Od rana kwas. Kontakt z P. w tak dobrze znanym "stylu". I na koniec pytania z gatunku "a dlaczego nie możesz mi tego wyjaśnić?". Oddycham i wmawiam sobie "Nie daj się sprowokować. Już niczego nie musisz. On za chwilę zniknie. Już z nim nie jesteś. Zaciśnij zęby".. Czuję się jak dmuchana zabawka (ale nie lala), którą ktoś potraktował szpilką..
Na dodatek doczytałam gdzieś, że Jerzy Stuhr ma raka krtani i przełyku. Okazało się na początku listopada, a ja w tym całym zamieszaniu z przeprowadzką i P. zarejestrowałam jedynie "chorobę laryngologiczną". Ostatnio czytałam wywiad z p. Stuhrem w którym mówił, że nie czuje się potrzebny młodym ludziom, kształconym w akademii teatralnej. Że nie chcą korzystać z jego wiedzy, doświadczenia.. Że jest ono zupełnie nieprzydatne. A sam występuje trochę w charakterze eksponatu muzealnego. Kuźwa.. No od kogo czerpać, brać pełnymi rękami, spijać łapczywie, jak nie od takich autorytetów??
Wlazłam do środka i dziś nie wychodzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz