Wszystko mnie boli. Tak spiętego ciała już dawno nie miałam, ale oprócz tego, że pół dnia poruszałam się jak Terminator, nie jest źle :) W poniedziałek pójdę raczej na rowery, bo potrzebuję się zgrzać, a niekoniecznie tylko porozciągać.. Tymczasem w perspektywie co najmniej dwa dni z Chru w domu. Wciąż ma krostki, no i obniżoną odporność, więc o spacerach nie ma mowy. Może to i lepiej. Zaoszczędzę trochę :) Tak, jest to miesiąc robienia ekonomicznej "stójki na wątrobie"..
U psycholożki kolejny krok do przodu. Jakoś tak się naturalnie złożyło, że zaczęłam mówić o mamie i o tych moich najgorszych w życiu snach, niestety z jej udziałem...Dodałam też kilka kolejnych, rzeczywistych wspomnień.. Według p.Agnieszki to w relacji z mamą leży źródło moich problemów w związkach z mężczyznami. Oczywiście w dużym uproszczeniu. Wiadomo jaki mam stosunek do usprawiedliwiania swoich dziwactw lub niepowodzeń błędami rodziców i nie omieszkałam podzielić się z nią tą opinią. Odpowiedziała tak "Trzeba dodać siły tej małej dziewczynce, która słyszała konkretne komunikaty, żeby dorosłej kobiecie łatwiej było sobie poradzić". Chyba mnie tym przekonała, chociaż wiem, że łatwo nie będzie...
Chru usnęła dopiero pół godziny temu. Oglądam Pearl Harbour (wiem, to straszne!), mam katar, zlew pełen talerzy do zmycia i burczy mi w brzuchu. Staram się nie patrzeć w stronę kuchni, oraz próbuje nie myśleć o kanapkach, które miałabym ochotę zjeść, gdyż jest tak haniebna godzina na konsumpcję, że daj pan spokój. Za to jutro czeka mnie - wreszcie - nieomal prawdziwe tajskie żarcie. Na obiad ryż i kurczak z adekwatnym sosem z Marks & Spencer. Tak się bawi! Tak się bawi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz