poniedziałek, 25 lutego 2013

5 czerwca 2009r.

„Dom nad porami roku
dom dzieci zwierząt i jabłek
kwadrat pustej przestrzeni
pod nieobecną gwiazdą

dom był lunetą dzieciństwa
dom był skórą wzruszenia
policzkiem siostry
gałęzią drzewa..”

Zbigniew Herbert „Dom” (fragment)


            Tego dnia mama zarządziła przestawianie mebli. Mieszkanie było maleńkie. Składało się z przechodniej kuchni i niewielkiego pokoju, w którym musieliśmy się zmieścić w czwórkę. Do niedawna było nas pięcioro, ale rodzice zdecydowali, że dorastający owczarek niemiecki zabiera zbyt dużo – i tak już maksymalnie wykorzystywanej – przestrzeni życiowej. Któregoś ranka tata po prostu wyszedł z sunią na spacer i wrócił sam. Słyszałam potem jak tłumaczył komuś z rodziny, iż sprzedał ją milicjantowi, który potrzebował psa do wyszkolenia.
            Po pięciu godzinach zmagań skończyliśmy sprzątać. Segment na wysoki połysk stanął pośrodku pokoju. Szafa prostopadle do niego i ściany. Dzięki temu powstał drugi maleńki pokoik, w którym zmieściło się tylko łóżko. Miał służyć mi i bratu za sypialnię. Był ciemny, ponury i otoczony pilśniowymi plecami mebli.
            Tymczasem mijał marzec i zbliżała się moja pierwsza komunia. W tygodniu pojechaliśmy z rodzicami kupić sukienkę. Sklep z akcesoriami komunijnymi znajdował się w głębi podwórka. Typowa „studnia” w zabudowanym kamienicami centrum miasta. Padał deszcz i buty miałam mokre od błota.  Szłam z mamą za rękę. Nagle, kątem oka dostrzegłam kolorową wystawę, a na niej płyty analogowe, kasety, instrumenty muzyczne i plakaty z wizerunkami popularnych wówczas artystów. Najpiękniejszy przedstawiał całą postać mężczyzny ubranego w niebieski strój dżinsowy i białe tenisówki. Znałam wszystkie jego piosenki i często śpiewałam je na imieninach u babci. Nawet moja mama skrycie się w nim „podkochiwała”. Całym swoim dziewięcioletnim sercem zapragnęłam mieć ten plakat. Przestała mnie interesować sukienka, buty, wianek.. wszystko! Byłam pewna, że w portfelu opiekunów znajduje się odliczona kwota pieniędzy, bez zapasu na niespodziewane luksusy. Jednocześnie wiedziałam, iż jeśli przekonam tatę, on wstawi się za mną u mamy i może.. jakimś cudem.. Ledwo przetrwałam przymiarkę stroju, z dużym wysiłkiem nakładałam na głowę kolejne stroiki. To nie Jezusa miałam w sercu, tylko tego mężczyznę w białych tenisówkach!
Mama została w sklepie aby dokończyć wybieranie niezbędnych drobiazgów. Tata wyszedł na zewnątrz zapalić. Poszłam z nim i zaciągnęłam przed wystawę. Wskazałam plakat i nieśmiało wspomniałam o swojej potrzebie. Wiedziałam, że jeśli ktoś mnie zrozumie, to tylko on. Zachęcona milczącym brakiem sprzeciwu zaczęłam mówić. Zaręczyłam, iż w sytuacji gdybym mogła dostać taki plakat, zrzeknę się wszystkich długopisów i temperówek, które tata zwykle kupował mi po kolejnej wizycie w gabinecie zabiegowym, gdy chorowałam i musiałam dostawać zastrzyki. Słuchał, uśmiechając się. Po czym zgasił papieros, wszedł do sklepu i za kilka minut wrócił, dzierżąc w dłoni znacznej długości tubę. Wręczył mi ją bez słowa, a ja oniemiałam ze szczęścia rozumiejąc, że wewnątrz znajduje się mój bezcenny skarb. Nie wiem czy naprawdę, czy tylko mój dziewięcioletni świat nagle wypiękniał. Nawet niekoniecznie zadowolona z tego zakupu mama nie była w stanie popsuć jego urody. Wracaliśmy do domu obładowani kilkoma torbami, w których spoczywały pierwsze atrybuty religijnej kobiecości, a ja myślałam tylko o jednym – czy dla czegoś tak pięknego znajdzie się miejsce w naszym mieszkaniu.
Dotarliśmy zmęczeni i zmarznięci. Rodzice zajęli się przygotowywaniem kolacji, a ja weszłam do ciemnego pokoiku i położyłam tubę na łóżku. Odchyliłam wieczko i delikatnie wysunęłam papierowy rulon. Rozwinęłam go powoli, by móc napawać się  widokiem najpiękniejszego (prócz mojego taty) mężczyzny na świecie. Jak bardzo odróżniał się od burych ścian, które otaczały mnie z każdej strony. Postanowiłam podjąć szybką decyzję. Korzystając z tego, że pozostali domownicy krzątali się po kuchni, podeszłam do komody rodziców, wysunęłam szufladę i zaczęłam szperać w jej zawartości. Ugrzęzłam w niej po łokcie, ale znalazłam to, czego szukałam – cztery pinezki. Wróciłam do siebie, podniosłam plakat (był ode mnie półtora raza szerszy i wyższy), weszłam na łóżko, wspięłam się na palce i z całej siły wcisnęłam pierwszą pinezkę w prawy górny róg zdjęcia. Płyta pilśniowa szafy stawiała zdecydowany opór. Nie zrażona tym faktem dokończyłam dzieła. Po chwili stanęłam na podłodze i podziwiałam widok.
Był piękny i uśmiechał się tylko do mnie. Tak rzadko coś działo się tylko dla mnie.
Tata zajrzał do pokoiku, popatrzył na efekt wysiłków córki i bez słowa docisnął odstające pinezki. Mrugnął okiem porozumiewawczo, a ja ucałowałam go mocno w policzek. Mama dowiedziała się o wszystkim na drugi dzień rano. Nie skomentowała. Bywała taka pragmatyczna, może to dlatego, że rzadko odrywała się od codziennych obowiązków..? Choć dam sobie rękę uciąć, iż widok tego mężczyzny jej również sprawił sporą przyjemność. I może jej też wydało się, że ten uśmiech jest tylko dla niej..?
            Plakat wisiał na plecach szafy jeszcze kilka miesięcy. Do momentu, gdy przeprowadziliśmy się do kolejnego małego mieszkania. Minęło wiele lat. Przestałam śpiewać piosenki Shakin' Stevensa, mamy już nie ma, tata zamienia się w pogodnego starszego pana. Odtąd nieco odważniej wyrażam swoje potrzeby, ale realizacja niewielu z nich dostarczyła mi tyle radości, ile ten kawałek papieru z nadrukowanym wizerunkiem piosenkarza, który pewnego dnia pojawił się w naszym pierwszym domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz