Księżniczka ceniła sobie jazdę środkami komunikacji wszelakiej. Nieco niechętnie korzystała jedynie z metra. Ograniczało bowiem dostęp do architektury miejskiej i świeżego powietrza. Jako miłośniczkę autobusów i tramwajów szczególnie cieszył ją moment gdy przychodziły cieplejsze dni, a współpasażerowie spontanicznie uruchamiali pachy z dyfuzorem. Od lat wprawiało ją to w nastrój pacyfistyczny inaczej. Zagryzała jednak nozdrza (!?) i dzielnie stawiała temu czoło.
Jako, że nic co muzyczne nie było jej obce, księżniczka posiadała niewątpliwy pociąg do śpiewu i tańca. Śpiewała w swoim bogatym wnętrzu/w łazience/zakładzie pracy/na świeżym powietrzu, tańczyła na parkietach/dywanach/balkonach/ chodnikach. Kompulsywnie uwalniały się z niej „Kawiarenki”, „Grażki”, I Will Survive” oraz (w szczególnych sytuacjach) fragmenty piosenki „Rospuda” Marii Peszek. Nie panowała nad tym i była z tego powodu bardzo szczęśliwa.
Kiedy dosięgały ją pazury rzeczywistości, księżniczka na chwilę zapadała się w sobie, a potem starała spojrzeć na problem bez histerii i konstruktywnie. Bywały jednak chwile, gdy kładła się do łóżka, a miliony spraw niecierpiących zwłoki, niczym konie w galopie, przebiegały jej przez głowę. Oddychała wtedy głęboko i sięgała po starą jak „Przeminęło z wiatrem” maksymę, że dziś już nic nie wymyśli, ale After all… tomorrow is another day. Pomagało. Jej żyć, a innym żyć z nią. Poniekąd..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz