czwartek, 28 lutego 2013

28 lutego

Oświadczam, że jeśli tylko nic się nie zmieni (oby perkusista wydobrzał do soboty i obyśmy nie musieli odwoływać występu!), zamierzam spędzić ten weekend najlepiej jak potrafię. Spotkam fajnych ludzi, posłucham świetnej muzyki, pójdę do kina, może uda się potańczyć (może nie), wypiję coś w rozsądnej ilości, prześpię w ciepłym łóżku i wrócę spokojnie do Warszawy.
Nie uzależniam mojego dobrego samopoczucia od obecności Q. Kurwa, koniec i kropka.

środa, 27 lutego 2013

27 lutego

No dobra.. Chyba trzeba jakoś ostatecznie skończyć z tym rozmyślaniem..
Q w dalszym ciągu nie dzwoni. Przedwczoraj wieczorem napisałam do Niego sms, taki zaczepny w kontekście najbliższej soboty i mojej obecności w Mieście Doznań. Bez odzewu. Dzisiaj napisałam na FB "coś nie halo?", też cisza (wiadomość nie została przeczytana, mimo, że sam na FB się pojawia..). Kompletnie tego nie rozumiem, ale to standard w moich doświadczeniach z facetami w ostatnim półroczu..
No nic. I tak fajnie będzie wyrwać się na dobę z życia..


O, odpisał "wszystko halo!" i zniknął. Chyba nie będę kontynuowała wątku.

poniedziałek, 25 lutego 2013

5 czerwca 2009r.

„Dom nad porami roku
dom dzieci zwierząt i jabłek
kwadrat pustej przestrzeni
pod nieobecną gwiazdą

dom był lunetą dzieciństwa
dom był skórą wzruszenia
policzkiem siostry
gałęzią drzewa..”

Zbigniew Herbert „Dom” (fragment)


            Tego dnia mama zarządziła przestawianie mebli. Mieszkanie było maleńkie. Składało się z przechodniej kuchni i niewielkiego pokoju, w którym musieliśmy się zmieścić w czwórkę. Do niedawna było nas pięcioro, ale rodzice zdecydowali, że dorastający owczarek niemiecki zabiera zbyt dużo – i tak już maksymalnie wykorzystywanej – przestrzeni życiowej. Któregoś ranka tata po prostu wyszedł z sunią na spacer i wrócił sam. Słyszałam potem jak tłumaczył komuś z rodziny, iż sprzedał ją milicjantowi, który potrzebował psa do wyszkolenia.
            Po pięciu godzinach zmagań skończyliśmy sprzątać. Segment na wysoki połysk stanął pośrodku pokoju. Szafa prostopadle do niego i ściany. Dzięki temu powstał drugi maleńki pokoik, w którym zmieściło się tylko łóżko. Miał służyć mi i bratu za sypialnię. Był ciemny, ponury i otoczony pilśniowymi plecami mebli.
            Tymczasem mijał marzec i zbliżała się moja pierwsza komunia. W tygodniu pojechaliśmy z rodzicami kupić sukienkę. Sklep z akcesoriami komunijnymi znajdował się w głębi podwórka. Typowa „studnia” w zabudowanym kamienicami centrum miasta. Padał deszcz i buty miałam mokre od błota.  Szłam z mamą za rękę. Nagle, kątem oka dostrzegłam kolorową wystawę, a na niej płyty analogowe, kasety, instrumenty muzyczne i plakaty z wizerunkami popularnych wówczas artystów. Najpiękniejszy przedstawiał całą postać mężczyzny ubranego w niebieski strój dżinsowy i białe tenisówki. Znałam wszystkie jego piosenki i często śpiewałam je na imieninach u babci. Nawet moja mama skrycie się w nim „podkochiwała”. Całym swoim dziewięcioletnim sercem zapragnęłam mieć ten plakat. Przestała mnie interesować sukienka, buty, wianek.. wszystko! Byłam pewna, że w portfelu opiekunów znajduje się odliczona kwota pieniędzy, bez zapasu na niespodziewane luksusy. Jednocześnie wiedziałam, iż jeśli przekonam tatę, on wstawi się za mną u mamy i może.. jakimś cudem.. Ledwo przetrwałam przymiarkę stroju, z dużym wysiłkiem nakładałam na głowę kolejne stroiki. To nie Jezusa miałam w sercu, tylko tego mężczyznę w białych tenisówkach!
Mama została w sklepie aby dokończyć wybieranie niezbędnych drobiazgów. Tata wyszedł na zewnątrz zapalić. Poszłam z nim i zaciągnęłam przed wystawę. Wskazałam plakat i nieśmiało wspomniałam o swojej potrzebie. Wiedziałam, że jeśli ktoś mnie zrozumie, to tylko on. Zachęcona milczącym brakiem sprzeciwu zaczęłam mówić. Zaręczyłam, iż w sytuacji gdybym mogła dostać taki plakat, zrzeknę się wszystkich długopisów i temperówek, które tata zwykle kupował mi po kolejnej wizycie w gabinecie zabiegowym, gdy chorowałam i musiałam dostawać zastrzyki. Słuchał, uśmiechając się. Po czym zgasił papieros, wszedł do sklepu i za kilka minut wrócił, dzierżąc w dłoni znacznej długości tubę. Wręczył mi ją bez słowa, a ja oniemiałam ze szczęścia rozumiejąc, że wewnątrz znajduje się mój bezcenny skarb. Nie wiem czy naprawdę, czy tylko mój dziewięcioletni świat nagle wypiękniał. Nawet niekoniecznie zadowolona z tego zakupu mama nie była w stanie popsuć jego urody. Wracaliśmy do domu obładowani kilkoma torbami, w których spoczywały pierwsze atrybuty religijnej kobiecości, a ja myślałam tylko o jednym – czy dla czegoś tak pięknego znajdzie się miejsce w naszym mieszkaniu.
Dotarliśmy zmęczeni i zmarznięci. Rodzice zajęli się przygotowywaniem kolacji, a ja weszłam do ciemnego pokoiku i położyłam tubę na łóżku. Odchyliłam wieczko i delikatnie wysunęłam papierowy rulon. Rozwinęłam go powoli, by móc napawać się  widokiem najpiękniejszego (prócz mojego taty) mężczyzny na świecie. Jak bardzo odróżniał się od burych ścian, które otaczały mnie z każdej strony. Postanowiłam podjąć szybką decyzję. Korzystając z tego, że pozostali domownicy krzątali się po kuchni, podeszłam do komody rodziców, wysunęłam szufladę i zaczęłam szperać w jej zawartości. Ugrzęzłam w niej po łokcie, ale znalazłam to, czego szukałam – cztery pinezki. Wróciłam do siebie, podniosłam plakat (był ode mnie półtora raza szerszy i wyższy), weszłam na łóżko, wspięłam się na palce i z całej siły wcisnęłam pierwszą pinezkę w prawy górny róg zdjęcia. Płyta pilśniowa szafy stawiała zdecydowany opór. Nie zrażona tym faktem dokończyłam dzieła. Po chwili stanęłam na podłodze i podziwiałam widok.
Był piękny i uśmiechał się tylko do mnie. Tak rzadko coś działo się tylko dla mnie.
Tata zajrzał do pokoiku, popatrzył na efekt wysiłków córki i bez słowa docisnął odstające pinezki. Mrugnął okiem porozumiewawczo, a ja ucałowałam go mocno w policzek. Mama dowiedziała się o wszystkim na drugi dzień rano. Nie skomentowała. Bywała taka pragmatyczna, może to dlatego, że rzadko odrywała się od codziennych obowiązków..? Choć dam sobie rękę uciąć, iż widok tego mężczyzny jej również sprawił sporą przyjemność. I może jej też wydało się, że ten uśmiech jest tylko dla niej..?
            Plakat wisiał na plecach szafy jeszcze kilka miesięcy. Do momentu, gdy przeprowadziliśmy się do kolejnego małego mieszkania. Minęło wiele lat. Przestałam śpiewać piosenki Shakin' Stevensa, mamy już nie ma, tata zamienia się w pogodnego starszego pana. Odtąd nieco odważniej wyrażam swoje potrzeby, ale realizacja niewielu z nich dostarczyła mi tyle radości, ile ten kawałek papieru z nadrukowanym wizerunkiem piosenkarza, który pewnego dnia pojawił się w naszym pierwszym domu.

wtorek, 19 lutego 2013

19 lutego

W głowie, w mózgu, w sercu mam same kamienie..

Agacie został +- miesiąc życia..
Był dzisiaj u niej lekarz z hospicjum, do którego prawdopodobnie trafi w ciągu tygodnia. Jedyny lekarz po "naszej stronie". Powiedział, że jeszcze czegoś takiego nie widział, że popełniono mnóstwo błędów, m.in. ustawiając jej leki przeciwbólowe.. Zobowiązał się do przygotowania notatki, w której opisze sytuację..

Jak doniósł mi Tom z mojego zespołu Tfa, zespół S. zrezygnował z sali prób. Nie opłaca bo się nie opłaca, bo się nie gra, ani nie pracuje nad nowym materiałem i w zasadzie, kurwa, to nie wiem czy oni jeszcze istnieją.. A ja walczę o te koncerty..

Z Q. mam kontakt sporadyczny. Od 5 dni cisza. Dzisiaj zagaił na FB, w charakterystyczny dla siebie sposób. Posiadam sporo przemyśleń na ten temat. Różnorakiego rodzaju. Gdy się tak obiektywnie zastanowić to wszystko, co robi lub czego nie robi Q. jest uzasadnione. Na fakcie, że telefonuje zbudowałam sobie małą nadzieję na.. hmm.. no właśnie.. Nie wiem.. zakochanie? Na romans, nie opierający się tylko i wyłącznie na sporadycznym i przypadkowym seksie po alko? Nie wiem...
Za 10 dni jadę do Poznania. Na tym etapie wystarczyłaby świadomość, że oboje chcemy się spotkać i spędzić ze sobą czas. I tyle. Jeśli pojadę bez pewności, że tak się stanie, a w finale nawet się nie zobaczymy to będzie pewnego rodzaju porażka, odrzucenie.. Chyba nigdy nie pozbędę się tego mechanizmu oceniania sytuacji we własnym kontekście..

Pieprzony telefon wyświetla mi ograniczoną dostępność...
 "tylko połączenia alarmowe"

Potrzebuję Go

niedziela, 17 lutego 2013

17 lutego

To był ciekawy dyżur.. Szczególnie moje poczynania oceniam jako wiekopomne..

Wczoraj, prowadząc Borysa Szyca do makijażystki wpadłam na szklany stół, co usłyszeli wszyscy w studio.. Sądzę, że sam 'zainteresowany' pomyślał, że to na okoliczność wielkiego wrażenia jakie zrobił na pindzi z telewizji..
Dzisiaj natomiast, zapytana przez menadżera zespołu The Trash "ilu chłopaków z zespołu będzie zapiętych do rozmowy", odpowiedziałam "nie wiem ilu mi się do tego czasu uda"..

Również nasza redakcyjna stażystka obdarzyła mnie ciekawym spostrzeżeniem:
- Kiedyś, za waszych czasów, to była prawdziwa muzyka... Niemen, Grechuta...

Także tak...

PS. Syn obchodzi 14 urodziny. Właśnie odbywa się konsumpcja pizzy i innych chipsów w towarzystwie 6 zaproszonych osób w podobnym wieku. A ja siedzę z Chru w pokoju obok i jednym okiem oglądam "Notting Hill".. W moim życiu osobistym cisza, żadnego nadawania, żadnego odbioru..

czwartek, 14 lutego 2013

14 lutego

Jebane Walentynki..
Teoretycznie na nic nie liczyłam, ale myślałam..
Anarchista..
A może po prostu nie mamy tu do czynienia z jakimkolwiek górnolotnym kontekstem..
I ktoś to wreszcie zrozumiał..
Mam tyle do zrobienia.. nie chce mi się..

poniedziałek, 11 lutego 2013

11 lutego

Weekend co się zowie.

W sobotę około południa dzwonił Q.
- Cześć.... co robisz..?
- Kręcę loka
- Dopiero wstałaś??
- Bardzo śmieszne! :-)
itd.

Potem wyprawa przez śniegi i mrozy do przyjaciół. Akurat znajomy, profesjonalny fotograf, robił im zdjęcia. Spontanicznie ja również zostałam uchwycona niby ten koń w galopie..
Potem odbyło się picie wina, palenie sziszy, puszczanie klipów z YT, a - gdy nasze dziewczyny poszły spać - projekcja na ścianie filmu "Wielki błękit". Współoglądający odpłynęli, a ja zostałam sama, upajając się zarówno plenerami, postaciami jak i historią. To było piękne!

W niedzielę powrót do domu, szybka kąpiel, prasowanie i podróż do Łodzi. TFA mieli tam zagrać swój (mój) pierwszy koncert. Strasznie się denerwowałam. Czułam ogromną odpowiedzialność. Jakbym mogła bezpośrednio wpłynąć na potencjalną widownię.. Wsumie przyszło 40 osób, co podobno jest w tym mieście/klubie/porze dużym osiągnięciem. Przez cały koncert uśmiech nie opuszczał mojej prawie 36-letniej twarzy.  Zadedykowano mi również jeden z utworów. "Dla kobiety, dzięki której tu jesteśmy i dzięki której możecie nas posłuchać - naszej menadżerki Darii, stoi tam, brawa dla niej!". Wszyscy się odwrócili w moją stronę i zaczęli klaskać. Speszyłam się..
Słuchając muzyki, widząc jak reaguje publiczność, jak zespół wraca na scenę na drugi bis.. byłam po prostu szczęśliwa! PS. Sprzedaliśmy też 10 płyt! :-) Chłopaki pojechali spać do mojego ExH, ja z P., Chru i Miłem ruszyłam autem do Warszawy. Poszłam spać około 2.00, rano pobudka i do fabryki po urlopie.

A tak w ogóle to po koncercie zadzwonił Q. W sumie padło parę zdań, które nie są tak do końca częścią naszych standardowych, alternatywnych rozmów. Powiedział, że bardzo się cieszy, że koncert "Twarożku" się udał; że widzi jak się o niego martwię; (po mojej dłuższej pauzie) jesteś smutna..?
No nie wiem. Był po prostu bliżej. To chyba dlatego, żegnając się z nim, zamiast klasycznej formy jego imienia spontanicznie użyłam zdrobnienia.. Hmm...

(Chwila dygresji w temacie ostatniego akapitu:
Moje "wyłapywanie" niuansów z rozmów z Q może się wydać zabawne, ale te drobiazgi cieszą mnie bardziej niż jakiekolwiek potencjalne deklaracje.
P. jak tylko zaczął, mówił do mnie wyłącznie z wielkiej litery i pisał "stepy akermańskie" by dać wyraz swym wielkim uczuciom oraz mej niesłychanej urodzie i wadze mojej obecności w jego życiu. TO BYŁO CHOLERNIE MĘCZĄCE. Jak slogany reklamowe nie mające prawdziwej wartości. Wydmuszka. Przez to wszystko bolało jeszcze bardziej..
I chyba dlatego teraz ocieplam się takimi małymi łatkami z pluszu...)

Na szczęście w pracy jest spokojnie. Wkrótce wychodzę i pędze do klubu na próbę chłopaków. Przejrzałam internet, informacja o koncercie pojawiła się w wielu miejscach. Tak bardzo chciałabym, żeby się dziś udało!!

W jednym uchu słuchawka, a w niej Keith Jarret, koncert z 1975r. Najbardziej namiętna jest miłość neofity..

sobota, 9 lutego 2013

9 lutego


Kiedy w końcu w małej torbie
trafisz na mnie przez przypadek
znajdziesz adres i telefon
i jak mucha w budyń wpadniesz
pozwolę chodzić po mojej głowie
tylko tobie, tylko tobie

Sanki narty łyżwy słońce
niekończące się promocje
sklepy półki telewizor
tylko tobie, tylko tobie
tylko tobie, tylko tobie
tylko tobie, tylko tobie

Wszystkie wschody i zachody
wszystkie zmierzchy i poranki
słowa co ugrzęzły w gardle

Wszystkie sprawy czarodziejów
cały piasek prosto z Helu
wiersze których nie napiszę
wszystkie moje siedem życzeń
kiedy w końcu wreszcie je wypowiem
tylko tobie, tylko tobie

Wszystko co się może przyśnić
kolorowe kwiaty wiśni
ukradzione echo z lasu
moje nie wiem i brak czasu
podwieczorki gdzieś nad rzeką
i wyjazdy za daleko
głupie telefony, głuche
i to co uciekło uchem
me ucieczki, Twoje dzieci
wszystkie nagle ważne rzeczy

wszystkie wstydy i zachwyty
wszystkie trzaski czarnej płyty
słowa co ugrzęzły w gardle
szepty co ucichły nagle
wszystkie wstydy i zachwyty
wszystkie trzaski czarnej płyty
tylko tobie, tylko tobie
tylko tobie


Podoba mi się od pierwszego przesłuchania, ale z czasem i tekstem coraz bardziej.

piątek, 8 lutego 2013

8 lutego


Udało mi się dziś koło południa, mimochodem, załatwić chłopakom (TFA) kolejny koncert i to za jakąś tam stawkę! 2 marca w ... Poznaniu. Ja nic nie wiem, to się stało trochę poza mną! Dziękuję komu tam powinnam :-) Czy to będą moje trzecie jednodniowe wakacje w ostatnim czasie? W sumie przez te kilka tygodni wszystko może się zdarzyć. 

A! Zadzwonił.. W sumie dzwonił dzisiaj trzy razy.. Nic nie kumam. Ktoś kuma??



czwartek, 7 lutego 2013

7 lutego wieczorem

Zostało dzisiaj zatelefonowane około 14.00. "Cześć. Oddzwaniam" - powiedział i sam się zaśmiał.. A ja byłam u przyjaciółki i - sorry, nie mogłam rozmawiać. Nie żałuję. Po prostu chciałabym żeby zadzwonił znowu ... teraz, zaraz.. Pewnie się gdzieś łajdaczy, jak każdy normalny chłopak w jego wieku o tej porze wieczoru.. Goł Planet!

Założyłam również incognito profil na FB, tzw. społecznościowy. Ponieważ drugim adminem będzie moja droga koleżanka Brzo, a obiecałam jej, że o fakcie będziemy wiedziały tylko my dwie, nic nie napiszę. Trochę sobie obiecuję po tej działalności. Nie chodzi mi o wymierne korzyści, po prostu - fajnie jest mówić i pisać to, co się naprawdę myśli.

Miód pitny mi się skończył. Idę po nalewkę z ironii..
Mocna, szmata..


7 lutego

A tak w ogóle to mi się wspaniale funkcjonuje bez zakładu pracy. Czuję się poniekąd sobą oraz na te kilka dni postanowiłam zupełnie zrezygnować z kontaktu ze służbowym mailem. Trudno, najwyżej będę odkręcać..

Doszłam dziś do wniosku, że w tej mojej głowie mieści się niezliczona ilość rzeczy. Na poziomie podstawowym jest to praca, dzieci, dwa zespoły, Agatka i Q. Między tymi zasadniczymi zagadnieniami fruwają przyjaciele, muzyka, film, jakieś marzenia, prośby do nie wiadomo kogo żeby się jakoś układało i żeby płynność finansowa tworzyła ze mną związek długi i szczęśliwy.. Teoretycznie nie dzieje się nic epokowego, a ja mam wrażenie, że żyję - w pewnym sensie - pełnią życia. Wszystko, czego doświadczam kontempluje, przeżywam, wącham i emocjonalnie zapamiętuje. Czekam z utęsknieniem na wiosnę i lato. Zamierzam wykorzystywać z premedytacją wszystkie wolne (również od Chru) dni czy wieczory. Chciałabym chodzić nocą po mieście i czekać na pierwsze tramwaje.. Jeść jeszcze gorące bułki i pić ciepłe mleko.. I całować się z kimś na ławce nad Wisłą..

Siedzę w szlafroku i marzną mi stopy. Klocki porozrzucane po podłodze. Telefon mnie ignoruje. Czy ktoś o mnie myśli..?

Jak się nie ma co się lubi to się niczego nie lubi..

Taki lajf, dziwko

środa, 6 lutego 2013

6 lutego wieczorem

Żesz cholera jasna.. Ile można myśleć o jednym kolesiu, który nie oddzwonił od soboty, nie napisał smsa i nie kontaktuje się na FB (a na nim siedzi)?
Role epizodyczne się zdarzają. Ogarnij się babo!

6 lutego

Taki zwykły wtorek, a mimochodem tyle się wydarzyło.. Nic wiekopomnego, po prostu.. urlop.

Mił pojechał z P. do Szklarskiej. Well..
Zrobiłam obiad.
Zrobiłam pranie. Rozwiesiłam.
Odprowadziłam Chru do przedszkola.
Pojechałam do Min.Kultury pogadać z panem rzecznikiem. Miły człowiek, ale kompletnie bezużyteczny..
Poszłam na spacer po Krakowskim Przedmieściu. Zmarzłam.
Wypiłam kawę.
Odkryłam blog "mam wątpliwość" Radomskiej.
Byłam w Vero Modzie i sklepie z ciuchami Insomni. Szkoda, że mnie na nic nie stać..
Zmarzłam jeszcze bardziej.
Odebrałam Chru z przedszkola.
Zjadłam obiad.
Zaczęłam sprzątać.
Sprzątałam.. prawie posprzątałam..
Wykąpałam Chru.
Przyszła Misia.
Nie odebrałam telefonu od Tomka z zespołu T.
Zajęłam się Chru i rozmową z Misią.
Chru usnęła.
Opowiedziałam Misi o Q.
Misia poszła do domu, usiadłam do komputera.

W między czasie szereg informacji o Agacie. Jakiś strzępów, przekazów z drugiej i trzeciej ręki. Same złe wiadomości..

Oprócz tego myślę o Q. Spontanicznym odruchem zadzwoniłam do niego w sobotę. Nie odebrał. Nie oddzwonił. Nie odezwał się. Nie będę próbowała ponownie.

Jezu, jakieś krzyki na klatce...