Dziwny tydzień. Bardzo.
W sobotę odwiedził mnie mój natenczas kochanek. Rozmowny taki jakiś. Zaskakująco. Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy film, którego nigdy bym nie obejrzała gdyby nie On. A potem nastąpiło zbliżenie. Kiedy tak leżał i z zamkniętymi oczami przeżywał absolutną ekstazę poczułam, iż ja i moje ciało jesteśmy warci dużo więcej niż to, co nam się proponuje, a proponuje nam się naprawdę niewiele. Za pierwszym razem zrzuciłam to na karb debiutu. Tym razem nie tłumaczyło go już nic. Jako praktyczna pani, bardzo się cieszę z tego, co się wydarzyło. Dało mi bowiem absolutną pewność, że już nigdy nie pójdę do łóżka z kimś, kto choć trochę mnie nie "kocha". Bo przecież najbardziej zajebiste powinno być to, że AKURAT JA leżę obok niego, a AKURAT ON obok mnie oraz możemy się całować i przytulać w nieograniczonych ilościach. Cóż.. najwyżej umrę zachowując totalną czystość cielesną :-) A "kochanek"? Dopiero dziś odezwał się jakimś bezpłciowym smsem. Ciekawe czy wie, że wyleczył mnie z braku szacunku do samej siebie..?
W poniedziałek jazda z P. Oczywiście o kasę. Musiałam pożyczyć 700 zł żeby zapłacić za przedszkole.. Nie chce mi się pisać. Usłyszałam wszystkie możliwe frazesy w kontekście pazernych kobiet, które zamiast znaleźć sobie dodatkową pracę uważają, że muszą ją wyciągnąć od swoich ex, którzy "ledwo ciągną". Chuj.
W środę poszłam z Anią na koncert. Dominik spoko. Zauważyłam, że się trochę zmieszał gdy byliśmy sobie przedstawiani, ale.. okazało się, że ma dziewczynę. Trudno. Gorzej, że to była przyjaciółka Ani, z która Ania ostatnio widziała się 6 lat temu.. Nielojalna, chętnie otaczająca się wielbicielami, aktorka.. Ania nie wróży im długiego związku. No cóż. Koncert porażka, tzn. nigdy więcej nie chcę mieć kontaktu z muzyką (?!) nowoczesną! Pani po 70-tce gwiżdżąca do muszli.. Na szczęście poznałam chłopaka Ani, Michała. Dalsza część wieczoru upłynęła przemiło. Łącznie z wizytą w McDonaldzie :-)
W pracy dziwnie. Ciężko i pod presją. Coraz większą. Nic więcej nie napiszę, bo nie chcę się pogrążać..
Od początku tygodnia przeziębienie. W czwartek już galopujące. Na szczęście - wreszcie! - P. wziął Chru do siebie, a ja popracowałam do 21.00 i mogłam się położyć pod kołdrę. Obejrzałam "Her". Słusznie. Kameralny i bardzo intymny. W nastroju mocno przypominający "Między słowami", choć dosłownie łączący się jedynie poprzez głos Scarlett J.
Trwa transmisja między Poznaniem a Warszawą. Cieszę się, bo czuję, że dodaje fajnej treści mojemu życiu, a ja rozwijam nieznaną dotąd stronę swojej osobowości, czyli autonomiczną i niezależną jednostkę w zetknięciu z inną autonomiczną i niezależną jednostką! Nigdy w życiu nie chcę już stracić tego nonszalanckiego poczucia, że jestem mną :-) Wartość dodaną stanowią przemiłe stwierdzenia "gdybym tam był to podałbym ci to mleko podgrzane z miodem" (gdy smarkałam i walczyłam z gorączką), "przecież ja ciepło o Tobie myślę" (w chwili słabości 14-go) oraz "długo mam jeszcze tęsknić?" (bo się umówiłam, że zadzwonię i ... usnęłam razem z Chru). A gdy dzisiaj przechodziłam z Chru przez przejście dla pieszych, na którym jako pierwszy stał samochód Michała i wiem, że mnie ten... ch.. widział i zrobiło mi się przykro (bo na dodatek rano widziałam go popierdalającego z Kasią na zakupy) to A. rzekł "Zajebać chuja widelcem! Wykorzystał Twoje dobre serce. Zaraz tam wjadę i mu wpuszczę wpierdol!". Jest to swego rodzaju perwersja, ale mi się z nim zajebiście używa wyrazów powszechnie uznawanych za... Także miło. Na razie nie dokonuję nadinterpretacji, nadmiernych oczekiwań itd. Co ma być, to będzie, a tymczasem bycie friendką (se wymyśliłam słowo) jest fajowe :-)
Rano jedziemy do Łodzi. Moja przyjaciółka podjęła wyzwanie nakarmienia cudownymi efektami swych rąk osób obcych i znajomych w ramach "restaurant day". Z czystego łakomstwa się wybieram.. i z chęci uczestniczenia w czymś, co jest dla Niej ważne :-) Tak rzadko mi się udaje..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz