poniedziałek, 2 stycznia 2012

2 stycznia

Ostatni weekend 2011.

Tak się niespodziewanie złożyło, że w piątek wybrałam się do kina (i to z byłym mężem). W zasadzie zrobiłam sobie prezent na koniec roku, bo o "Drive" słyszałam dużo dobrego, a i to, co zobaczyłam w internecie zachęcało do pójścia na seans. Ostatnim rzutem na taśmę.. Zauroczona subtelnością, zaskoczona naturalizmem, urzeczona zgrabnym połączeniem obrazu i dźwięku, trzymana w napięciu.. Jak ja to lubię!!
http://www.youtube.com/watch?v=P83q-HOYAMc&feature=related



Sylwester w domu, przy zapiekance z brokułami, lodach nuggatowych (za słodkie!), chipsach i szampanie Piccolo. Chru poszła spać. Po 23.00 zaczęliśmy sobie z Miłem odtwarzać na YouTubie różne teledyski oraz tańczyć. Rick Astley i Milli Vanilli oraz Rihanna i Shakira, to właśnie oni/one stały się naszymi bezpośrednimi choreograficznymi inspiracjami..no i jeszcze Eminem, z tym swoim wiecznym zatwardzeniem wypisanym na twarzy. Ech, zabawa! W Nowy Rok wkroczyliśmy "Paradise" Coldplay i spontanicznym toastem mojego syna "No, to za bezpieczny weekend, Władziu", po którym straciłam wenę w temacie życzeń.. Ucałowaliśmy śpiącą Chru ("Wszystkiego najlepszego w nowym roku, Puć" dodał, całując miękki policzek siostry, starszy brat) i rozeszliśmy się do swoich kwater.

Dziwny to był rok..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz