poniedziałek, 22 lipca 2013

22 lipca. Co za...

..(c)hujowy dzień...
niech go (c)huj strzeli i mu podobnych i niech znikną na zawsze..
Oblepił mnie dzisiaj, oddychać nie sposób, nawet przez pory w skórze.

O sytuacji z mieszkaniem mam się dowiedzieć za około tydzień. Nie przeszkodziło mi to jednak odebrać jakąś godzinę temu domofonu i zmierzyć się z pytaniem "Nazywam się... i pracuję w firmie Home Broker. Mamy podpisaną umowę na sprzedaż mieszkania, a nie wiem czy to wciąż aktualne bo nie można się do państwa dodzwonić...". Kurwa...

R. (jak pamiętamy - przez ostatnie 7 dni pojedynczy sms i to w odpowiedzi na mój..) napisał mi dziś krótki mail (zaczynając - przyznaję - uroczo tzn. "Smoluszku" ), że dopadł go jakiś wirus oraz "odezwę się gdy formy mi przybędzie. Do miłego". Żadnego "ale napisz co u Ciebie" lub "czy u Ciebie wszystko w porządku?". Cokolwiek, co świadczyłoby, że to go jakoś interesuje, że to nie jest tylko uprzejma informacja, ale jakiś.. kurwa... no nie wiem.. elektroniczny zamiennik spotkania, które dziś nie może się zdarzyć. Początek wymiany kilku wiadomości... Ja już nie mówię o zwykłej rozmowie telefonicznej! Nie. Mnie tam, w jego głowie, w ogóle nie ma. Jestem gdy czas sprzyja, gdy przychodzi ochota, gdy zatęskni za bliskością.. Odpisałam, że forma maila jest tak zamknięta, iż - zamiast zapytać czy mogę mu jakoś pomóc lub napisać co u mnie - mogę go tylko przyjąć do wiadomości. Kurwa... Pomyślałam wczoraj, że przy najbliższej okazji zapytam go, czy ten coraz rzadszy kontakt to po to by mnie od siebie odzwyczaić? Chodzi o zachowanie pierdolonego bezpiecznego dystansu? A może "wyciszamy" tę nieokreśloną żadnym słowem relację...? To wspaniałe być takim w dupę konsekwentnym..  Od dwóch dni oglądam stare odcinki "Seksu w wielkim mieście" i co wyłowiłam? Że niemal każdy facet, którego spotykają bohaterki, po spędzonej z nimi nocy pyta "Widzimy się wieczorem?"..

No mam taki moment, że mogłabym pójść do łóżka z kimkolwiek.. mogłabym nawet do Remika zadzwonić, kurwa..

I katuję się The National "I don't wanna get over you...". Nuciłam to sobie tydzień temu, przytulając do wiadomo kogo...

Księżna Kate właśnie urodziła. Świat zamarł i jednocześnie posrał się z wrażenia..

Jedyne ziarnko cukru w tej (c)hujozie to wizyta u profesora gin-onkologa w Łodzi. Daje bowiem nadzieję, że Mart nie musi być ciężko chora, lub tą chorobą bezpośrednio zagrożona..

Zanim pojechałyśmy do lekarza poszłam do mamy na cmentarz.. Poprosiłam ją żeby mi jakoś pomogła. Żeby nie zabierała Mart do siebie, żeby z mieszkaniem się wyjaśniło (pozytywnie...) i żeby Rafał zmienił zdanie.. Trochę za dużo życzeń jak na pierwszy raz... Chyba nie wypada..

Pełnia..

PS. Bo co?! Bo powiedziałam głośno, że jestem szczęśliwa? Że jest mi dobrze?! :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz