Ten wpis powinien mieć tytuł: "Nie byłabym sobą gdy byłabym inna".
A wzięłam i poszłam z kimś do łóżka! Nie ma co wnikać w szczegóły. Ciągu dalszego raczej nie przewiduję. Miał być maraton filmowy w moim domu. Był, do 3:30 nad ranem. Potem był seks. Dla mnie - nie, że dramat - taki se, ale już od jakiegoś czasu upatruję w tym podłoża psychologicznego, więc nie wińmy niewinnych penisów. Pomyślałam, że skoro już tu jest i patrzy na mnie, to zerżnę go epicko, niech sobie zapamięta i wspomina wieczorami. Tak też się stało. Usnęliśmy i spaliśmy w jednym łóżku, ale obok siebie. Rano zjedliśmy śniadanie, rozmawialiśmy (ja zainicjowałam). Powiedziałam, że chyba oboje - po 10 miesiącach od ostatniego spotkania - chcieliśmy zaspokoić ciekawość, no i zaspokoiliśmy (jakkolwiek to brzmi..), ale komplikacji nie wyczuwam. Stwierdziłam też, że po wspólnej nocy nie wiem o nim niczego więcej niż 12 godzin wcześniej. Niestety, z niego jest strasznie trudno coś wyciągnąć, więc pojęcia nie mam o czym szumią wierzby i czy w ogóle szumią. Kolega rzadko spogląda prosto w oczy i ujawnia zasadnicze myśli. Że na mnie leciał to oczywiste (choć od naszego pierwszego pocałunku do obopólnej golizny minęły góra 4 minuty). Takie są fakty. Faktem jest również mój wewnętrzny dystans do wydarzenia, poczucie bycia twórcą, a nie tworzywem i brak oczekiwań. Won z tym.
Czyżbym przeszła na drugą stronę mocy...? A może ja się marnuję..? A może powinnam zmienić branżę..?
Jutro na 10:00 psycholog. Zrobiłam genogram. Trochę się nad nim zadumałam, ale to chyba nic dziwnego..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz