W niedzielę byłam w Gdyni na koncercie Marii Peszek. Zgodziła się na nakręcenie materiału przy okazji występu itd. Poszłam na wagary z życia, na jedną dobę. Zmarzłam kompletnie... Wracałam pociągiem dość mocno wypełnionym "prawdziwymi Polakami", zmierzającymi na marsz niepodległości. Najpierw byłam przerażona, ale okazało się, że panowie głównie skupiali się na odpalaniu rac na stacjach, przyśpiewkami antysemickimi i piciem, więc luz. Trafił mi się nawet taki jeden "strażnik", co to siedział ze mną w przedziale i zabawiał rozmową. A na te 160 godzin robót społecznych - za rzekomy udział w burdzie na meczu Gwardii Koszalin - to go skazali niesłusznie, rzecz jasna..
Dziś dostałam do obejrzenia zmontowany reportaż z koncertu Peszek. Raczej "po bożemu", szału nie ma.. ale i przyczepić się artystka raczej nie będzie miała do czego. Cieszę się, że ją poznałam najzupełniej osobiście, że jesteśmy na "ty", a jej Maciej (zwany Edkiem) dzwonił dziś do mnie i zwracał się per "Dario droga". Jeszcze tylko miła rozmowa w niedzielę w studio na kanapie i będzie git.
Dzisiaj zostałyśmy z Chru w domu. Chru trochę zasmarkana i chrypiąca. Ja nie mam żadnych objawów prócz stanu podgorączkowego i przemożnej słabości cielesnej. Cały dzień w piżamie, szlafroku, podśmierdująca potem i głodna jakaś..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz