybko. Znów cmoknięcie, tym razem już
ąfas..
Kilka dni smsów i odwołane – niestety, P. zmienił plany - spotkanie
w czwartek.
Mił został na weekend, obiecał, że zajmie się Chru jeśli będę
chciała wyjść w sobotę. Chciałam. Umówiliśmy się o 20.30 (na szczęście Mała
zasnęła i spała aż do mojego powrotu). Na godzinę przed spotkaniem napisał mi w
smsie, że chciałby spędzić ze mną czas „sam na sam”. Odpisałam, iż rozważałam
możliwość zaproszenia go do siebie (karkołomne, ale czego się nie robi pod
osłoną nocy..), ale dziś to się nie uda. Odparł, że u niego z kolei (mieszka z
rodzicami!) pojawili się niezapowiedziani goście, więc też nie ma nawet co
kombinować.. Ludzie bezdomni, jak pragnę seksu.. Tym razem wziął samochód,
pojechaliśmy na Francuską. Siedzieliśmy dwie godziny rozmawiając i śmiejąc się,
ale i nie wiedząc co począć. Podjęłam spontaniczną i autonomiczną decyzje o
Syrenim Śpiewie. To był doskonały pomysł! Wieczór rozkręcił się na dobre,
chłopię tańczy i to nawet nie najgorzej. Wypiłam jednego drinka i miałam
jeszcze lepszy nastrój. Jak ja to lubię!! Jednak klu wczorajszego wieczoru jest
nasz pierwszy raz, tzn. niesłychanie delikatny, czuły i wprawiający w duże
rozmarzenie pocałunek.. Boże, pomyślałam
sobie, właśnie tak to powinno „wyglądać”! Przytulaliśmy się, tańczyliśmy,
trzymaliśmy za rękę w drodze przez tłum dziko pląsających. Szkoda, że nie mógł
wypić choćby jednego kieliszka wina.. Poziom słodkiego rozstrojenia byłby wtedy
równy.. Nie narzekam jednak.. Odwiózł mnie około drugiej.
Nieuchronna łyżka dziegciu w tej historii: Od kilku dni miałam
(mam?) mieszane uczucia. Chwilami podejrzewałam go o znudzenie tematem.. Może
to próżność, ale lubię czytać/słyszeć miłe rzeczy na swój temat. Mam na myśli
bycie adorowaną. Dziś te wątpliwości zagrały we mnie chyba szczególnie.. W
końcu wczoraj całowaliśmy się, tak?! Cały dzień nic.. Po wymianie kilku mało
znaczących smsów napisałam mu w ten deseń: „Prawdopodobnie każdej kobiecie, po
spędzeniu fajnego wieczoru z fajnym chłopakiem, zawierającego pierwszy
prawdziwy pocałunek, byłoby miło przeczytać coś fajnego na swój temat w tym
kontekście. Tak już chyba mamy J
Myślę, że na okoliczność przyszłych związków jest to rada dobra i mogąca
przynieść korzyści J
No, chyba że nie ma nic dobrego do napisania, ale wtedy to już zupełnie inna
bajka…”. Odpisał, że do napisania są same dobre rzeczy, jednak nie chce mi się
z tym narzucać, ale że rozumie moje stanowisko. Nikt nie strzelił focha, ani
się nie obraził. Jest ok.
Miałam z nim porozmawiać. Określić miejsce, w którym obecnie
jesteśmy razem i każde z osobna. Ustalić plan działania bez zbędnych
komplikacji i kombinacji.. Szans na długi związek nie widzę żadnych, ale dobrze
byłoby wiedzieć co myśli zagadkowa druga strona. Pewne jest jedno – te spotkania
sprawiają, że przestaję czuć się przytłoczona wszystkimi obowiązkami i
koniecznościami swojego życia. Przez kilka godzin jestem mną. Nie wykorzystuję
swojego potencjału w 100%, ale motyw przewodni tej sfery moich zainteresowań to
prostota i radość z tego, co dostaję. Dobrze mi z tym.
Co do mnie: czuję się jak kompletny dzikus. Dorosła kobieta, która nie potrafi po prostu pocałować faceta.. Nie odwracać głowy nerwowo jak lalka, nie uciekać wzrokiem, a potem żałować swojej bezczynności bo czas minął, game over, następna okazja nie wiadomo kiedy… Co za żenada..
Dziś rano powiedziałam Miłowi, że z kimś się spotykam, ale
że nie ma to żadnego wpływu na nasze życie. To wyłącznie sposób na lepsze samopoczucie,
a gdy ja jestem w dobrym nastroju to i jemu (Miłowi) będzie lżej. Zaśmiał się i
przyjął do wiadomości..
Chwilo trwaj..
PS. O psychopacie, z którym nie jestem prawie od roku (Alleluja!), a który prowadzi ze mną niepotrzebne dyskusje na temat swojej bezgranicznej miłości, życiowej tragedii samotności i tego, że może jednak wrócimy do siebie ("ale teraz będzie już zupełnie inaczej") nie napiszę, bo się porzygam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz