poniedziałek, 11 lutego 2013

11 lutego

Weekend co się zowie.

W sobotę około południa dzwonił Q.
- Cześć.... co robisz..?
- Kręcę loka
- Dopiero wstałaś??
- Bardzo śmieszne! :-)
itd.

Potem wyprawa przez śniegi i mrozy do przyjaciół. Akurat znajomy, profesjonalny fotograf, robił im zdjęcia. Spontanicznie ja również zostałam uchwycona niby ten koń w galopie..
Potem odbyło się picie wina, palenie sziszy, puszczanie klipów z YT, a - gdy nasze dziewczyny poszły spać - projekcja na ścianie filmu "Wielki błękit". Współoglądający odpłynęli, a ja zostałam sama, upajając się zarówno plenerami, postaciami jak i historią. To było piękne!

W niedzielę powrót do domu, szybka kąpiel, prasowanie i podróż do Łodzi. TFA mieli tam zagrać swój (mój) pierwszy koncert. Strasznie się denerwowałam. Czułam ogromną odpowiedzialność. Jakbym mogła bezpośrednio wpłynąć na potencjalną widownię.. Wsumie przyszło 40 osób, co podobno jest w tym mieście/klubie/porze dużym osiągnięciem. Przez cały koncert uśmiech nie opuszczał mojej prawie 36-letniej twarzy.  Zadedykowano mi również jeden z utworów. "Dla kobiety, dzięki której tu jesteśmy i dzięki której możecie nas posłuchać - naszej menadżerki Darii, stoi tam, brawa dla niej!". Wszyscy się odwrócili w moją stronę i zaczęli klaskać. Speszyłam się..
Słuchając muzyki, widząc jak reaguje publiczność, jak zespół wraca na scenę na drugi bis.. byłam po prostu szczęśliwa! PS. Sprzedaliśmy też 10 płyt! :-) Chłopaki pojechali spać do mojego ExH, ja z P., Chru i Miłem ruszyłam autem do Warszawy. Poszłam spać około 2.00, rano pobudka i do fabryki po urlopie.

A tak w ogóle to po koncercie zadzwonił Q. W sumie padło parę zdań, które nie są tak do końca częścią naszych standardowych, alternatywnych rozmów. Powiedział, że bardzo się cieszy, że koncert "Twarożku" się udał; że widzi jak się o niego martwię; (po mojej dłuższej pauzie) jesteś smutna..?
No nie wiem. Był po prostu bliżej. To chyba dlatego, żegnając się z nim, zamiast klasycznej formy jego imienia spontanicznie użyłam zdrobnienia.. Hmm...

(Chwila dygresji w temacie ostatniego akapitu:
Moje "wyłapywanie" niuansów z rozmów z Q może się wydać zabawne, ale te drobiazgi cieszą mnie bardziej niż jakiekolwiek potencjalne deklaracje.
P. jak tylko zaczął, mówił do mnie wyłącznie z wielkiej litery i pisał "stepy akermańskie" by dać wyraz swym wielkim uczuciom oraz mej niesłychanej urodzie i wadze mojej obecności w jego życiu. TO BYŁO CHOLERNIE MĘCZĄCE. Jak slogany reklamowe nie mające prawdziwej wartości. Wydmuszka. Przez to wszystko bolało jeszcze bardziej..
I chyba dlatego teraz ocieplam się takimi małymi łatkami z pluszu...)

Na szczęście w pracy jest spokojnie. Wkrótce wychodzę i pędze do klubu na próbę chłopaków. Przejrzałam internet, informacja o koncercie pojawiła się w wielu miejscach. Tak bardzo chciałabym, żeby się dziś udało!!

W jednym uchu słuchawka, a w niej Keith Jarret, koncert z 1975r. Najbardziej namiętna jest miłość neofity..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz