Zawsze gdy mam dyżur boję się, że zaśpię.. więc nie śpię.. z wczoraj na dzisiaj może ze 2 godziny wszystkiego.. Nie chce mi się wstać z kanapy i pójść nalać wody do wanny. I jeszcze to czekanie na koniec dzisiejszego "Mam talent" i koordynacja gości do studia jutro. Mam nadzieję, że do kolejnego etapu przejdzie dwóch facetów.. Taki żart, zrozumiały jedynie dla mnie..
Tata na razie nie przyjedzie. Pracuje u kogoś i nie dostanie wolnego. Ile jeszcze będziemy mieszkać w brudnych ścianach..? Kto to wie? Z drugiej strony - po raz pierwszy od kilku lat tata ma (raczej) stałą pracę późną jesienią i (mam nadzieję) zimą. To zdecydowanie ważniejsze od mojego zaspokojenia estetycznego.
Dziś są urodziny Kabatki. Kończyłaby 37 lat. Równo 8 miesięcy temu odeszła.. Byłam na cmentarzu, powoli zapadał zmrok, nie mogłam znaleźć grobu :/ Zmarzłam, poryczałam się.. W końcu znalazłam. Powiesiłam Jej na krzyżu drewniane serduszko, położyłam różę, zapaliłam znicz. Wśród kwiatów stało zdjęcie uśmiechniętej Agatki. Jej nieobecność to dla mnie wciąż źródło wewnętrznej niezgody i świadomość jakiejś boskiej porażki.. Nie pierwszej i nie jedynej, niestety...
sobota, 16 listopada 2013
czwartek, 14 listopada 2013
14 listopada
Miałam pójść do pracy. Nawet Chru zaprowadziłam do przedszkola, ale padłam w nierównej walce z osłabieniem i podgorączką.. Wróciłam do domu i ... usiadłam do telefonu i komputera.. Ech.. ten "luksus" chorowania.. W weekend mam dyżur. Oraz nigdy w życiu nie sięgnę już po Fervex. Działa na mnie okropnie..
Mił właśnie poszedł odebrać siostrę. Zabrał ze sobą 560 zł żeby zapłacić za przedszkole, bo P. uznał, że mam "na jakiś czas przejąć płatności". W dalszym ciągu kiepsko u mnie z konfrontacją, asertywnością i nieugiętością postawy życiowej..
Moje dzieci są fajne. Chru weszła w okres śpiewania piosenek, wcielania się w różne role oraz ukłonów scenicznych. Mił bywa 14,5-letnim bucem, ale świetnie się uczy i czasami rozbraja mnie swoim sytuacyjnym dowcipem.. Dobrze mi z tym.
Mił właśnie poszedł odebrać siostrę. Zabrał ze sobą 560 zł żeby zapłacić za przedszkole, bo P. uznał, że mam "na jakiś czas przejąć płatności". W dalszym ciągu kiepsko u mnie z konfrontacją, asertywnością i nieugiętością postawy życiowej..
Moje dzieci są fajne. Chru weszła w okres śpiewania piosenek, wcielania się w różne role oraz ukłonów scenicznych. Mił bywa 14,5-letnim bucem, ale świetnie się uczy i czasami rozbraja mnie swoim sytuacyjnym dowcipem.. Dobrze mi z tym.
środa, 13 listopada 2013
13 listopada
Od 3 listopada mieszkamy na nowym miejscu. Nie mam pieniędzy na szafę, kuchenkę, dywan.. Nie wiem czy mam pieniądze na farbę.. może tę tańszą. Na razie ściany są brudne, czekają na mojego tatę, który - oby - podobno przyjedzie w piątek. Wieczne przyczajenie. Choć dużo mi lepiej gdy wieczorem siedzę przy papierowej lampce z Ikei i coś tam skrobię..
W niedzielę byłam w Gdyni na koncercie Marii Peszek. Zgodziła się na nakręcenie materiału przy okazji występu itd. Poszłam na wagary z życia, na jedną dobę. Zmarzłam kompletnie... Wracałam pociągiem dość mocno wypełnionym "prawdziwymi Polakami", zmierzającymi na marsz niepodległości. Najpierw byłam przerażona, ale okazało się, że panowie głównie skupiali się na odpalaniu rac na stacjach, przyśpiewkami antysemickimi i piciem, więc luz. Trafił mi się nawet taki jeden "strażnik", co to siedział ze mną w przedziale i zabawiał rozmową. A na te 160 godzin robót społecznych - za rzekomy udział w burdzie na meczu Gwardii Koszalin - to go skazali niesłusznie, rzecz jasna..
Dziś dostałam do obejrzenia zmontowany reportaż z koncertu Peszek. Raczej "po bożemu", szału nie ma.. ale i przyczepić się artystka raczej nie będzie miała do czego. Cieszę się, że ją poznałam najzupełniej osobiście, że jesteśmy na "ty", a jej Maciej (zwany Edkiem) dzwonił dziś do mnie i zwracał się per "Dario droga". Jeszcze tylko miła rozmowa w niedzielę w studio na kanapie i będzie git.
Dzisiaj zostałyśmy z Chru w domu. Chru trochę zasmarkana i chrypiąca. Ja nie mam żadnych objawów prócz stanu podgorączkowego i przemożnej słabości cielesnej. Cały dzień w piżamie, szlafroku, podśmierdująca potem i głodna jakaś..
W niedzielę byłam w Gdyni na koncercie Marii Peszek. Zgodziła się na nakręcenie materiału przy okazji występu itd. Poszłam na wagary z życia, na jedną dobę. Zmarzłam kompletnie... Wracałam pociągiem dość mocno wypełnionym "prawdziwymi Polakami", zmierzającymi na marsz niepodległości. Najpierw byłam przerażona, ale okazało się, że panowie głównie skupiali się na odpalaniu rac na stacjach, przyśpiewkami antysemickimi i piciem, więc luz. Trafił mi się nawet taki jeden "strażnik", co to siedział ze mną w przedziale i zabawiał rozmową. A na te 160 godzin robót społecznych - za rzekomy udział w burdzie na meczu Gwardii Koszalin - to go skazali niesłusznie, rzecz jasna..
Dziś dostałam do obejrzenia zmontowany reportaż z koncertu Peszek. Raczej "po bożemu", szału nie ma.. ale i przyczepić się artystka raczej nie będzie miała do czego. Cieszę się, że ją poznałam najzupełniej osobiście, że jesteśmy na "ty", a jej Maciej (zwany Edkiem) dzwonił dziś do mnie i zwracał się per "Dario droga". Jeszcze tylko miła rozmowa w niedzielę w studio na kanapie i będzie git.
Dzisiaj zostałyśmy z Chru w domu. Chru trochę zasmarkana i chrypiąca. Ja nie mam żadnych objawów prócz stanu podgorączkowego i przemożnej słabości cielesnej. Cały dzień w piżamie, szlafroku, podśmierdująca potem i głodna jakaś..
poniedziałek, 11 listopada 2013
11 listopada - ostatni wpis 'na temat' bo to niebywałe..
Zaczynam się bać sama siebie..
W sobotę pojechałyśmy z Chru kupić odkurzacz (luksus!) i w pewnym momencie odruchowo sprawdziłam FB. Na wallu Michała (dostępnym dla wszystkich znajomych) pojawiło się zdjęcie i wpis. Autorką była (nieznana mi) Kasia. Wkrótce pojawiły się trzy zabawne komentarze. W pierwszym, złośliwym odruchu, miałam nawet coś dopisać, ale powstrzymałam się, rzecz jasna..
Zajęłam się sprzątaniem, praniem, Chru. P. przyjechał po nią około 21.00. Wróciłam do pustego domu, w którym powolutku robi się coraz przyjemniej (wciąż nie jest pomalowane, tata przyjeżdża za tydzień). Ległam na kanapie, włączyłam jakiś film. Nazajutrz miałam ruszyć z ekipą do Gdyni na koncert Marii Peszek.
Nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu coś mnie tknęło. Weszłam w profil owej Kasi. 1 listopada oznaczyła się jako "w związku", więc sporo ludzi polubiło ten fakt, niektórzy komentowali. Przeszłam na profil Michała, kliknęłam w "informacje", a tam status - W ZWIĄZKU Z UŻYTKOWNIKIEM Kasia jakaśtam.
Kurwa chuj ja pierdolę!!!!!!!!!!!!! Trzęsły mi się ręce, nogi, rozryczałam się dziwnie nerwowo w głos..bo przecież nie umiem już zadawać pytań o uczciwość, szczerość, przyzwoitość..
Drżącymi jak cholera dłońmi napisałam sms: "Intuicja + fb.. Chyba powinnam Ci pogratulować rozwinięcia skrzydeł 1 listopada. Mam nadzieję, że będziecie z Kasią szczęśliwi. Przepraszam...". Oczywiście do dziś żadnej zwrotnej. I bardzo dobrze.
Natychmiast wyjebałam go ze znajomych. Chciałabym tylko aby oddał mi żabkę, którą Hania dostała od P. dwa dni wcześniej, a którą spontanicznie pożyczyła jego młodszej córce..
Jestem za głupia żeby rozumieć ludzi.
W sobotę pojechałyśmy z Chru kupić odkurzacz (luksus!) i w pewnym momencie odruchowo sprawdziłam FB. Na wallu Michała (dostępnym dla wszystkich znajomych) pojawiło się zdjęcie i wpis. Autorką była (nieznana mi) Kasia. Wkrótce pojawiły się trzy zabawne komentarze. W pierwszym, złośliwym odruchu, miałam nawet coś dopisać, ale powstrzymałam się, rzecz jasna..
Zajęłam się sprzątaniem, praniem, Chru. P. przyjechał po nią około 21.00. Wróciłam do pustego domu, w którym powolutku robi się coraz przyjemniej (wciąż nie jest pomalowane, tata przyjeżdża za tydzień). Ległam na kanapie, włączyłam jakiś film. Nazajutrz miałam ruszyć z ekipą do Gdyni na koncert Marii Peszek.
Nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu coś mnie tknęło. Weszłam w profil owej Kasi. 1 listopada oznaczyła się jako "w związku", więc sporo ludzi polubiło ten fakt, niektórzy komentowali. Przeszłam na profil Michała, kliknęłam w "informacje", a tam status - W ZWIĄZKU Z UŻYTKOWNIKIEM Kasia jakaśtam.
Kurwa chuj ja pierdolę!!!!!!!!!!!!! Trzęsły mi się ręce, nogi, rozryczałam się dziwnie nerwowo w głos..bo przecież nie umiem już zadawać pytań o uczciwość, szczerość, przyzwoitość..
Drżącymi jak cholera dłońmi napisałam sms: "Intuicja + fb.. Chyba powinnam Ci pogratulować rozwinięcia skrzydeł 1 listopada. Mam nadzieję, że będziecie z Kasią szczęśliwi. Przepraszam...". Oczywiście do dziś żadnej zwrotnej. I bardzo dobrze.
Natychmiast wyjebałam go ze znajomych. Chciałabym tylko aby oddał mi żabkę, którą Hania dostała od P. dwa dni wcześniej, a którą spontanicznie pożyczyła jego młodszej córce..
Jestem za głupia żeby rozumieć ludzi.
piątek, 8 listopada 2013
8 listopada
# Uszanowanko dla końca tej historii.. #
Odpisał na ten odcinek bajki o Księżniczce wcześnie rano. Miło i grzecznie. Że nie unika kontaktu, po prostu jest zapracowany i dziękuje za dobre słowa, ale... w pewnym momencie uświadomił sobie, iż nie może rozwinąć skrzydeł , a nie da się brnąć w coś, czego się nie czuje.. Że nie może być "moim Bruc'em", ale może być Michałem, który mi pomoże i zawsze uśmiechnie się do mnie i moich dzieci..bo nie chce znikać z mojego życia..więc może moglibyśmy czasami porozmawiać przez telefon...? Uznałam, iż namawianie go na spotkanie nie ma sensu, zrobiłam co mogłam, sprawa raczej jest zamknięta. Postanowiłam odczekać kilka dni i w mailu zaproponować byśmy za jakiś czas umówili się gdzieś z dziewczynkami. Żeby nie mieszać im w głowie bo przecież polubiły się.. No cóż...
Około południa zadzwonili do mnie z Centrum Probalans z informacją o zwalniającym się właśnie terminie u Agnieszki, do której dzień wcześniej zapisałam się na (pierwsza dostępna data) 18.11. Pojechałam na 16.00. Opowiedziałam jej (w telegraficznym skrócie) o wszystkim co wydarzyło się w ciągu prawie dwóch ostatnich lat. Wysłuchała, czas się skończył. Zaproponowała abyśmy spotykały się raz w miesiącu. 18.11 nie odwołałam. Trudno, zacisnę pasa, ale chodzić do niej muszę..
Odpisał na ten odcinek bajki o Księżniczce wcześnie rano. Miło i grzecznie. Że nie unika kontaktu, po prostu jest zapracowany i dziękuje za dobre słowa, ale... w pewnym momencie uświadomił sobie, iż nie może rozwinąć skrzydeł , a nie da się brnąć w coś, czego się nie czuje.. Że nie może być "moim Bruc'em", ale może być Michałem, który mi pomoże i zawsze uśmiechnie się do mnie i moich dzieci..bo nie chce znikać z mojego życia..więc może moglibyśmy czasami porozmawiać przez telefon...? Uznałam, iż namawianie go na spotkanie nie ma sensu, zrobiłam co mogłam, sprawa raczej jest zamknięta. Postanowiłam odczekać kilka dni i w mailu zaproponować byśmy za jakiś czas umówili się gdzieś z dziewczynkami. Żeby nie mieszać im w głowie bo przecież polubiły się.. No cóż...
Około południa zadzwonili do mnie z Centrum Probalans z informacją o zwalniającym się właśnie terminie u Agnieszki, do której dzień wcześniej zapisałam się na (pierwsza dostępna data) 18.11. Pojechałam na 16.00. Opowiedziałam jej (w telegraficznym skrócie) o wszystkim co wydarzyło się w ciągu prawie dwóch ostatnich lat. Wysłuchała, czas się skończył. Zaproponowała abyśmy spotykały się raz w miesiącu. 18.11 nie odwołałam. Trudno, zacisnę pasa, ale chodzić do niej muszę..
Bajka cd - nieludzka pora
Księżniczka lubiła mawiać ludziom „mną się nie przejmuj”,
podświadomie marząc o tym, by jednak ktoś się przejął. W jej życiu pojawiali
się osobnicy udający „homo sapiens”. Znikali równie szybko i bez żalu. Bywało,
że w reakcji na ich dematerializację klaskała w dłonie.. bywało, że miała
ochotę zaklaskać we własny mózg, nie widząc jakiegokolwiek uzasadnienia dla uprzedniego się z nimi zetknięcia. Niektórzy, wraz z odejściem, zabierali jej wiarę w uczciwość,
dobro i wszelaką przyzwoitość. Na czas jakiś. Bo przecież wiara w ludzi
odrastała w niej jak Prometeuszowi wątroba.
Aż pewnego dnia spotkała Kogoś, kto nie dość, że nosił imię po jej przyszłym mężu, Batmanie to jeszcze był odpowiedzialny, lubił dzieci, potrafił drobno pokroić śledzia i przyjemnie pachniał. Onieśmielił Księżniczkę serdeczny stosunek Bruce'a do jej książęcej osoby, zaufanie in blanco w umiejętność prowadzenia przez nią samochodu, skłonność do wspólnego spożywania hamburgerów z ciecierzycy i oglądania "Władcy Pierścieni". Dobrze było pić z nim radiową wódkę, udawać zaciąganie się mentolowym papierosem, snuć anegdotyczną opowieść o bliskim kontakcie z muszlą klozetową. Nie wiedziała kim są ci wszyscy ludzie, którzy pojawiali się w Jego licznych historiach, ale czuła, że skoro dla Niego są jakoś ważni, musi się w tym wszystkim połapać. Kiedyś.
Mimo, że ich "pierwszy raz" nie był spektakularnym sukcesem, gdy opadły spontaniczne emocje Księżniczka pomyślała, iż chciałaby poświęcić Mu dużo więcej czasu niż wymaga tego szybkie bzyknięcie na dywanie. Wyobrażała sobie wagary z życia, choćby na kilka godzin oraz ich czułość, pozbawioną wstydu, pośpiechu i ograniczeń w wyobraźni. Księżniczka uśmiechała się na myśl, wręcz podrygiwała nerwowo nogą, nie mogąc doczekać się takiego obrotu spraw. Spoza rzeczy zmysłowych, nie bez znaczenia był fakt, iż na "dzień dobry" oddała kawałek książęcego serca Małej Pannie Bruce. Na "dobry wieczór" oddałaby pewnie kolejny Dużej, ale..
Pewnego dnia poczuła, że myśli Bruce'a coraz rzadziej krążą wokół marzenia by któregoś ranka obudzić się obok niej.. Że raczej nie pojadą razem jesienią do Krakowa, zimą w góry, o koncercie Leszka Możdżera w FN nawet nie wspominając.. Gdy, przemógłszy wrodzony strach przed konfrontacją, podzieliła się z Nim swoimi wątpliwościami, przyznał iż sprawy utknęły w martwym punkcie. Z perspektywy Księżniczki sprawy wyglądały jakby przyjęły obrót zupełnie przeciwny do jej, do niedawna miłej, postaci. Dziwnie niespodziewanie, jakże szybko.
Księżniczka sama nie miała zielonego pojęcia, jakimi uczuciami darzy owego człowieka. Posiadając w sercu i pamięci życiowych faryzeuszy i popaprańców, była czujna jak gajowy. Ani myślała szafować wielkimi słowy, nie w głowie były jej pośpieszne deklaracje czy nieuzasadnione decyzje. Po prostu po raz pierwszy od dawna pomyślała, że mogłaby zaryzykować i spróbować sprawdzić czy zadzieje się coś dobrego, że na kimś jej - tak zwyczajnie, ale szczerze - zależy, a jeśli nie wszystko gra to można o tym po kumpelsku pogadać i odetchnąć z ulgą. Bo warto.
Nie wyobrażała sobie, że mogliby tego z Brucem nie wyjaśnić. Czekała więc na nietoperza z propozycją spotkania, ale ten wciąż nie nadlatywał..
Jakoś trudno jej było przyjąć do wiadomości, że to wszystko nic nie warte..Hmm...
czwartek, 7 listopada 2013
7 listopada
Cieszyć się z tej nagle nabytej umiejętności przewidywania zdarzeń czy nie?
W niedzielę, chcąc uwolnić się od zbyt wielu niewiadomych dotyczących mojej znajomości z Michałem, napisałam adekwatnego, pacyfistycznego smsa. Wyjaśnienie – mocno przygnębiające - przyszło tą samą drogą, w poniedziałek rano… Byliśmy umówieni na wieczór. Odwołał, z przyczyn zawodowych. Od tej pory cisza. Jakby czekał na mój ruch, żeby przestać mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Uznałam, że nie odezwę się pierwsza, bo chociaż tyle mi się należy – spotkanie i rozmowa, z JEGO inicjatywy.
Ostatnich kilka miesięcy odkryło kolejne, nieujawnione wcześniej meandry w relacjach między mną a ludźmi. TO NIESŁYCHANE jak łatwo znikamy z czyjegoś życia. Czasami – przyznaję - tak szybko i niespodziewanie jak się pojawiliśmy, ale nabogaojca!
Może i mogę (muszę) pozbyć się fanaberii na temat bycia z kimś bliżej na co dzień – w rozmowach, śmiechu, płaczu, przeżywaniu sukcesów i porażek, oglądaniu filmów w telewizji, zakupach, spacerach, piciu wódki i jedzeniu.. Jawi mi się to jako zupełnie nierealne do spełnienia. Nie ma. Nie da się. Przestań już! A jak pozbyć się tej uporczywej, biologicznej potrzeby bliskości i intymności?
Jestem kompletnym debilem..
Katuję się piosenkami The National. To wrodzony sado-masochizm, silniejszy od instynktu samozachowawczego.
Tymczasem przede mną kolejny wydatek, czyli 120 zł., na sesję z dawno niewidzianą terapeutką. Poddałam się, nie poradzę sobie sama..
piątek, 1 listopada 2013
30/1 listopada
Wpadł w niedzielę po południu. Nie wytrzymałam i zaczęłam rozmowę. Na moje pytanie - co się dzieje? odpowiedział "przestraszyłem się tego, że tak zamilkłaś w piątek". Niestety, Chru co i rusz przybiegała do nas i zaczepiała. Nie mogliśmy przegadać spraw (czyli zaobserwowanych przeze mnie zmian) jak trzeba. Umówiliśmy się, że on też trochę przemyśli to i owo i powie mi do czego doszedł.. Czekam do teraz..
We wtorek dostałam przygnębiający sms od P. Pod wpływem impulsu zadzwoniłam do Michała i poprosiłam żeby przyjechał. Wpadł na kwadrans. Posadził mnie sobie na kolanach i kazał opowiedzieć co się stało. To było bardzo miłe. Poczułam się trochę lepiej, ale jednocześnie jeszcze wyraźniej, że JAK CHOLERA BRAKUJE MI BLISKOŚCI I CZUŁOŚCI - z jego strony. Wczoraj, oczywiście zaczepiony przeze mnie, napisał, że lubi mi pomagać. To wszystko w tematach osobistych.
FB umarł. Smsy umarły. Rozmowy telefoniczne w biegu i bez krzty fantazji.. tylko bieżące sprawy do załatwienia, które u niego zmieniają się z sekundy na sekundę i ja ich nie ogarniam..a na pewno coraz mniej mi się chce..
Dziś, pół żartem, napisałam mu w smsie, że na miejscu wątku romansowego w naszych rozmowach zagościł wątek jego ciągłego niewyspania. Bo to prawda..
Ja mu chyba do niczego nie jestem potrzebna. Poza tym - witamy ponownie dobrze znany nam fakt - wciąż jest w biegu i na nic nie ma czasu. Nawet by wpaść w ciągu dnia, jak to bywało jeszcze 10 dni temu..
Jutro zabieramy dziewczynki i idziemy na Powązki.
W sobotę (podobno) mam zaklepaną ekipę przeprowadzkową. Powątpiewam nieco, albowiem dziś po raz trzeci z rzędu Michał zapytał mnie o to, na która godzinę ma umówić dwóch panów i auto.
Są takie chwile, że mi się ulewa..
Zgodnie z dobrą radą G., staram się skupiać na nowym mieszkaniu i swoich sprawach, ale chyba jestem coraz bardziej... zawiedziona...?
Za dużo komplikacji, za mało jasnych komunikatów, całe mnóstwo chaotycznie i nerwowo pożytkowanej energii.. Nawet na bliskość nie ma co liczyć.. Może powinnam zarzucić ostatecznie potrzebę bycia z kimś...?
We wtorek dostałam przygnębiający sms od P. Pod wpływem impulsu zadzwoniłam do Michała i poprosiłam żeby przyjechał. Wpadł na kwadrans. Posadził mnie sobie na kolanach i kazał opowiedzieć co się stało. To było bardzo miłe. Poczułam się trochę lepiej, ale jednocześnie jeszcze wyraźniej, że JAK CHOLERA BRAKUJE MI BLISKOŚCI I CZUŁOŚCI - z jego strony. Wczoraj, oczywiście zaczepiony przeze mnie, napisał, że lubi mi pomagać. To wszystko w tematach osobistych.
FB umarł. Smsy umarły. Rozmowy telefoniczne w biegu i bez krzty fantazji.. tylko bieżące sprawy do załatwienia, które u niego zmieniają się z sekundy na sekundę i ja ich nie ogarniam..a na pewno coraz mniej mi się chce..
Dziś, pół żartem, napisałam mu w smsie, że na miejscu wątku romansowego w naszych rozmowach zagościł wątek jego ciągłego niewyspania. Bo to prawda..
Ja mu chyba do niczego nie jestem potrzebna. Poza tym - witamy ponownie dobrze znany nam fakt - wciąż jest w biegu i na nic nie ma czasu. Nawet by wpaść w ciągu dnia, jak to bywało jeszcze 10 dni temu..
Jutro zabieramy dziewczynki i idziemy na Powązki.
W sobotę (podobno) mam zaklepaną ekipę przeprowadzkową. Powątpiewam nieco, albowiem dziś po raz trzeci z rzędu Michał zapytał mnie o to, na która godzinę ma umówić dwóch panów i auto.
Są takie chwile, że mi się ulewa..
Zgodnie z dobrą radą G., staram się skupiać na nowym mieszkaniu i swoich sprawach, ale chyba jestem coraz bardziej... zawiedziona...?
Za dużo komplikacji, za mało jasnych komunikatów, całe mnóstwo chaotycznie i nerwowo pożytkowanej energii.. Nawet na bliskość nie ma co liczyć.. Może powinnam zarzucić ostatecznie potrzebę bycia z kimś...?
Subskrybuj:
Posty (Atom)