Siedzę na hotelowym parapecie. Za oknem Kazimierz i synagoga. Na niebie - podobno - perseidy. Za mną jeden wypalony papieros (nie smakował mi..) i niezjedzona kolacja. To był bardzo miły dzień, do pewnego momentu. Spacerowałam, ale głównie siedziałam z nosem w gazetach. Chciałam w spokoju nadrobić zaległości. Wypiłam kawę i dwie lampki różowego wina. Kupiłam sól do kąpieli i świeczki. Niestety, pół godziny temu okazało się, że źle zrozumiałam wczorajszą korespondencję smsową. Królewicz nie miał zamiaru przyjeżdżać do mnie, bo "Kraków to jednak trochę za daleko". Dłuższa historia, nie chce mi się jej opisywać. Przetwarzając na trzeźwo różne składowe - moja rozmowa sprzed tygodnia to był jednak 100 % monolog i tu nie chodzi o żadne "relacje". Chodzi o to by od czasu do czasu (gdy przyjdzie ochota) spotkać i przelecieć kogoś, kto jest fajny i z kim można fajnie spędzić te kilka godzin, które doskonale wypełnią potrzebę bliskości.. Kropka. To by było na tyle.
Nie zamierzam inicjować kolejnego spotkania. Za 2 tygodnie wesele w Poznaniu. Może pojadę z nim, a może nie.
A dzień był naprawdę miły. Wspomnę go z sympatią. Jutro zamierzam ponownie kontemplować, choć w sumie nie wiem co się wydarzy.. Wymeldowanie z hotelu, (bagaż?), czekanie na sygnał od Ani, która wraca znad morza i ma mnie przenocować.. W tej sekundzie poczułam, że wolałabym skrócić pobyt.. Nie wiem. Zdecyduję jutro przy śniadaniu..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz