Tyle się dzieje, że nie mam energii by jeszcze o tym pisać.
Wczorajsze spotkanie ws pracy w porządku.. gdyby nie horrendalny pośpiech, do którego namawia mnie K., moja przyszła szefowa. Najchętniej żebym przyszła od jutra, bo odeszły dwie osoby, a tu ludzie mają urlopy i w ogóle.. Nie lubię takich sytuacji. Odejście z 1.03 wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem. Miałabym jeszcze chwilę by się zorganizować. P. wyjeżdża pod koniec lutego do Niemiec, nie będzie się zajmował Chru. Pomóc miała mi moja siostra, ale w wymiarze "do 14.00". Chciałam to zrobić na spokojnie i sensownie. Teraz jestem w kropce. Wracałam metrem i płakałam. Ogarnęło mnie przerażenie, strach, smutek. Jak mam to wszystko ze sobą pogodzić i jeszcze być spokojna o Małą? Ile czasu będę mogła jej poświęcić? Zdecydowanie mniej niż do tej pory. Kto się będzie nią zajmował? Czy P. podejdzie do tego jak człowiek, czy typowo dla siebie?
Wieczorem nie mogłam usnąć. Przewracałam się z boku na bok.. Dopadały mnie obawy o przyszłość Miła, Chru i mnie w tym wszystkim.. Tymczasem jedynym rozwiązaniem wydaje mi się praca od przyszłego tygodnia na dwie zmiany. Od 9 do 14.00 w radiu, od 14.30 do (conajmniej oczywiście) 18.00 w tiwi. Siostra już wie, ma się jakoś ogarnąć. W pracy nikogo nie uprzedzałam. P. jeszcze nie poinformowany.. Po południu dzwonię do K. Zobaczymy co ona na to..
Sama sama sama..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz