dom dzieci zwierząt i jabłek
kwadrat pustej przestrzeni
pod nieobecną gwiazdą
dom był lunetą dzieciństwa
dom był skórą wzruszenia
policzkiem siostry
gałęzią drzewa..”
Zbigniew Herbert „Dom” (fragment)
Tego dnia
mama zarządziła przestawianie mebli. Mieszkanie było maleńkie. Składało się z
przechodniej kuchni i niewielkiego pokoju, w którym musieliśmy się zmieścić w
czwórkę. Do niedawna było nas pięcioro, ale rodzice zdecydowali, że dorastający
owczarek niemiecki zabiera zbyt dużo – i tak już maksymalnie wykorzystywanej –
przestrzeni życiowej. Któregoś ranka tata po prostu wyszedł z sunią na spacer i
wrócił sam. Słyszałam potem jak tłumaczył komuś z rodziny, iż sprzedał ją
milicjantowi, który potrzebował psa do wyszkolenia.
Po pięciu
godzinach zmagań skończyliśmy sprzątać. Segment na wysoki połysk stanął
pośrodku pokoju. Szafa prostopadle do niego i ściany. Dzięki temu powstał drugi
maleńki pokoik, w którym zmieściło się tylko łóżko. Miał służyć mi i bratu za
sypialnię. Był ciemny, ponury i otoczony pilśniowymi plecami mebli.
Tymczasem
mijał marzec i zbliżała się moja pierwsza komunia. W tygodniu pojechaliśmy z
rodzicami kupić sukienkę. Sklep z akcesoriami komunijnymi znajdował się w głębi
podwórka. Typowa „studnia” w zabudowanym kamienicami centrum miasta. Padał
deszcz i buty miałam mokre od błota.
Szłam z mamą za rękę. Nagle, kątem oka dostrzegłam kolorową wystawę, a
na niej płyty analogowe, kasety, instrumenty muzyczne i plakaty z wizerunkami
popularnych wówczas artystów. Najpiękniejszy przedstawiał całą postać mężczyzny
ubranego w niebieski strój dżinsowy i białe tenisówki. Znałam wszystkie jego
piosenki i często śpiewałam je na imieninach u babci. Nawet moja mama skrycie
się w nim „podkochiwała”. Całym swoim dziewięcioletnim sercem zapragnęłam mieć
ten plakat. Przestała mnie interesować sukienka, buty, wianek.. wszystko! Byłam
pewna, że w portfelu opiekunów znajduje się odliczona kwota pieniędzy, bez
zapasu na niespodziewane luksusy. Jednocześnie wiedziałam, iż jeśli przekonam tatę,
on wstawi się za mną u mamy i może.. jakimś cudem.. Ledwo przetrwałam
przymiarkę stroju, z dużym wysiłkiem nakładałam na głowę kolejne stroiki. To
nie Jezusa miałam w sercu, tylko tego mężczyznę w białych tenisówkach!
Mama została w sklepie aby dokończyć wybieranie niezbędnych
drobiazgów. Tata wyszedł na zewnątrz zapalić. Poszłam z nim i zaciągnęłam przed
wystawę. Wskazałam plakat i nieśmiało wspomniałam o swojej potrzebie.
Wiedziałam, że jeśli ktoś mnie zrozumie, to tylko on. Zachęcona milczącym brakiem
sprzeciwu zaczęłam mówić. Zaręczyłam, iż w sytuacji gdybym mogła dostać taki
plakat, zrzeknę się wszystkich długopisów i temperówek, które tata zwykle
kupował mi po kolejnej wizycie w gabinecie zabiegowym, gdy chorowałam i
musiałam dostawać zastrzyki. Słuchał, uśmiechając się. Po czym zgasił papieros,
wszedł do sklepu i za kilka minut wrócił, dzierżąc w dłoni znacznej długości
tubę. Wręczył mi ją bez słowa, a ja oniemiałam ze szczęścia rozumiejąc, że
wewnątrz znajduje się mój bezcenny skarb. Nie wiem czy naprawdę, czy tylko mój
dziewięcioletni świat nagle wypiękniał. Nawet niekoniecznie zadowolona z tego
zakupu mama nie była w stanie popsuć jego urody. Wracaliśmy do domu obładowani
kilkoma torbami, w których spoczywały pierwsze atrybuty religijnej kobiecości,
a ja myślałam tylko o jednym – czy dla czegoś tak pięknego znajdzie się miejsce
w naszym mieszkaniu.
Dotarliśmy zmęczeni i zmarznięci. Rodzice zajęli się
przygotowywaniem kolacji, a ja weszłam do ciemnego pokoiku i położyłam tubę na
łóżku. Odchyliłam wieczko i delikatnie wysunęłam papierowy rulon. Rozwinęłam go
powoli, by móc napawać się widokiem
najpiękniejszego (prócz mojego taty) mężczyzny na świecie. Jak bardzo odróżniał
się od burych ścian, które otaczały mnie z każdej strony. Postanowiłam podjąć
szybką decyzję. Korzystając z tego, że pozostali domownicy krzątali się po
kuchni, podeszłam do komody rodziców, wysunęłam szufladę i zaczęłam szperać w
jej zawartości. Ugrzęzłam w niej po łokcie, ale znalazłam to, czego szukałam –
cztery pinezki. Wróciłam do siebie, podniosłam plakat (był ode mnie półtora
raza szerszy i wyższy), weszłam na łóżko, wspięłam się na palce i z całej siły
wcisnęłam pierwszą pinezkę w prawy górny róg zdjęcia. Płyta pilśniowa szafy
stawiała zdecydowany opór. Nie zrażona tym faktem dokończyłam dzieła. Po chwili
stanęłam na podłodze i podziwiałam widok.
Był piękny i uśmiechał się tylko do mnie. Tak rzadko coś
działo się tylko dla mnie.
Tata zajrzał do pokoiku, popatrzył na efekt wysiłków córki i
bez słowa docisnął odstające pinezki. Mrugnął okiem porozumiewawczo, a ja
ucałowałam go mocno w policzek. Mama dowiedziała się o wszystkim na drugi dzień
rano. Nie skomentowała. Bywała taka pragmatyczna, może to dlatego, że rzadko
odrywała się od codziennych obowiązków..? Choć dam sobie rękę uciąć, iż widok
tego mężczyzny jej również sprawił sporą przyjemność. I może jej też wydało
się, że ten uśmiech jest tylko dla niej..?
Plakat
wisiał na plecach szafy jeszcze kilka miesięcy. Do momentu, gdy
przeprowadziliśmy się do kolejnego małego mieszkania. Minęło wiele lat.
Przestałam śpiewać piosenki Shakin' Stevensa, mamy już nie ma, tata zamienia
się w pogodnego starszego pana. Odtąd nieco odważniej wyrażam swoje potrzeby,
ale realizacja niewielu z nich dostarczyła mi tyle radości, ile ten kawałek
papieru z nadrukowanym wizerunkiem piosenkarza, który pewnego dnia pojawił się
w naszym pierwszym domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz