środa, 29 lutego 2012

29 lutego

Dziś jest mój ostatni dzień regularnej pracy w starej firmie. Próbuję się ogarnąć i zostawić po sobie porządek oraz "czystą bieliznę". Nie jestem pewna czy rozstaję się z tym miejscem na dobre. Wczoraj odbyłam spotkanie z szefami i muzykiem bardzo popularnego zespołu na okoliczność wydania jego płyty w tejże wytwórni. Tak się wkręciłam, że dziś zaproponowałam mojemu kierownikowi zajęcie się tym projektem. Robiłabym to zdalnie, może czasem musiałabym wpaść. Do przygotowania kosztorys, umowa, akceptacja projektu graficznego.. Nic, czego nie umiałabym albo nie byłabym w stanie zrobić. Mam wrażenie, że Artysta K. też ucieszyłby się z mojej "opieki". Kierownik Jarosław wyraził zachwyt i aprobatę. Ciekawe za ile ;-) Tak więc...  ;-)

W piątek wieczorem jedziemy w czwórkę (ja, Chru, Mił i Michał) nad morze. Będą kombinacje noclegowe, ale najważniejsza jest sobota i długi spacer brzegiem morza, tudzież nadmorską aleją :) W niedzielę powrót. Jest szaleństwo, ale warte odbycia.

Ostatnio zaczęły mi się delikatnie odblokowywać dobre wspomnienia związane z P. Nie mają one żadnego wpływu na moją październikową decyzję. Myślę, że mnie samej mogą pomóc w znalezieniu odpowiedniego dystansu i perspektywy. Bolą mnie strasznie te wszystkie zapamiętane razy, gdy cierpiałam i nie widziałam sensu w dalszym życiu. Zdrowo byłoby móc uśmiechnąć się do tego, co było między nami dobrego.

czwartek, 23 lutego 2012

23 lutego 2

Mój Artysta G. dostał nominację do Fryderyka :)

23 lutego

Tydzień jakoś mija.
Od poniedziałku:
- poinformowałam mojego szefa o planowanym odejściu, wyraził wielki smutek, ale i zrozumienie dla sytuacji
- pracowałam w radiu, a od 14.15 w telewizji
- próbowałam zorientować się w nowych okolicznościach zawodowych
- odświeżałam stare znajomości w miejscu pracy (ech ten Michał M., jeszcze bardziej atrakcyjny reporter, mąż i tata niż kiedyś..)
- lepiej się ubierałam
- mniej jadłam
- widywałam sporadycznie swoje dzieci
- zasypiałam w trakcie wieczornego filmu, po czym nie mogłam spać w nocy
- dowiedziałam się przypadkiem, że chłopak mojej siostry pobił jakiegoś koleżkę i został zatrzymany na 24h, ale już go wypuścili..
Nie mogę się doczekać jutrzejszego wieczoru. Przynajmniej przez dwie kolejne doby będę panią swojego życia.

21 lutego

"Kiedyś mi powiedziałaś - mieszkaliśmy jeszcze wtedy w Pruszkowie - że znacznie lepiej Ci żyć, kiedy się uśmiecham. Mogę teraz to powtórzyć Tobie. Znacznie lepiej słyszeć Cię taką..knującą coś pozytywnego. Ale jeśli mają już być łzy, będę ich cierpliwym odbiorcą. Zobaczysz, wszystko się jeszcze ułoży".

Miałam takiego cudownego faceta, prawda...?

czwartek, 16 lutego 2012

16 lutego 2

A z rzeczy spoza kręgu zła:

Byłam wczoraj na "Sponsoringu" (błogosławione niech będą darmowe zaproszenia, z których ktoś inny nie może skorzystać, w związku z tym korzystam ja). Nie czuję by mnie ten film przewlókł na lewą stronę, nie czuję się zszokowana, nie wyszłam z kina oniemiała czy porażona. Oczywiście, mogłaby sobie Szumowska darować dosłowność w pokazywaniu aktów seksualnych, ale widocznie taki miała pomysł..
Summa summarum - wyszłam z poczuciem obejrzenia historii o "kobiecości". O tym, jak różnie można być kobietą. O władzy, którą możemy mieć nad mężczyznami i bezbronności skrywanej pod maską "jestem dziarska". Przez całą noc główna bohaterka pisze artykuł o studentkach utrzymujących się z nierządu, po czym sprząta poniewierające się w korytarzu skarpetki młodszego syna, próbuje nie tracić kontaktu ze starszym i "organizuje" życie męża gotując kolację dla jego szefa. Nieumalowana, w szlafroku, wieczorem jest zmysłową Wenus o ustach w kolorze czerwonego wina. Przepraszam za prymitywne porównanie, ale my, kobiety, możemy robić bardzo różne rzeczy - ważne, mniej ważne, zdobywać uznanie, nagrody, pracować na odpowiedzialnych stanowiskach, pisać, malować, bujać w odległych obłokach - łoEwa, jak mówi Niekryty Krytyk - pewnego dnia i tak ockniemy się czyszcząc kibel. Bo przecież MY mamy to wpisane w DNA, prawda?

16 lutego

Aktualizacja: Od przyszłego tygodnia pracuję na dwie zmiany. W obecnej robocie jeszcze się nie chwaliłam. Zrobię to jutro lub w poniedziałek..

Oraz:
W zasadzie nie wiem jak długo to potrwa, ale wczoraj rozmawiałam z P. o tym, że zmieniam pracę i wykazał się ten człowiek przytomnością i racjonalnością umysłu. Znowu przyśnie moją czujność, bo ja się zawsze daję wkręcić, no, ale cieszmy się chwilą..
Tak się złożyło, że na chwilę przed tym gdy do niego zadzwoniłam odebrałam mail od Pani z jednego ze żłobków, do kórych napisałam z nadzieją na opiekę nad Chru. Oferta "Akademii Malucha" wydaje się być optymalna. 15 minut spacerem od nas, mają wolne miejsce, można ją przywozić na kilka godzin, cena to 8zł/h. Policzyłam, że gdyby Chru spędzała w przedszkolu codziennie 4 godziny koszt wyniósłby ok.640zł. Oczywiście, na samym początku organizowania życia z myślą o nowej pracy poprosiłam o pomoc moją siostrę, ale chyba byłabym spokojniejsza gdyby Mała spędzała czas w gronie rówieśników i po prostu czegoś się uczyła, rozwijała. Mart jest w porządku, ale ona zwyczajnie byłaby z Chru w domu, nie zapewniałaby jej tego, co panie w klubiku. Poza tym moja siostra ma nowego narzeczonego i jej entuzjazm na przebywanie 5 dni w tygodniu poza domem odczytuję jako mocno ograniczony.. No więc ucieszyła mnie wizja bezpiecznego i miłego miejsca, w którym Małość mogłaby dobrze się bawić.
I tu się pojawia "ale" , które wyraził ojciec dziecka w trakcie wczorajszej rozmowy. Otóż: "mnie nie stać na to, by jeszcze opłacać przedszkole, zostałem sam ze wszystkim i ledwie daję radę". Dodam, że zaproponowałam, że podzielimy się kosztem po równo, a nawet (debilka) ja będę uiszczała więcej. On na to, iż z wielką radością zajmie się córką w szerszym wymiarze, bo uwielbia to robić i każda chwila z nią to dla niego ogromna przyjemność i srata tata.. Po 1. Przypomniał mi się jego bełkot sprzed niespełna tygodnia. Po 2. Bez przesady - 300 zł. to nawet ja jakoś spróbowałabym wysupłać. Po 3. Ja pierdolę, co za ściemniacz..
Podsumowując: jedziemy do Akademii Maluszka jutro, na 13.30, dowiadujemy się wszystkiego, a potem spróbujemy uzgodnić wymiar pobytu Chru. Może wystarczą trzy dni po 4 godziny, a może pięć po 2. Zobaczymy.

wtorek, 14 lutego 2012

14 lutego

Tyle się dzieje, że nie mam energii by jeszcze o tym pisać.
Wczorajsze spotkanie ws pracy w porządku.. gdyby nie horrendalny pośpiech, do którego namawia mnie K., moja przyszła szefowa. Najchętniej żebym przyszła od jutra, bo odeszły dwie osoby, a tu ludzie mają urlopy i w ogóle.. Nie lubię takich sytuacji. Odejście z 1.03 wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem. Miałabym jeszcze chwilę by się zorganizować. P. wyjeżdża pod koniec lutego do Niemiec, nie będzie się zajmował Chru. Pomóc miała mi moja siostra, ale w wymiarze "do 14.00". Chciałam to zrobić na spokojnie i sensownie. Teraz jestem w kropce. Wracałam metrem i płakałam. Ogarnęło mnie przerażenie, strach, smutek. Jak mam to wszystko ze sobą pogodzić i jeszcze być spokojna o Małą? Ile czasu będę mogła jej poświęcić? Zdecydowanie mniej niż do tej pory. Kto się będzie nią zajmował? Czy P. podejdzie do tego jak człowiek, czy typowo dla siebie?
Wieczorem nie mogłam usnąć. Przewracałam się z boku na bok.. Dopadały mnie obawy o przyszłość Miła, Chru i mnie w tym wszystkim.. Tymczasem jedynym rozwiązaniem wydaje mi się praca od przyszłego tygodnia na dwie zmiany. Od 9 do 14.00 w radiu, od 14.30 do (conajmniej oczywiście) 18.00 w tiwi. Siostra już wie, ma się jakoś ogarnąć. W pracy nikogo nie uprzedzałam. P. jeszcze nie poinformowany.. Po południu dzwonię do K. Zobaczymy co ona na to..

Sama sama sama..

czwartek, 9 lutego 2012

9 lutego 2

Mił odbiera dziś Chru z przedszkola. P. powiedział wczoraj, że tego nie zrobi. Usłyszałam, iż ma wątpliwości co do swojej roli w życiu córki... że (oczywiście na skutek mojej decyzji o rozstaniu) jest "niedzielnym ojcem", który "na nic nie ma wpływu", on Chru tylko "pilnuje" i czy zastanawiałam się, jak wielki miałabym problem, gdyby on jej nie "przechowywał" te kilka godzin dziennie. Dlatego też "odbierzcie ją jutro z przedszkola i wychowujcie.. A jak nie będziesz miała innego wyjścia to ja ją wtedy popilnuje". Dzisiaj od rana "dlaczego nie mogę jej odebrać?", "to znaczy, że nie będę się z nią widział w ogóle?"... W między czasie kilkadziesiąt nieodebranych połączeń..

Dobra dusza przysłała mi link do strony Stowarzyszenia "Damy radę", gdzie udzielają bezpłatnych porad jak sobie radzić w sytuacjach kryzysowych.. również od strony prawnej..

Nagrałam rozmowę z P. Akurat zadzwonił na stacjonarny i przytomny umysł podpowiedział mi włączenie dyktafonu w komórce. Szkoda, że nie nagrałam 3 wczorajszych monologów.. Chciałabym żeby ktoś tego posłuchał.

9 lutego

Po spotkaniu w sprawie powrotu do ex-roboty mam o czym myśleć. Jest szansa wynagrodzenia, które pomogłoby mi utrzymać się z dziećmi. Luksusów nie będzie (ten cholerny wynajem..), ale i potencjalnych kłopotów też raczej nie. W poniedziałek spotykam się z producentką. Zabieram Chru i idę negocjować.. Oczywiście pracowałabym w pełnym wymiarze i nie mogła zajmować Małą tak jak to ma miejsce teraz.. Zastanawiam się nad poproszeniem o pomoc mojej siostry, oczywiście nie za darmo.. No i co na to wszystko P.?

A P. wczoraj znowu odbiło. Nie dałam rady, bardzo się popłakałam i to w obecności koleżanki z pokoju, która o niczym nie wiedziała. Na szczęście po 17tej przyjechała D. i wsparła mnie konstruktywnym słowem. Kiedy P. znowu zadzwonił (wieczorem) rozmawiałam z nim już bardziej zasadniczo. Mił (który odrabiał lekcje obok) strasznie się wkurzył, ale pogadałam z nim później o tej sytuacji, o jego emocjach i myślę, że daliśmy radę rozładować zdenerwowanie..

Jak długo jeszcze P. będzie zatruwał nam życie??

http://www.youtube.com/watch?v=7siFSrLUPyE
Myślałam kiedyś, żeby zadedykować tę piosenkę (jakoś) imiennie P. Nie wiem.. maila wysłać.. I tak by nie zrozumiał..

środa, 8 lutego 2012

8 lutego

Podobno mogę już dzwonić do ważnego Pana z wydawnictwa A. w sprawie płyty artysty G.

Artysta G.odezwał się do mła. Podobno zorganizowanie koncertu graniczy z cudem, gdyż kluby nie chcą płacić.. Tak rzecze jego tour manager.. Marnie mi to wygląda.. Ta dalsza współpraca..  :( Chyba, że powiedzie mi się w A.

Odezwał się N., z którym rozmawiam już tylko o tym, jak mu się nic nie chce, w jakim dołku obecnie przebywa i jak zupełnie nie ma czasu. Nie będę się wyrażać..

wtorek, 7 lutego 2012

7 lutego

Gdy tylko zobaczyłam okładkę ostatniego "Wprost" z Tuskiem w roli "Człowieka Roku 2011" pomyślałam, że to chyba przegięcie.. Dzisiaj nastąpiła zmiana naczelnego.

Przeczytałam również wpis znajomej na FB, że "Sponsoring" jest wielkim rozczarowaniem. W dalszym ciągu zamierzam zaryzykować, ale mocno zaskoczyła mnie ta krótka recenzja.

Jeszcze bardziej zaskoczyła mnie informacja, że żałosne wcielenie głupoty ludzkiej, czyli ex-szefowa, przez którą niespodziewanie zakończyłam współpracę z telewizyjną korporacją, została "posunięta" na mniej prestiżowe stanowisko w stacji "córce". Moja bliska koleżanka, a także wydawca zaproponowała mi powrót. Jutro mam się z nią spotkać, a ona tymczasem dowie się jakie byłyby ewentualne warunki (głównie finansowe) tejże współpracy po 1,5rocznej przerwie. Jest napięcie, nie ukrywam.. Pfffff....

poniedziałek, 6 lutego 2012

6 lutego

Z cyklu: żenująca historia o mnie.
Kilka dni temu oglądaliśmy z Miłem - ponownie - "Ile waży koń trojański". Tam jest taka scena, w której główna bohaterka schodzi rano do kuchni, siada przy stole, a jej mężczyzna akurat przygotowuje śniadanie. Uśmiechają się do siebie.. Jest miło, ciepło, bezpiecznie, rodzinnie..
Nieoczekiwanie i na maksa ścisnęło mnie w bardzo głębokim środku i powiedziałam łamiącym się głosem:  "Boże.. chciałabym żeby dla mnie też jeszcze kiedyś ktoś tak przygotował śniadanie". Nie poradziłam sobie z emocjami, ale tylko na chwilę. Nie powinnam tego robić przy dziecku. Mił wyglądał na zdezorientowanego. Otrząsnęłam się, przeprosiłam za słabość.




Ten Więckiewicz jest naprawdę zabawny..

niedziela, 5 lutego 2012

5 lutego

Byłam wczoraj u terapeutki. Dobrze, że jest. Nie, żebym do odkryła dopiero dzisiaj, ale z każdą wizytą bardziej to doceniam. Ostatnio coraz dobitniej próbuje mi uświadomić, że P. nie jest normalny. I to nawet dosłownie. Powiedziała, iż z moich opowieści o tym co P.mówi, jak mówi, jak zmieniają się jego nastroje, wynika, że ma - co najmniej - zaburzenia osobowości. NIGDY, nawet gdyby jego terapia trwała 5 długich lat i była hardkorowa, nie będzie reagował jak przeciętnie wrażliwy i empatyczny człowiek. Może się nauczyć radzenia z pewnymi sytuacjami, ale to na poziomie wiedzy, wyrobionego mechanizmu, a nie emocji. No i jeszcze to, że on sobie nie pozwala na takie postępowanie (jak ze mną) z innymi ludźmi, ponieważ ma za dużo do stracenia. W moim przypadku zależy mu na zwróceniu na siebie uwagi. W jakikolwiek sposób, za wszelką cenę, najczęściej odreagowując nieumiejętność poradzenia sobie z samym sobą i życiem. A.powiedziała również, że P. można porównać do kogoś, kto bije, a potem przychodzi i pyta "ale chyba nie sprawiłem ci przykrości, prawda? Tak bardzo cię kocham..". W zasadzie jest to wierny cytat z P., a różnica taka, że tych siniaków i zadrapań po prostu nie widać.

Najlepszą obroną dla mnie będzie nie wikłanie się w żadne dyskusje i zależności. "Słyszy pani, że się zaczyna nakręcać, to wtedy pani przestaje słuchać, układa w myślach listę zakupów, zastanawia co zrobi na obiad i tak dalej..".

Jeszcze nie umiem, ale się nauczę...

czwartek, 2 lutego 2012

2 lutego 2

Mam problem. Z bardzo bliską mi kobietą. Staje się nie do zniesienia. Od dłuższego czasu. Cenię ją strasznie, bo całym sercem mnie wspiera i jest wielką przyjacielską czarodziejką, ale nie mogę znieść jej coraz bardziej oderwanego od rzeczywistości sposobu bycia. W zasadzie pomyślałam, że powinnam porozmawiać z jej mężem. Być może jego też to martwi. No i wie najlepiej czy to ona się zmienia, czy ja wcześniej nie miałam świadomości..

Wszystko ją przerasta. Do wszystkiego dorabia siedem gór i siedem lądów do przejścia.. Nie potrafi sama podjąć decyzji, bo to jej mąż musi wyrazić opinię czy pójdą z dzieckiem do kina na 18.00, czy mogłabym przyjechać i pomóc im w przeprowadzce/malowaniu, czy mam się zająć ich córką czy nie. Mówi o sobie "jestem perfekcjonistką", a przez wiele ostatnich tygodni w ogóle nie sprzątała w mieszkaniu, bo jej się nie chciało ("nie mogę się doczekać przeprowadzki, tam wszystko będzie lśniło, nie będzie kurzu ani brudu!"). Podobno zaproponowała swojemu P. żeby zapakował naczynia tkwiące w zlewie w torby i w takiej formie przewiózł na nowe miejsce, "bo tu jest zmywarka".

"Mogłabym być pracoholiczką". Pracuje w galerii z biżuterią. Co drugi dzień siedzi w niej 11 godzin. W trakcie jednej "zmiany" zagląda tam około 10 osób, kupuje jeszcze mniej. Ciągle słyszę "nie mam na nic czasu", "jestem zmęczona", "praca mnie dobija", "nic mi się nie chce"..  Rozumiem jej zmęczenie, to naturalne, ale nie umiem porównywać tego z np. moimi obowiązkami i trybem zapieprzania w telewizji. Generalnie ludzie pracują więcej i intensywniej niż ona. Jej własny mąż, codziennie rano zawozi rano córkę do przedszkola, przywozi ją wracając z pracy i zajmuje się Małą aż ta pójdzie spać. M. ma z pewnością więcej czasu dla siebie niż on. Takie są fakty, których ona nie dostrzega w sposób obiektywny. Po czterech latach siedzenia w domu, najpierw w ciąży na zwolnieniu, a później z dzieckiem narzeka na pracę podaną jej na tacy przez los.. Za psie pieniądze, zgadzam się, ale..kurcze.. Zbliżając się do 40tki mogłaby mieć większą świadomość własnego wpływu na to, jak wygląda jej życie.

Ostatnio schudła 7 kilogramów, często i przewlekle choruje. Mówi, że to od stresu związanego z kupnem mieszkania. A gdy pytam kiedy wybierze się na chociaż podstawowe badania krwi odpowiada tonem najbardziej  'zarobionej' osoby na świecie "no nie wiem.. teraz nie mam na to czasu.. za dwa, trzy miesiące, kiedy poczuję, że chcę zająć się sobą..ale muszę to poczuć".

Z drugiej strony jest kategoryczna. Wiele razy mówiła mi, co powinnam zrobić w związku z P., że ona by tak nie umiała, ona by to, ona by tamto. "Nie kontaktuj się z nim, nie odbieraj, nie chodźcie z nim nigdzie z Chru, nie umawiaj się, nie jeździj samochodem do Łodzi". Wielka rebeliantka w cudzym kontekście. Ostatnio wzniosłam się na wyżyny swojej asertywności i powiedziałam "Kochana, wiem, że to z dobrego serca, ale naprawdę to ja wiem najlepiej jak sobie z tym wszystkim poradzić, nikt tego za mnie nie zrobi i tak się stanie, potrzebuję po prostu dużo więcej czasu".

Osobna sprawa - nie kontroluje tego, co mówi. Subtelny przykład: zdarzało się, iż w towarzystwie Miła i mojej siostry używała zwrotu "robienie loda", jednocześnie upominając mnie bym uważała na słownictwo w towarzystwie jej córki, podczas gdy sama klnie jak szewc!

Odwiedziłam ich w niedzielę. Ona nie potrafi wyhamować. Piła wino i była nadpobudliwa - podobno wszystko to z powodu przeprowadzki do własnego mieszkania. Z jednej strony chaos, hiperaktywność, bujanie w obłokach (bardzo trudno jest dokończyć zdanie/wątek w rozmowie z nią), z drugiej punktuje swojego męża za przyciszanie muzyki, z trzeciej próbuje ze znawstwem wypowiadać się o tym, dlaczego podłączony telewizor nie działa właściwie... i tak dalej i tak dalej..

Zastanawiałam się nad sobą tzn. dlaczego M. mnie drażni i dlaczego mam problem z czystą i nieskalaną sympatią do niej.. Chyba się domyślam.. Naprawdę uwielbiam ludzi (i sporo takich dokoła), którzy mimo walki z codziennością znajdują czas i chęć na małe szaleństwo. Mają swoje odloty, ale i przyloty, bo są dorośli i odpowiedzialni, świadomi. Doskonale się z nimi czuję. Podziwiam ich umiejętność dyskretnego obronienia siebie w potyczkach z rzeczywistością. Natomiast M. jest dla mnie zbyt przesadzona - maksymalnie niespójna, sprzeczna, jakaś taka.. niepoważna w tych swoich "napadach" życiowej powagi i wszechwiedzy na zmianę z zupełnym nieogarnięciem. Jestem tym mocno zdezorientowana i trochę zmęczona. Nie lubię takich postaw, nie nadążam za nastrojem, za emocjami, za tym słownym lunaparkiem.. M. ma wielkie serce i naprawdę cudnie jest czuć, że darzy mnie przyjaźnią, ale ... nie umiem jej traktować całkowicie serio.
Czy to znaczy, że nie jestem jej prawdziwą przyjaciółką?

2 lutego

Z dobrych rzeczy:
- Chrupkowe wyniki całkiem w normie. Dziś czeka nas jeszcze usg brzuszka, ale - jak to się wyraziła najstarsza pani doktor jaką widziałam w życiu - to dla świętego spokoju rodziców. Czekam więc na wieczorną nirwanę..
- Miłowe wyniki na półrocze również dużo lepsze niż onegdaj. Nie, żebym się wyluzowała. Jeśli chce pójść do innego gimnazjum niż rejonowe (Wawer!!), musi mieć średnią 4,0. Odrobinę mu brakuje. Muszę go dopilnować, liczę na współpracę bo cel jest szczytny.
- ustaliłam wreszcie orientacyjne zużycie gazu. Dodzwoniłam się do Krystyny z Gazowni i usłyszałam dobry news - rozliczenie dopiero w listopadzie 2012. Co oznacza, że rachunek (jak obliczyła Krystyna 1500zł za 3 miesiące) nie zabije mnie w najbliższym czasie oraz że mogę wpłacać co miesiąc jakąś sensowną kwotę i czekać na łagodniejszy wyrok późną jesienią.
- w sobotę do naszego wesołego domostwa dołączy jeszcze jeden kaloryfer. Mam nadzieję, że temperatura osiągnie wartość wyższą niż obecna, czyli 16 stopni Celsjusza..
- zabieram się dziś za pisanie oferty koncertowej dla Artystki Sopranistki. Byłoby miło gdyby ktoś na nią zareagował (oczywiście po uprzednim wysłaniu przeze mnie).
- mam kontakt do Bardzo Ważnego Człowieka z dużego wydawnictwa, z którym - jeśli się zgodzi na mój telefon - mam nadzieję pogadać o Artyście G. i wydaniu płyty w tymże wydawnictwie. Tam podobno są pieniądze na takie projekty.

O złych rzeczach później..