Dziwnie jakoś..
W piątek wieczorem odezwał się do mnie J. To taka moja miłość/namiętność, którą zostawiłam dla P. Widzieliśmy się z J. w sierpniu ubiegłego roku i chyba trochę tego żałowałam. Wydał mi się w trakcie tego spotkania człowiekiem zmęczonym swoimi kłopotami finansowymi (brak pracy), rodzinnymi (sporadyczny kontakt z dorosłym synem) i osobistymi (jego "przyjaciele" mają po dwadzieścia kilka lat, nie jest z nikim związany). Poza tym - albo zapomniałam, albo kiedyś mi to nie przeszkadzało - bez przerwy mówił... Nawet gdy zadawał mi pytanie, wtrącał się po moich dwóch zdaniach i w zasadzie zmieniał temat.. Rzucił też "bo wiesz, ja Cię bardzo kochałem i chyba nie do końca mi przeszło..". Po tym spotkaniu zadzwoniłam do niego w jego urodziny, później napisałam kilka smsów (nie dotarły) oraz na FB (bez odzewu). Na początku grudnia zauważyłam, że dodał na swoim profilu informację o miejscu pracy. Skomentowałam ten fakt. Również cisza. W końcu, przed świętami ruszyłam z gmail'em. Żadnej odpowiedzi.. Do piątku.
W zasadzie kładłam się już spać, gdy zobaczyłam na telefonie, że napisał. "Rozmawialiśmy" około godziny. W sobotę też. Po południu i wieczorem. Powiedziałam mu o rozstaniu z P. Zapytał mnie nawet o to jak sobie radzę itd. Kilka razy naprawdę się na niego wkurzyłam. Po pierwsze: wydaje mu się, że mnie zna. Po drugie: ma wrażenie, że się świetnie rozumiemy. Po trzecie: bardzo chciałby żebyśmy byli w kontakcie. Irytował mnie tą swoją "wszechwiedzą" na temat życia i tego, co się ludziom przytrafia. Na domiar złego, mając 50 lat używa słownictwa nastolatków! Jakieś zdrobnienia, przekręcenia, kolo-luzak na maaaaksa.. Na dobranoc "papatki i przytulkowania". Jezu, co to jest w ogóle??! Dowiedziałam się również, że ma mi tyle do opowiedzenia! Całe szczęście, że chat polega na pisaniu, a nie stricte na mówieniu, bo prawdopodobnie nie dałby mi dojść do słowa.. Wreszcie nie wytrzymałam i napisałam, że ja naprawdę nie jestem taka sama jak 7 lat temu, i że niewiele o mnie wie, że mam w głowie "Mordor" oraz nie sądzę, że potrafię spełnić jego oczekiwania, a ja sama nie oczekuję niczego. Zaoferował pomoc w wychodzeniu z "Mordoru", ale wyraźnie zaoponowałam i podziękowałam za dobre chęci. No tego mi jeszcze potrzeba.. ?! Wycofał się z deklaracji, wkrótce potem pożegnaliśmy się.. Miałam poczucie straconych dwóch godzin. Nie chcę po raz kolejny być niczyją "terapią", albo "jedynym sensem życia", tzn. obietnicą wyżej wymienionych.
Najdziwniejsze jest to, że pół roku, które spędziłam z J. kilka lat temu był najfajniejszym czasem "związkowym" w moim życiu. W skrócie - J. był inteligentny, mądry, zabawny, opiekuńczy, troskliwy, grał na gitarze i śpiewał, doskonale gotował i sprawił, że poczułam się w łóżku 100 % kobietą.. a nawet - zważywszy na to, jak bosko nam było - 1000%... Teraz mnie drażni. Gdzieś w głębi duszy wiem, że to nie do końca jego wina. To ja dostaję podświadomie wścieku na myśl o jakiejkolwiek zażyłości psychiczno - emocjonalnej. Jedyne, na co ewentualnie byłoby mnie stać to seks. Nigdy nie sądziłam, że dojdę do takiego momentu w życiu..
Poszłam spać koło północy, nie nastawiałam zegarka, bo i po co.. Obudziłam się po jedenastu godzinach!! Półprzytomna uświadomiłam sobie, że o 11.00 jestem umówiona na śniadanie w Lenivcu. Wyszłam z domu po 40 minutach! Konsumpcja przebiegała w przemiłym i światowym (wokalistka, nowa jurorka X-Factor) towarzystwie. Piliśmy nawet szampana..
Wieczorem M. przywiózł Miła. Postanowiłam dokończyć rozmowę z czwartku. M. jest w bardzo kiepskiej sytuacji finansowej. Nie jest w stanie przelewać mi alimentów. Postanowiłam zawiesić na trzy miesiące ubezpieczenie w Avivie, bo płacę je właśnie z tego, co daje mi M. Jutro spróbuję to załatwić. Przez te trzy miesiące nie dostaję alimentów. Potem zobaczymy..może mi się polepszy sytuacja, może jemu. Powiedziałam, żeby się nie martwił. Nic mi nie będzie winien, zaczniemy od zera.. Obejrzeliśmy "Notting Hill" i rzucaliśmy się skarpetkami Chru. Mała śmiała się i biegała między naszą trójką. Mam wrażenie, że M. był tym wszystkim wzruszony. Zapakowałam mu leczo, które zostało po kolacji. Uścisnął mnie mocno. Tak się chyba zachowują przyjaciele, a nie byli małżonkowie, prawda..?
Dziwny weekend...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz